`paplaninka mode on

Trochę świątecznie, ale i nie do końca.
Przede wszystkim, moje święta nie były najgorsze. Biorąc pod uwagę fakt, że jestem czarną owcą rodziny, nie było tak źle. Cóż, wraz z matką zostaliśmy w domu i spędziliśmy go w swoim towarzystwie. I dobrze, święty spokój - nie chciało mi się, wyjątkowo, być agresywnym w stosunku do innych, a przy mojej rodzinie inaczej się niestety nie da.
Prezenty? Symboliczne parę złotych. I dobrze, nie stać mnie na prezenty dla innych, więc raczej nie oczekiwałem niczego zwrotnego. No, prócz prezenciku dla Igora, bo jeszcze zostanie wysłany.

Sylwester - okazuje się, że jednak stoi pod znakiem zapytania, o dziwo nie ze względu na mnie, a tu Ruda nawala. Wredna Ruda.

Likwidacja NFZ? Jasne, tyle osób tego nienawidzi, hejtają na prawo i lewo, ale chodzić za free i nie bulić za lekarzy - lubimy. Z perspektywy osoby, która na NFZ chodzi kiedy może to nie jest pozytywna informacja. W tym kraju naprawdę do dupy się dzieje.

`czy czujesz się hipnotajzing?


Rozmyślam nad tym, gdzie zaczyna się dorosłość. A może bardziej dojrzałość, chociaż mnie osobiście bliżej do tego pierwszego. Gdy byłem młodszy, przed tą magiczną osiemnastką, słyszałem wiecznie, że będę mógł robić to, czy tamto, decydować o takiej lub innej kwestii, gdy będę pełnoletni. To był wyznacznik dorosłości, w zasadzie niesłuszny. Teraz, gdy tę linię przekroczyłem to stwierdzenie ewoluowało, weszło na wyższy poziom i od swojej rodzicielki słyszę "Gdy będziesz na swoim". Ano właśnie. Czy dorosłość zaczyna się właśnie wtedy, czy wcześniej? Kiedy konkretnie można zauważyć tę lub inną kwestię?
Jestem pewien, że zdajecie sobie sprawę z faktu, iż nie mam wielu znajomych. Tak się po prostu potoczyło w życiu, mieszkam tu, gdzie mieszkam, myślę, że to główny czynnik. Tak, czy inaczej, chodzę do zaocznej szkoły dla dorosłych, gdzie nikt nie ma poniżej tej osiemnastki. I wiecie co? Wszystko zależy od doświadczeń, ale znakomita większość... Cóż, ma dzieci. Żony albo mężów. To jest zupełnie inny świat, bo oni nie powiedzą, że nie pójdą na piwo, bo nie mają pieniędzy - powiedzą, że nie mają czasu, bo trzeba dzieciaka odebrać ze szkoły. To świat, z którym ja osobiście nie mam styczności i nie chcę mieć.
Być może moje życie wyglądałoby inaczej, gdybym mieszkał gdzieś indziej. Tam, gdzie mam jakiś znajomych, tam, gdzie chciałbym faktycznie żyć, przynajmniej przez jakiś czas. Białystok to nie jest to miejsce. Czy dorosłość to świadomość, że nie mogę się wyprowadzić? Racjonalne myślenie, iż po prostu mnie na to nie stać i nie miałbym za co nawet wynająć pokoju w najbiedniejszym motelu, nie wspominając o jakimś mieszkaniu lub pokoju, jedzeniu i całej masie innych rzeczy? Czy dorosłość to jest świadomość, że ludzie odchodzą coraz częściej i czy manifestacją tej dorosłości jest próba zatrzymania ich przy sobie (zwykle wypełnione jako mission impossible)? A może stanie się taką poważną jednostką to jest to? Ostatnimi czasy robię wszystko, by takim kamiennym kolesiem nie być. Trochę tak funkcjonuje i aż szkoda być takim drewnianym. Szykuje się fajny, spontaniczny i w sumie trochę szalony Sylwester, ale mnie to odpowiada. Czy zastanawiałem się długo nad zgodą lub odmową? Nie. Alternatywa to byłoby siedzenie w domu i smucenie się, że nie mogę spędzić tego czasu tak, jak ostatnio miałem okazję, czyli z Igorem. Po co mam myśleć o nim więcej, niż myślę (czy więcej to w ogóle możliwe?)? Właśnie, jak ktoś z Wawy, okolic, albo będzie w Wawie w Sylwestra - to strzałka, bro! Dorosłość to spinanie się? To podejmowanie odpowiedzialności za swoje czyny, bycie świadomym tego, że każdy czyn pociąga za sobą jakieś konsekwencje? To samorealizacja? Biczowanie się gorącym pasztetem? Szczerze, nie wiem co to jest dorosłość. Być może niektóre z wymienionych przeze mnie przykładów, może wszystkie się klasyfikują. Wiem jedno. Nikt nie chce dorastać, bo niemal zawsze jest to przesrane.  Szkoda, że nie można być młodzieżą trochę dłużej...


Staram się nie myśleć.
Zawsze, ale to zawsze zastanawia mnie to i też bardzo chciałbym zobaczyć minę.


W związku z nowością, jaką chcę wprowadzić - pierwszy tekst o grze, którą wybrałem sam już się pisze, ale że to stosunkowo spora seria, trochę zajmie. Na początek idzie Tomb Raider, a następnie Legacy of Kain. Jeśli macie jakieś propozycje, śmiało zostawiać w komentarzach.

`żyję

Ostatnio, szukając pracy, wpadłem przypadkiem na coś śmiesznego. Zestawienie stopy bezrobocia w miastach Polski, z wyłączeniem Torunia i Zielonej Góry. Najmniej: Poznań i Warszawa (poniżej 5%), najwięcej - fanfary, Białystok (13,6%). Z pewnością znajdę pracę. A kółko się zamyka, roboty nie ma = nie ma pieniędzy = nie mogę się wyprowadzić, ani nic odłożyć = siedzę więc tu, gdzie niewiele mnie czeka. Cudownie, absolutnie cudownie.

Semestr się kończy, gotowi na sesje? Gotowi, czy nie, i tak ona przyjdzie.

Żyję.
A jemu daję wolność, niech się dzieje co chce. Do kontaktu go nie zmuszę. Nie mam prawa.

`krótki czar

Załapałem fuchę na jutro nocną, inwentaryzacja i jestem przerażony. Jeden raz tylko, ale zawsze trochę złotych wpadnie. I tak się boję. Aaaa!

Reszta bez zmian.

`nie przestawaj

Generalnie zmiany. Na lepsze, na gorsze - okaże się, ale już raczej z góry można stwierdzić, że bardziej na plus, niż minus. Przede wszystkim staram się kontrolować swój charakter, uważać na to, co mówię i w jaki sposób to mówię. Ograniczyć nawijanie też dla znajomych, bo ile można słuchać tego samego.

10 grudzień - godzina zero, tj. wizyta u... psychiatry w związku z tyranią. Owszem, jak widać jak się wziąłem to się wziąłem.
Co prawda nadzieja sukcesywnie się zmniejsza, przez co niestety motywacja też, ale kopię siebie samego ile się da, jeśli mobilizacja się zmniejsza. Chyba niedługo zacznę biczować się jakąś grubą książką, byleby nie zaprzestać zmian.

`ułożyć życie na nowo, choć podwaliny stare

Ogólnie jest słabo. Trochę roboty mam i raz cisnę jak szalony, a innym razem nie mam na to chęci i sił. Być może gdyby odzywał się częściej, to czułbym się bardziej potrzebny nawet jako ten cholerny przyjaciel, a tak - jesteś, czy cię nie ma, to bez znaczenia. Albo jak zwykle dramatyzuję, cholera go wie.

"Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół,
Zostań, poukładaj mi sny,
Jeden z nich na pewno to My,
Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam, nie chce się dzielić na pół,
Zostań, poukładaj mi łzy,
Jedna z nich na pewno to Ty"
Ciągle chodzi po głowie. Jak zapętlona taśma.

Pragnę tylko, żeby to wszystko okazało się po prostu fatalnym, złym snem i nic więcej. Niestety wiem już, że wcale nim nie jest, jednakowoż nie poprawia to nazbyt mego nastroju. Jedyne co mnie trzyma, to "Twadym trza być, nie miętkim!".

`prawda okazuje się bolesna

Sporo prawdziwego gówna narobiłem w życiu. Sobie i innym. Od pewnego jednak momentu postanowiłem się zmienić i szło mi to raczej pozytywnie. Ale kolejno, z jakiegoś powodu, zaprzestałem swoich starań. I w ten oto sposób nieświadomie byłem tyranem. Dalej nim jestem, nie ma co ukrywać.
Sprawiłem, że człowiek, który jest najważniejszy w całym moim dotychczasowym życiu bał się mnie i robił rzeczy przeciwko sobie, byleby mnie zadowolić. Byłem pewien, że jest szczęśliwy i bezpieczny, a tymczasem jedyne co udało mi się osiągnąć, to zastraszenie go i uczucie bycia w więzieniu.
Co jest w tym wszystkim najstraszniejsze? Że robiłem to absolutnie nieświadomie. I przeraża mnie to tym bardziej, im częściej o tym myślę.
Krysia miała rację, nie zasłużyłem na niego. Żadną cząstką swojego dotychczasowego postępowania. Nienawidzę siebie za to tak bardzo. Czuję się niewyobrażalnie winny. Ale też mam jakąś siłę. Udowodnię, że mogę na niego zasłużyć. Udowodnię, że jestem w stanie się zmienić i nigdy więcej już nie zostanę tyranem. Nie dla tych, których kocham. Nie dla niego.
Tak bardzo przepraszam...

`kilka refleksji do rozwinięcia

Przez cały okres trwania związku nigdy nie rozmawialiśmy na temat przyszłości. Nigdy nie poruszaliśmy tematów takich jak "Czego oczekujesz od swojego życia?", "Jak je sobie wyobrażasz?", czy chociażby absolutnie popularne głównie wśród płci pięknej "Czy jest tam dla mnie miejsce?".
Nigdy też nie poświęcałem refleksji, jaki ja sam jestem w takiej relacji. Dopiero gdy zaczęło się dziać dziwnie, przychodził czas zastanowienia - myślę, że zbyt późno.
Nie jestem idealnym towarzyszem. Nawet na "poprawnego" się nie zaliczam. Pierwszy rok to była masakra. Wstyd mi za to, co wyczyniałem, naprawdę bardzo mi wstyd i zresztą już się zdobyłem na przeprosiny. One same nie wystarczą, ale nie wiem co mógłbym zrobić więcej.
Krótko mówiąc, zawaliłem. Czuję się potwornie winny. W dodatku on tak bardzo się zmienił. Nie poznaję tego człowieka. Nie wiem, czy chcę go takiego akceptować, próbować zrozumieć i faktycznie zaprzyjaźnić się tylko i wyłącznie skoro tego chce, czy pielęgnować piękne wspomnienia i nie kontynuować już więcej tej znajomości.
No bo czy będę w stanie się z nim utrzymywać tylko przyjacielskie relacje, skoro dalej tak bardzo mi na nim zależy?

`wyrwij serce i je zjedz, nie będzie chociaż boleć

Wiedziałem. W głowie ciągle przecież kołatała się myśl, by nie ufać w stu procentach, bo wtedy wszystko się popsuje. Bo wtedy całe moje szczęście się rozpryśnie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zaufałem, stwierdzając, że jest moją stałą w życiu. Kimś, kto nie odejdzie. Kimś, kto będzie moim jeszcze długo. Być może i na zawsze. Nie myślałem o przyszłości, ale też nie przejmowałem się tym, że może ode mnie odejść. Wierzyłem w to, że mnie chce. Przecież jeszcze trzy miesiące, wydawało się, tak właśnie było. A teraz? Przecież taki zgrany z nas team, może nie idealny związek, ale śmiałbym stwierdzić, że dobry. Dogadywaliśmy się, uzupełnialiśmy się, zdaje się, że lubiliśmy swoje towarzystwo, że... Cóż, że były w tym uczucia. I teraz, czy to ze mnie próbują zrobić idiotę, wmawiając mi, że to wszystko bullshit, czy to ja zrobiłem z siebie, wierząc w ten cały nonsens z miłością? Jestem przeklęty, czy jaka cholera? Dwa-trzy tygodnie do moich urodzin i jak zwykle coś się posypało. Coś, co mnie niszczy.
Nie wierzę w ten shit, który próbował mi wcisnąć. Jeśli on jest hetero, to ja będę wokalistą znanego, rockowego zespołu amerykańskiego. Chciałbym apelować do jego zdrowego rozsądku i pogoni za własnym szczęściem, a nie za akceptacją innych, ale nie mam na to siły. Nie mam na nic siły. Nie jem, nie śpię, za to dużo piję. Wody, herbaty, kawy i trochę piwa ostatnio. Tego ostatniego, wolałbym, aby nie było.
Nigdy nie czułem się tak kopnięty w brzuch, jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że jego matka uważa mnie za nieodpowiednie towarzystwo tylko dlatego, że w przeszłości miałem problemy. Dalej się one ciągnął za mną, ale są powoli i sukcesywnie rozwiązywane, miałem na to siłę. Skreślić mnie, tak po prostu. Dlatego, że kilka rzeczy się posypało.

Nie wiem w co wierzyć, w swoje przeczucia i w głupią wiarę, że go znam, czy w to, co mam przed nosem. Przecież już wierzyłem, że będzie mój i teraz właśnie odchodzi. A ja nie mogę nic na to poradzić, stoję bezradnie.

Nie jestem w stanie być składny, czy pozbawiony smutku i żałości. Najpiękniejsze dwa lata mojego życia muszę schować w skrzynię i głęboko pochować, udając, że wcale się nie wydarzyły. Nie żartuję. Igor dał mi dwa najpiękniejsze lata mojego życia i liczyłem na to, że on czuje podobnie, że... Cóż. Że kocha jak zapewniał. Jak bardzo patetycznie brzmię? Aż mi kurewsko wstyd. Nie powinienem tego publikować.
Ale co poradzić. Każdy sukinsyn ma jakąś wrażliwą stronę, a ta ujawnia się szczególnie w momencie, w którym (chyba) miłość Twojego życia odchodzi.

Dajcie mi siły. Błagam, bo nie przetrzymam tego. Nie chcę znów upadać. Nigdy więcej. Chociażby, żeby pokazać tej kobiecie, że się myliła. Nie jestem aż tak leniwy, jak sądzi; staram się zaliczyć szkołę i coś więcej; szukam cholernie aktywnie pracy. Robię co mogę.

W ciągu tych kilkunastu-kilkudziesięciu godzin obejrzałem już tyle filmów, że szkoda gadać. Ciągle leci radio, bo inaczej jest za cicho. Boję się własnych myśli. Chcę znów moje szczęście. Boli dużo bardziej, niż się kiedykolwiek mógłbym spodziewać.
Głupia nadzieja ciągle się tli. Że to wszystko jest żart, że to nie dzieje się naprawdę, że jestem w alternatywnej rzeczywistości lub... Że to po prostu naprawdę pomysł jego rodziny i presji otoczenia, a nie jego własny i że zmądrzeje. Nie jesteś taki, Igor, proszę. Nie jesteś...

Oszukuj się, Dawid. Oszukuj.

`nóż w plecy to mało

Po dwóch latach związku usłysz, że jednak chyba jest hetero.
Kurwa.
Nic więcej nie powiem.

`zmiany - na dobre lub na złe

Na pewnym etapie związku coś się we mnie zmienia. Nagle chcę robić więcej dla tej osoby, a nie dla siebie; nagle zostaje otworzony, pokazując wady i zalety, i nic nie mogę na to poradzić; nagle sprawiam wrażenie innej osoby dla mnie. Ponoć miłość zmienia, zakładając, że wierzymy w coś takiego. Tylko czy na pewno na lepsze? Skoro tracę swoją pewność siebie, swoją nieugiętość?

Ciągle mi mówią, że przesadzam, że wyolbrzymiam, że doszukuje się tego i owego. Ale co mam poradzić, że ja naprawdę od kilku miesięcy nie czuję się chciany? Nie czuję się kochany, potrzebny. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że tylko ja go potrzebuję, że tylko ja tu mam jakieś plany na przyszłość. Tylko ja, nikt więcej.
Skoro na krępujące wyznanie, że jest dla mnie ważny i chciałbym z nim ułożyć swoje życie dostaję w odpowiedzi "Ale nie umierasz, nie?", to ja nie mam pytań.
Chciałbym po prostu wiedzieć, bo te sny mnie w końcu wykończą. Ale nie mam śmiałości znowu zaczynać tego samego tematu, bo to nie przyniesie niczego dobrego, ani nowego. Suszyłem mu głowę tak długo, że to nie ma już dłużej sensu. Czuję się tak... Babsko. I to uczucie jest obrzydliwe.

`każdy czyn kreuje nas w oczach innych

Nie wszyscy i nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo wszystko co robimy i mówimy ma wpływ na otoczenie. Niektórzy nie myślą o tym z premedytacją, inni nieświadomie, jednak sądzę, że znakomita większość rozmyśla o tym obsesyjnie. Niekiedy zmienia się to z czasem, w miarę dorastania, przeżywania nowych doświadczeń, innym razem zostaje na zawsze. Która opcja jest lepsza i którą stosuję ja sam?
Trudno stwierdzić. Na przestrzeni prawie dziewiętnastu lat mojego życia i różnych doświadczeń, jednych mniejszych, innych większych uważam, że opcja nie myślenia o tym zbyt wiele jest najlepsza.
Przemawia za tym całkiem sporo. Przede wszystkim, jest się zdrowszym.
Kilka lat temu, szczególnie w swoim dzieciństwie cały czas o tym myślałem. Było kilka etapów w moim życiu, w których robiłem wszystko, by zaakceptowano mnie i polubiono. Nie miało to sensu, bo przecież nie byłem sobą, ale zauważyłem, że gdy jest się indywidualnością (tak, wiem, w świecie, gdy indywidualnym chce być każdy to już żadna pro-rzecz, ale mówimy tu o indywidualności wrodzonej, a nie nabytej; poza tym to były inne czasy i może niektórzy nie mają o nich pojęcia) to nie posiada się dużej ilości przyjaciół, znajomych, kolegów. Raczej większość Cię unika, a to przykre dla dziecka. Dużo wody upłynęło, nim stwierdziłem, że jestem jaki jestem i nie zmienię tego nigdy. Są oczywiście małe szczegóły, nad którymi mogę pracować, ale nie jest to wszystko, co mnie reprezentuje.
Nigdy nie będę taki, jak chce, abym był moja rodzina. Nigdy też taki nie byłem - może kilka razy próbowałem, ale zawsze się to kończyło niepowodzeniem. Jedyne, do czego doszedłem podczas tych kilkunastu lat, to do tego, że nie będę więcej próbował kreować się na kogoś obcego. Jestem jaki jestem. Posiadam kilka zalet i cały worek wad. To do świata zależy, czy mnie zaakceptuje, czy uzna za czarną owcę.
Niekiedy zdaję sobie sprawę z tego, że świadomie odrzucam ludzi, innym razem robię to, nie wiedząc o tym. Cóż, tak już jest. Jesteśmy w Polsce i takie jest nasze społeczeństwo. To nie Stany, gdzie w środkach komunikacji miejskiej dużo częściej zdarza się widzieć uśmiechniętych i pogodnych ludzi z całą resztą, która nie spogląda nań jak na osoby co najmniej chore psychiczne. 

Z przyjaciółką dla żartu zrobiliśmy sobie test na Zespół Aspergera. Wyszło nam, że oboje go mamy. To tylko test i oczywiście doskonale o tym wiemy, niemniej jednak rozbawiło mnie to nieco, w sumie sam nie wiem dlaczego konkretnie. Złóżmy to na kark dziwnego poczucia humoru.

`edukacyjny blask

Po pierwszych zajęciach w nowej szkole. Wyklarowały się już pewne przemyślenia, które postanowiłem w tej lub innej formie powoli ubrać w słowa. Przede wszystkim, spodziewałem się czegoś dużo gorszego, wyszło jednak nie aż tak źle. Pfu, pfu, byleby nie zapeszyć - nie warto mówić takich rzeczy już teraz. Jestem zmęczony, ponieważ lekcje trwają od ósmej trzydzieści do szesnastej pięćdziesiąt - przynajmniej w przypadku dnia dzisiejszego i jutrzejszego, zobaczymy jak będzie za dwa tygodnie. O ile przedmioty, które mi się akurat trafiły na dzień dzisiejszy aż tak fatalne nie były (wos, angielski, fizyka i matematyka), o tyle osiem godzin daje w kość.
Osób jest trochę w grupie, ale wciąż się to zmienia i może być jeszcze ktoś nowy, jako że rekrutacja się nie skończyła. Większość to osoby stosunkowo młode, w granicach osiemnastu-dwudziestu sześciu lat. Jest parę tych powyżej owego roku, klasyfikujących się gdzieś pomiędzy trzydziestym piątym rokiem życia, nie widzę jednak w tym większego problemu.
Co mnie zainteresowało to to, że prawdopodobnie mam w klasie osobę transseksualną. Nie mam pewności, niemniej jednak jest jedna persona, która kobiecy ma tylko głos, cała reszta jest zupełnym przeciwieństwem definicji kobiecości. Wygląda jak ja, tylko wersja slim/light. Oczywiście nie interesuje mnie to z czysto złośliwych względów, a bardziej takich... Czy ja wiem, dodających otuchy, jak sądzę.
Ogółem myślę, że może nie będzie aż tak fatalnie, jak się obawiałem. Nerwy odnośnie jutra są dużo mniejsze.

Jedyne, co w chwili obecnej może mnie martwić to nie szkoła, nie edukacja, zdecydowanie nie, a oczywiście to, co zwykle - mój związek. Postanowiłem jednak przez jakiś czas nie rozwodzić się na ten temat, bowiem już wystarczająco dużo żalu jest na blogu w tym temacie i nieładnie jest się ciągle powtarzać.

Liczę na to, że będzie w porządku powoli w każdym aspekcie. No, i że w tym nieszczęsnym październiku uda mi się w końcu umówić na wizytę do Robachy - ostatnio znów okazało się, że nie ma miejsc. Soczyste "kurwa" przydałoby się, zdecydowanie.

`kilka wspomnień z Augustowa

Wiklinowy samochód ;)
 Jako że w tę niedzielę (06.08) w Augustowie było Pływanie Na Byle Czym postanowiłem porobić trochę zdjęć, skoro już i tak tam byłem. Z parudziesięciu udało się zrobić parę porządnych i oto efekty. Chciałbym móc w takiej formie wyrażać się częściej, ponieważ daje mi to naprawdę dużo radości, niestety nie mam sprzętu do tego typu zabawy - wszystkie zdjęcia robione są telefonem, który niegdyś należał do mnie, a w chwili obecnej do mojej rodzicielki. Blackberry Storm ma niesamowicie dobry wbudowany w aparat, wobec tego polecam, gdyby ktoś zamierzał kupić ten sprzęt i zależałoby mu na dobrych fotkach.
Straż pożarna!
 W dalszym ciągu szukam pracy. Gdyby ktoś przypadkiem był z okolic Białegostoku i był pracodawcą albo znał kogoś, kto szuka do pracy kogoś bez wykształcenia i zaczynającego edukację w szkole średniej - śmiało walić, jak w dym!
Żabka!

Pływający kontrabas!

Pływający kontrabas :)

Sopranic, nawiązanie do Titanica.

A tu już mi się nudziło i postanowiłem fotografować wodę...
Zastanawiam się, bardzo dużo ostatnio rozmyślam. Głównie o moich relacjach z innymi ludźmi. O tym, jak wiele z nich się rozleciało, o tym, jak wyglądają obecnie. Co pocieszające, przestaję zadręczać się przeszłością. Przestaje być istotna. Chcę w końcu żyć pełnią życia, chcę w końcu być wolny od wspomnień i zacząć znowu żyć. Naprawić błędy i być na nowo normalnym nastolatkiem.
Żyć i cieszyć się, tylko tego sobie życzę.

`trochę o związkach z perspektywy płci męskiej, czyli jak to próbuję być inteligentny

Ostatnim czasem, biorąc pod uwagę fakt, jak często ostatnio zastanawiam się nad tym "Czym jest związek?", postanowiłem w końcu poszukać mądrych słów na określenie tego, w co każdy z nas w końcu się pakuje i spróbować zdefiniować, czy i ja należę do czegoś takiego.
Potrzebę dwojga ludzi bycia ze sobą, można uznać za początek wszystkiego - zanim kogoś pokochasz pragniesz z nią spędzać mnóstwo czasu. Może to być pierwszy objaw miłości. Zaczynasz zazdrościć, kiedy ta druga osoba nie poświęca ci tyle uwagi ile byś sobie życzył. Staraj się wtedy kontrolować swoje uczucia zazdrości, bądź cierpliwy. Jest to czas szczególnej wrażliwości. Ciągły strach, że ta druga osoba straci zainteresowanie Tobą. Kiedy już z kimś jesteś i go kochasz - spędzasz z nim mnóstwo czasu jednak tutaj radzę posłuchać dobrej rady - nie zamykaj się na innych. Najgorsza sytuacja jest wtedy, kiedy dwoje ludzi izoluje się od innych - spędzają czas tylko ze sobą. Z czasem takie postępowanie prowadzi do nudy i ograniczenia tematów. Będąc w związku powinno się tak dysponować czasem by mieć go i dla przyjaciela i dla koleżanki i dla paczki znajomych i dla wszystkich innych ważnych ci ludzi. Wtedy człowiek czuje się spełniony. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że człowiek może być szczęśliwy, kiedy nie tylko kocha i jest kochany, ale wtedy, kiedy także ma przyjaciela, któremu może się wypłakać w ramię i paczkę znajomych, z którymi może wyjść np. na piwo. Najgorszą sytuacją jest "palenie za sobą mostów", gdzie zakochany będący w związku zrywa wszelkie kontakty ze znajomymi. Prędzej czy później będzie on samotnym w związku gdyż nie będzie miał nikogo innego poza tą jedną osobą. W dodatku, kiedy związek się rozpadnie - pozostanie on sam jak palec.
Poza tym przebywanie non stop tylko i wyłącznie we dwójkę prowadzi do nudy i monotonni, brakuje również tematów, bo trudno opowiadać o czymś, co się zdarzyło, skoro wszystko przeżywa się we dwoje. Nigdy nie zapominaj o Twoim własnym ja! Związek nie oznacza, że przestajesz być sobą - nie rezygnuj ze swoich poglądów i upodobań. Nie rezygnuj ze sportu lub innych ulubionych zajęć. Oczywiście nie można robić wszystkiego, ale w związku należy iść na kompromisy i wzajemnie się dogadywać.
Warto by raz na jakiś czas co najmniej dzień od siebie odpocząć niech dziewczyna/chłopak spotka się z znajomymi. Przerwy dłuższe czy krótsze dają nowe tchnienie w związek, odświeżają go i nie pozwalają ulec monotonni.
 (źródło: agnieszka.com.pl)

Nic nie zostało powiedziane w tym właśnie artykule o związkach na odległość, ale porusza parę innych kwestii, o których warto wspomnieć. Wraz z zainteresowaniem drugą osobą, chcemy spędzać więcej czasu z drugą osobą. Ktoś by powiedział "Ależ skąd, ja potrzebuję swobody!". Każdy jej potrzebuje, niezależnie od długości związku, płci obu osób, poglądów i przekonań. Wspaniale mieć kogoś, z kim się rozumiemy, ale to nie oznacza, że musimy spędzać z partnerem dwadzieścia cztery godziny na siedem. To po prostu niezdrowe i nie da się tak funkcjonować. Tę kwestię wspaniale porusza wyżej wymieniony artykuł. Jest też powiedziane, że nie należy poświęcać swojego charakteru, upodobań i przyzwyczajeń na rzecz związku. Owszem, w pewnych momentach będzie potrzebny kompromis, szczególnie w kwestiach, gdzie przyzwyczajenia dwóch osób różnią się od siebie diametralnie. Zwłaszcza przy wspólnym mieszkaniu są problemy, które należy rozwiązywać wspólnie.
Jak się rzecz ma, gdy mamy do czynienia ze związkiem na odległość? Prawdopodobnie mam pecha, ale kogo bym nie poznał i kiedy by to nie było, zawsze muszę "wpaść" i zadłużyć się w kimś setki kilometrów dalej. Ostatnimi czasy, zresztą, tego typu relacje międzyludzkie są dosyć popularne, biorąc pod uwagę ilość materiałów na ten temat, wszelakiego rodzaju tematów na forach internetowych, czy artykułów, poradników na utrzymanie takiej relacji itd. Tylko czy to ma większy sens? Odwieczne pytanie.
 Kluczową sprawą, jaką należy podjąć przy rozważeniu życia w związku na odległość są same wasze uczucia. Musicie zastanowić się, jak bardzo zależy Wam na danym partnerze, jak wiele jesteście dla niego poświęcić, jak trwałe i silne są wasze uczucia do drugiej strony. Jeśli nie wyobrażasz sobie życia bez tej osoby i jest ona Ci potrzebna do szczęścia niczym tlen do oddychania, nie rezygnuj z tego związku. Jeśli masz wątpliwości co do stałości swoich odczuć i masz pewność, że bez problemu znajdziesz sobie innego partnera, nie baw się w tego typu rzeczy. Związki na odległości mają szansę przetrwać w przypadku osób z silną osobowością, które są przekonane, że ich partner, jest dla nich stworzony.
Często najbardziej rozstrzygającym argumentem o kontynuowaniu związku, mimo zmiany miejsca zamieszkania, są plany na przyszłość danych osób. Czasami jest tak, że są osoby, które nie chcą niczego zmieniać w swoim życiu i nigdy nie opuszczą swojego rodzinnego miasta czy państwa. W takiej sytuacji trudno jest mówić o planowaniu wspólnej przyszłości, skoro druga strona będzie związana z zupełnie innym miejscem. Jeśli wyobrażasz sobie, że po pewnym czasie był(a)byś wstanie dołączyć do swojego partnera, przemyśl rozwiązanie, jakie daje Ci związek na odległość.
Niektórym wydaje się, że związek na odległość to mniejsze zło (np. lepsze to niż zostanie singlem) lub głupota. Tymczasem z takiego związku dla pewnego typu ludzi również płyną korzyści. Dla osób, które cenią sobie własną przestrzeń życiową i lubią być niezależni taki układ może okazać się nawet lepszym rozwiązaniem niż tradycyjne życie pod jednym dachem. Związek dwojga ludzi  opiera się na kompromisach i pełny jest wyrzeczeń, którym trudno czasem sprostać, zwłaszcza gdy przez dłuższy okres wiodło się życie singla. Nie łatwo jest zrezygnować czasami dla drugiej osoby ze swoich przyzwyczajeń, nawyków a czasem też nałogów (np. palenia papierosów).  To wszystko powoduje, że coraz częściej pary świadomie decydują się na bycie w związkach na odległość. Model takiego związku określa się często jako LAT. Nazwa ta pochodzi od skrótu angielskich słów Living Apart Together, czyli żyć razem ale osobno. W skrajnych przypadkach dochodzi czasem nawet do sytuacji, gdy małżonkowie  kupują dwa osobne mieszkania, w których żyją na co dzień.  Ich związek dzięki temu ciągle jest w fazie randkowania, przez co unikają oni znudzenia wywoływanego rutyną codziennego życia. I coś w tym jest, czasami brak własnej przestrzeni, ciągłe zdanie na swoje towarzystwo i przewidywalność szybciej wyniszcza uczucia niż tęsknota, spowodowana dzielącymi kilometrami.
(źródło:  perfectdating.pl)

Jestem typem, który owszem, ceni sobie własną przestrzeń i są momenty, niekiedy długie, że chcę być sam przez jakiś czas, zamknięty w pokoju bez konieczności obcowania z drugą osobą. Takie momenty są zbawienne, dają ukojenie i zadowolenie. Być może mam nieco staromodne poglądy, ale jednak związek, to związek według mnie. Nie sugeruję, że gdy nastolatki decydują się tworzyć parę, powinny od razu ze sobą zamieszkać, dzielić rachunki, łóżko, mieszkanie i całe swoje życie. Niemniej jednak, gdy ludzie dorastają, mija parę lat spotykania się częstrzego, niż raz w miesiącu mają prawo oczekiwać czegoś więcej. Co więcej, w związku na odległość po jakimś czasie tak rzadkie spotykanie się ze sobą może w końcu zmęczyć którąś ze stron. Ile można tęsknie wyczekiwać na sporadyczne spotkania, jak długo tęsknić i potrzebować choćby zwykłego, małego i niewinnego całusa? Zaskoczę może kogoś, ale facet też potrzebuje takich drobiazgów, jak choćby sama OBECNOŚĆ drugiej osoby. Nieczęsto się do tego przyzna, ale fakty są oczywiste. Chłopak to nie cyborg bez uczuć, nie obejdzie się.
Wyżej wymieniony artykuł porusza chyba główne problemy związku na odległość i szuka też pozytywów, ALE co, jeśli nad tymi wszystkimi rzeczami rozmyśla tylko jedna strona związku, a więc całości? Co, jeśli drugiej z osób rzadkie spotkania i odległość nie przeszkadzają? Jak to wtedy rozwiązać? W jaki sposób osiągnąć kompromis potrzebny w związku, ale tym razem uczynić to, będąc od siebie daleko? Jak pogodzić różne poglądy?

Oto pytania, na które szukam odpowiedzi. Liczę na to, że kiedyś je znajdę. Zakupiłem też nadzieję, że te odpowiedzi znajdą się szybko.

`dom dziecka został zburzony

Nigdy, przenigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że taka sytuacja będzie bolała tak bardzo. Zapewne dlatego, że po prostu nie czułem się zagrożony bardziej, niż byłem. Od lat  śledzi mnie przeświadczenie, że on mnie nie chce i nigdy nie chciał. Nigdy nie przyjmowałem do wiadomości takiej sytuacji, nie wydawała mi się realna, a nawet niemożliwa.
Co więcej, nawet gdyby coś takiego miało miejsce, liczyłem na to, że zostanę poinformowany jako jeden z pierwszych, albo chociaż w ogóle będę mieć taką informację, by ją przetrawić, zrozumieć i...
Ale nie. Jedyne co, to mam nadzieję, że  ona nie jest w ciąży, bo mój ojciec nie będzie dobrym tatą. A może będzie, bo to przecież kobieta jego życia. Więc pewnie i dziecko będzie tym najważniejszym. Skoro mnie skreślił już dawno...
Ojciec się żeni. A mój świat zawalił się jak domek z kart i niespecjalnie wiem dlaczego.

`nieco ambitne plany wakacyjne - spełnią się, czy nie?

Ostatnio zostałem zainspirowany do tego, by trochę o siebie zadbać, zarówno w kwestii nowych ubrań, jak i samego wyglądu. Pewnych oczywistości zmienić nie jestem w stanie, niemniej jednak zaczynam żyć jak mnich wysoko w górach, co raczej nie jest pozytywne, biorąc pod uwagę jak wiele rzeczy chciałbym zrobić i ile, wbrew wszystkiemu, mam w sobie energii. Biorąc pod uwagę fakt, że wszystko to, co ma wyjść na spontanie nie wychodzi wcale, postanowiłem trochę poplanować w swoim życiu - nawet jeśli mają to być tylko i wyłącznie pobieżne mrzonki.

Wszystko jednak rozbija się o pieniądze w tym życiu i to mnie martwi najbardziej. Poszukiwania pracy spełzają na razie na niczym - zresztą w zestawieniu z innymi miastami, w moim jest jej wyjątkowo mało dla uczniów, czy studentów. Niby jedna z lepszych uczelni medycyny jest w Białymstoku, a jak przychodzi co do czego, to pracy jakby kot napłakał. Gdzie mogłem, wysłałem CV ponownie i czekam na reakcję, nic innego mi nie pozostało. Swoją drogą, bardzo mnie to wkurza i irytuje, że w dalszym ciągu muszę tutaj mieszkać. Po pierwsze, jest tu zbyt wiele wspomnień, których nie chcę posiadać, od których pragnę się w końcu uwolnić i zacząć naprawdę żyć, a nie wegetować. Po drugie, miejsce to ma swoje uroki, nie twierdzę, że nie, ale jest jeszcze gorzej przystosowane do życia dla młodych osób, niż każde inne... Zresztą, to nie tylko moja opinia, wobec tego ze mną nie może być aż tak fatalnie, jak wydaję mi się, że jest.
Niemniej jednak, bez funduszy ostatnie wakacje na dość długi czas mogą nie wypalić nawet w najmniejszym stopniu. Był ambitny plan pojechania do Gdyni i zrobieniu tam wielu rzeczy, może nawet takich nieco szalonych i zupełnie nie w moim stylu. Chciałem bawić się, biegać, żyć, w końcu kurwa żyć i poczuć się młody, a nie jak spróchniały dziad, którym przecież jeszcze nie jestem. W związku z czym postanowiłem za w czasu powiadomić o owym planie mego ojca, licząc na to, że wyłoży na moją zachciankę pieniądze. Brzmi to niewiarygodnie szczeniacko, doskonale o tym wiem, ale biorąc pod uwagę fakt, że przez osiem długich lat miał mnie mniej więcej tam, gdzie zwykle słońce nie dochodzi chyba mogę mieć taką małą, malutką zachciankę? Nie chcę dłużej obciążać matki, i tak jej ciężko, a ten dupek żyje sobie jak pan. Jak zwykle. Kasa na wszystko, tylko nie na mnie. By the way, dwa-trzy miesiące temu ojciec przytaknął radośnie, stwierdził, że nie ma sprawy, bo przecież powiedziałem wcześniej. Tymczasem, nie jest to już aktualną kwestią. Oczywiście kosmici wywieźli go poza orbitę ziemską i dlatego nie mógł mi powiedzieć, że miał pewne kłopoty (zabawne, że one zawsze tworzą się wtedy, gdy coś jest związane ze mną). Oczywiście jak zwykle swoje własne zdeptał i nasikał na nie zimnym moczem, po raz kolejny pokazując mi jak bardzo ma mnie gdzieś. Parę słów i uznał, że spróbuje coś na to poradzić. A mnie nie chcę się wierzyć, że byłem tak naiwny, by stwierdzić, że może jednak faktycznie ogarnął się i zrozumiał. Widocznie naiwność to jest właśnie to - synonim niedojrzałości. 

`pewna subtelna mądrość

Dla wartościowych rzeczy i ludzi ponoć warto przeżywać trudy. Czytałem dziś w nocy drarry, w którym było takie właśnie stwierdzenie. Zdanie, które jakoś szczególnie wpadło mi do głowy. Być może dlatego, że mam dziwne wrażenie, jakby dotyczyło mojego życia. Naszej relacji. Trudnej relacji. Takiej, w której było już wiele zgrzytów. Ogrom niepowodzeń. Nie mam pewności, czy jest odpowiednim człowiekiem dla mnie, nie wiem też, czy i ja jestem dobry dla niego. Jedyne co, to mogę spróbować nie poddawać się, póki między nami jest to coś szczególnego, co nas połączyło.

`być może początek życia, być może jego koniec - ale bądzmy pozytywni, no nie?

Chciałbym, by ostatnie wydarzenia chociaż sugerowały jakąś poprawę w moim ogólnym życiu. Podsumowując, papiery do szkoły złożone i ponoć stuprocentowe szanse, że się dostanę. Pierwsza wizyta u terapeuty (nieistotne jak wielką pogardę czuję i brak zaufania do tego sformułowania) już za mną, w sierpniu jest kolejna i wtedy też zacznie się uczęszczanie na terapie dzienne. Nie wiem jak to będzie wyglądać, czy będzie mi odpowiadać i jaką formę to przybierze.

Szkołę wybrałem zwykłą, liceum ogólnokształcące w trybie zaocznym. Szukałem dziennej, ale nie znalazłem żadnej interesującej, poza tym osobiście uważam, że taką jestem w stanie zdać nawet z licznymi problemami wychodzenia i funkcjonowania w społeczeństwie. Aktywnie poszukuję pracy, ale na razie nic z tego nie wychodzi. Bardzo miła pani w sekretariacie.

Przenieśli mi wizytę do jakiegoś faceta. Z początku miała być pani Aneta i ta opcja podobała mi się dużo, dużo bardziej. Głównie dlatego, że nie była to jakaś tam pierwsza lepsza lekarka, piąta woda po kisielu. Znalazła mi ją bardzo miła pani psychiatra, u której miałem jedną wizytę. Wydawała mi się więc już od początku bardziej godna zaufania. Do mężczyzn w roli terapeutów, psychiatrów i psychologów mam bardzo duży dystans i jestem stosunkowo nieufny. Złe doświadczenia sprzed paru lat w dalszym ciągu przestrzegają mnie w dalszym ciągu. Nie wiem za bardzo co myśleć o tej kwestii, mam mieszane uczucia. Wychodzę jednak z założenia, że raczej gorzej już w moim życiu być nie może, a ta decyzja prawdopodobnie jest pozytywna. Dosyć wegetacji, czas zacząć żyć. Przydałoby się jeszcze zmienić miejsce zamieszkania, tutaj zbyt dużo negatywnych wspomnień się kłębi. W przyszłości, tak myślę. Oczywiście wspaniale byłoby już teraz mieć takie zmiany, ale jednak nie mam co na to raczej liczyć.

W kwestii znajomości nic się nie zmieniło, raczej w dalszym ciągu jestem samotnym człowiekiem, który chciałby mieć kogoś.
Uczuciowo jest dosyć kiepsko. Odczuwam silne wrażenie, że to wszystko się wali i sypie jak domek z kart, a ja nawet nie mam pomysłu - a może nawet i chęci - by to wszystko zacząć łapać i ponownie ustawić w stabilną budowlę. Być może to ja się zmieniłem, może to on. Trudno stwierdzić i sprecyzować, ale po prostu zaczyna występować między nami wiele drażniących mnie różnic, które nie pozwalają mi przejść nad tym do porządku dziennego. Nie wiem ile jeszcze pociągniemy i jak ta znajomość będzie wyglądała za  tydzień, dwa, miesiąc... Nie wiem, czy w ogóle będzie istniała.
Przydałoby się zastanowić nad tym, co to jest miłość i czy dalej mogę mówić, że go kocham. Przykre, ale mam pewne wątpliwości.

`szczerość to podstawa - tak mawia morth; nie zawsze się jednak do tego stosuje - kwestia blogowania, a vlogowania

Była kiedyś taka osoba, która spytała, dlaczego dotychczas nigdy nie spróbowałem być vlogerem, zamiast bloggerem - że w zasadzie to, co tworzę sobie na swoich blogach jest przecież do tego podobne. Trudno się nie zgodzić, ale też nie można stwierdzić, że to identyczne.
Więc, morth, dlaczego nie vlogujesz, a blogujesz?
To, co robię jest prostsze. Nie wymaga ode mnie aparatu fotograficznego, czy kamery (a obu rzeczy nie posiadam, choć ta pierwsza jest od dawna w moich marzeniach - nie chcę wiedzieć, co o tym myślą rozpuszczone, bogate dzieciaki), ale co ważniejsze - nie muszę pokazywać swojej twarzy. W związku z czym, wszystko to co myślę i uważam, nieważne jakie by nie było, dalej należy do mnie i tylko do mnie, nikt nie rozpozna mojej twarzy w tych należących do miliona innych osób. I dopóki mam co ukrywać przed każdą nieznajomą osobą, dopóki nie chcę pokazać prawdziwego siebie przed osobami bliskimi, dopóty będę wyrażał się w taki sposób, w jaki uważam za stosowny - za pomocą bloga.
Vlogerem może być ktoś, kto nie ma niczego do ukrycia, albo nie są to takie rzeczy, do których łatwo jest się dostać (bardziej skłaniam się ku temu pierwszemu, bo prędzej czy pózniej i tak każdy człowiek ma coś, co zwyczajnie chce i musi mieć dla siebie; kwestią jest, co to jest i czy łatwo jest nie wypuścić tę ważną informację do świata). Ja póki co nie jestem taką osobą, w związku z czym jakiś tam kolejny cel, by być vlogerem, albo nagrywać gameplaye z komentarzem (po raz kolejny, opcja druga duużo bardziej mi odpowiada) musi poczekać na swoją realizację. Kiedyś i tak wstąpię na ten teren, z czystej przekory, czy ciekawości.

`w chwili pełnej gniewu słów mówimy kilka - miejmy czas, by je skonfrontować ze sobą

Nie sądziłem, że kiedykolwiek tak pomyślę, ale mam go dosyć. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie coraz częściej jestem u granicy wytrzymałości z tym człowiekiem. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w ten sposób będę go spostrzegać, ale jednak.
Najwidoczniej nie tylko ja jestem trudnym w obyciu człowiekiem. Natrafiłem na drugiego takiego i biada nam, myślę, że ze sobą dłużej nie pociągniemy... Dobrze, nie ma co ukrywać, uważam, że to ja sobie z nim nie poradzę i nie będę w stanie dalej budować w miarę zdrowej i normalnej relacji. Jeśli kiedykolwiek taką miałem, oczywiście...

`ledwie początek, a już się zaczyna - samokrytyki parę słów i cicha nadzieja

Jak każdy człowiek, mam wiele wad. Niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że posiadam ich nazbyt wiele. Srsly, jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek chciałby się zadawać z kimś, kto najwyraźniej jest cholernym pechowcem, w zasadzie niewiele ma mocnych stron i stale jest w mniejszym, bądź większym stopniu sarkastyczny?
W dodatku każdego dnia trzeba zmagać się z problemami, które wcale nie są łatwe i, co gorsza, nie dotknęły mnie ledwie chwilę temu, ale borykam się z nimi od lat, sprowadziły mnie na przysłowiowe dno i teraz naprawdę trudno jest się stąd wydostać, nawet z pomocą ludzi. Bez nich, przypuszczam, byłoby to niewykonalne.

Czuję lekki wstręt do siebie, że nie jestem w stanie nawet znaleźć sobie jakiegoś towarzystwa - JAKIEGOKOLWIEK. Kto by pomyślał, że tak prosta czynność jest tak trudna?

Liczę na to, że kiedyś będziemy mieć możliwość wyprowadzenia się stąd, zapomnienia o tym, co było i zaczęcia wszystkiego od nowa.

`problematyczny wstęp i senny aktor

Od trzech dni mam dziwne sny. Większość z nich nie pamiętam, wraz z dniem ulatują z mojej głowy, nie przywiązuję do nich wagi. Niektóre jednak fragmenty utkwiły mi w pamięci. Nie wydają się istotne, może trochę szokujące, choć tu też zależy od punktu siedzenia.
We wspomnieniach maluje się niewyraźny obraz dawnych pseudo znajomych, tylko twarzy, którzy wraz z momentem, gdy powinęła mi się noga w życiu rozpierzchli się, byle dalej ode mnie. Jakby pech był zaraźliwy. A może jest?
W sennych marach widziałem siebie. To było takie realne. Szedłem odebrać świadectwo, którego nie było. Nie zdałem. Widocznie to wspomnienie utkwiło mi w pamięci na tyle, że nie mogę się pozbyć tego wszystkiego. Przede wszystkim, poczucia winy.
We śnie był też ojciec. Zaprosił mnie na swój ślub. Nie wiedzieć dlaczego, potrzebował mojej zgody, by móc zawrzeć nowy związek małżeński. Bardzo długo zastanawiałem się nad decyzją i nie byłem jej pewien, aż w końcu zgodziłem się. Prawdopodobnie moja dewiza "Jeśli ktoś czegoś chce, a Ty go (czasem wbrew sobie) kochasz, pozwól mu to realizować. Niech będzie szczęśliwy.". Tak, to może głupie, ale niejednokrotnie przekładam swoje szczęście nad radością innego, bliskiego mi człowieka. I chociaż mój ojciec tak bliską, jakbym sobie tego mógł życzyć osobą mi nie jest, w zasadzie od ładnych paru lat można powiedzieć, że niemal w ogóle się nie znamy... Cóż, podjął pewne decyzje i nawet, jeśli nie ma już miejsca w jego życiu na mnie, powinienem go w nich wspierać. Ten sen szczególnie wywarł na mnie dziwne emocje, być może ze względu na to, iż mój ojciec nigdy nie poprosiłby mnie o zgodę na coś. Po prostu nie mam w jego egzystencji zbyt wielkich praw.

Nie prosiłem się o to, by, gdy ledwo wszedłem w dorosłość, musieć zajmować się sprawami spadkowymi, przejmowaniem domu, którego nienawidzę, szukaniem pracy i nowej szkoły, już po raz czwarty. Nie. Popełniłem już w swoim młodym życiu wiele błędów, wielu z nich żałuję. Nie podoba mi się jedno - to, że prędzej, czy później trzeba za nie płacić.
© Agata | WS | x x.