`dziwne, nieskładne gadanie o cosplay'u i pewnej rzeczy, która pochłania mój czas

   Ja się chyba starzeję. Znaczy jasne, wszyscy się starzejemy, ale momentami odczuwam to aż nazbyt. Albo po prostu nie rozumiem ludzi i ta opcja jest również możliwa.
   Na pewnej grupie osób interesujących się cosplay'em bardzo ładna dziewczyna wstawiła zdjęcie, na którym była jako kobieca wersja Śnieżnego Gnara z League of Legends. Wyszło jej to bardzo ładnie.
facebook.com/squezzecosplay
   Osoba, na temat której wybuchła pewna dziwna tzw. "gównoburza" nie wypowiedziała się ani słowem i może to nawet lepiej, ja także przestałem się udzielać w tej sprawie. Jakiś młody jegomość napisał "Fajne cycki". Zostało to uznane przez administrację grupy jako bardzo wulgarne, chamskie i niesmaczne stwierdzenie, a ja ciągle pytam "Gdzie?". Być może nie jestem dostatecznie wyedukowany, nie mam pojęcia, ale z pewnością nie odczuwam tego w podobny sposób i zaskakuje mnie fakt, że inni mogą to tak negatywnie odbierać. Odnoszę niekiedy wrażenie, że wokół kobiecego biustu narasta jakaś legenda, że są zupełnie nierealne, jak potwór z Loch Ness albo coś równie groteskowego. To strasznie dziwne. Od kiedy nie można nazwać części ciała po imieniu?
   Cosplay'u mogę pogratulować, jeden z nielicznych, który naprawdę mi się podoba.

   Ostatnio mocno angażuje się w projekt, który jest już na żywo - jestem bowiem redaktorem i recenzentem gier dla How2Play. Strasznie cieszę się, że w końcu przyszła do mnie odwaga, aby zrobić ten krok i pójść o ten jeden krok do przodu. Jest mi to potrzebne, nie ukrywam. Zrealizowałem tam już kilka materiałów, które w normalnym przypadku byłyby tutaj, na blogu. Zastanawiałem się, czy kopiować materiał i wrzucać to także tutaj lub zostawiać linki do zrealizowanych tematów na How2Play na oddzielnej stronie, Jakieś sugestie? Wydaję mi się, że mógłbym wrzucić moje materiały na bloga, bo dlaczego nie.

   Póki co, jeśli są osoby zainteresowane sprawdzeniem jak wyglądają moje materiały, lecą:
   Moja współpraca trwa dosłownie jakieś dwa tygodnie maksymalnie i póki co jestem szczerze zadowolony. Pozostaję na próbnym przez kolejne półtorej miesiąca.

Przez filmy z morthem - "Wiek Adaline"

www.filmweb.pl

Tytuł: Wiek Adaline
Gatunek: melodramat
Produkcja: USA
Premiera: 15 maj 2015 - Polska, 8 kwietnia 2015 (Świat)
Reżyser: Lee Toland Krieger
Scenariusz: Salvador Paskowitz, J. Mills Goodloe

   Odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy całkiem spora ilość wszelakich form przekazu ukazuje się z tematyką wieku, starzenia się, nieśmiertelności i tego typu spraw. Najpierw "Wiek Adaline", a później "Soma". Dwa różne gatunki, bo przecież film i gra, ale jednak...
  Jak często zastanawialiście się nad nieśmiertelnością? Jak wiele razy pomyśleliście, że fajnie byłoby być nieśmiertelnym, nigdy się nie zestarzeć, nigdy nie umrzeć? Mnie zdarzyło się mieć takową refleksję w przeszłości, nim zrozumiałem, że wcale nie byłoby to takie fascynujące i świetne, jak można by się spodziewać. Na początku - może i owszem, ale później?
   "Wiek Adaline" właśnie do tego tematycznie przysuwa się i uśmiecha pięknie, pokazując białe zęby. Główną bohaterką jest, bowiem, urodzona na początku XX wieku Adaline. Na skutek wypadku samochodowego i jego następstw przestaje się ona starzeć. Nie dla niej zmarszczki, siwiejące włosy, problemy ze stawami, a także wiele rzeczy i uczuć, a także przeżyć, które dla nas są raczej naturalne. Chociażby miłość. W jej rozumieniu związek ma sens tylko wtedy, gdy prowadzi on do grobu. W innym przypadku - to zwykłe rozczarowanie. Bo przecież kiedyś partner umrze, prawda? A Ty... Nigdy. Jak to jest, być nieśmiertelnym? Jak to jest widzieć starzenie się swojego własnego dziecka? Jakie takie życie ma plusy, a jakie minusy? Czy w ogóle istnieją? Ten film z pewnością odpowiada na kilka z tych pytań.
   Jeśli oczekujecie niesamowitej gry aktorskiej i powalającego scenariusza, to nie uświadczycie tego, nie ma co o tym marzyć. Film jest poprawny, dobry, przyjemnie się go ogląda, niemniej jednak nie sprawia czegoś niezwykłego w Twoim sercu, nie kradnie duszy, jak niektóre produkcje potrafią uczynić. Jest dobrze. Może dla niektórych nawet refleksyjnie, tak jak mnie się udzieliło, niemniej jednak nic ponadto.
   Trudno jest mi się też wypowiadać na temat tej produkcji, bo bardzo ciężko napisać jest coś sensownego, aby nie zdradzać zbyt wiele z fabuły. Jest ona skonstruowana w ten sposób, iż nie natknąć się na wątek, który mógłby zepsuć jakąś niespodziankę może być bardzo ciężko. Wspomnę tylko, że nie podobał mi się wątek z gwiazdą, nazywaniem jej na cześć Adaline i ciągle wspominanie tego wątku. Jasne, konsekwencja jest wspaniała - raz o tym powiedzieli i później po cichu ten temat się gdzieś wkradał, ale odnoszę wrażenie, że nawet bez tego film byłby kompletny. Taki zbędny wypychacz. 
  Tematyka jednak jest niewątpliwie ciekawa, realizacja niezła, wobec czego warto polecić i warto obejrzeć - ot, choćby z czystej ciekawości jak został zrealizowany pomysł, który potencjał ma.

7/10

`nasze twarze są jak maski - nakładamy i zdejmujemy, a każda to my

   Nie powiedziałbym nigdy, że jestem pisarzem, ale faktycznie tym zajmuję się od jedenastego roku życia - piszę. Raz lepiej, raz gorzej, w różnych światach i o różnej tematyce, a także wieloma postaciami, ale każda z nich to jakaś forma spełnienia się artystycznego. Ten blog to też część tego, co pozwala mi powiedzieć "Tak, jestem produktywny i mam wielką wyobraźnię". Być może to tylko jakaś forma, która pozwala mi poskładać własne życie. Nie wnikam w to, nie roztrząsam tego.

   Niemniej jednak, każda postać, jaką tworzę, powołuję do życia w różnych tematycznie światach ma swoją własną historię. Wydawałoby się to logiczne, coś ma swój początek, więc jakoś do tego początku dojść musiało. Nie jest to jednak przygoda, jaka przychodzi Wam na myśl - każda z tych wirtualnych i nierzeczywistych bytów to pewna część mnie samego i mojej osobowości.
   Ludziom wydaje się, że mamy jedną lub dwie twarze i tylko jedna z nich jest tą prawdziwą. Tymczasem to wcale nie jest prawdą, nie w mojej opinii. Każdy z nas jest zupełnie inny samotnie, w tłumie obcych ludzi, wśród znajomych, kochanka, przyjaciół, czy żony albo męża. Inaczej zachowujemy się w stosunku do dzieci, a inaczej do dorosłych, co nie oznacza, że którakolwiek forma naszego zachowania i "bycia" jest tą fałszywą i gorszą. Każda jest bowiem nami.

   Popularnie uważa się, że tylko kobiety mają milion twarzy, natomiast mężczyźni są tego pozbawieni. Fatalny błąd. My naprawdę nie zachowujemy się tak samo w stosunku do naszej matki, żony, kochanka, partnera, przyjaciela, kumpla, znajomego, psa, kota, dziecka, kogokolwiek. I to nie prawda, że tylko tacy, jacy jesteśmy sami ze sobą to prawdziwi my. Każda z "masek" jest nami, każda z form naszych osobowości to właśnie my - to wszystko, na co składamy się, jako ludzie, jako charaktery. Jesteśmy skomplikowani, my, jako społeczeństwo, ponieważ sami nie wiemy ile takich twarzy możemy mieć. Odkrywamy siebie z czasem.

   Myślę, że grając w RPG (pisane, mówione, jakiekolwiek) z czasem możemy odkryć właśnie, że każda z postaci, jaką tworzymy to w jakiejś części my sami. Właśnie dlatego tak łatwo jest nam się spersonalizować i czuć dokładnie to, co czuje nasz bohater - bo stajemy się nim, a wręcz powiem dalej - jesteśmy nim. Przecież skądś musieliśmy wziąć jego charakter, zadziorność, trudność w nawiązywaniu kontaktów i tak dalej. Mając tyle osobowości w jednej osobie, trudno tak naprawdę wyczerpać nam temat pomysłów na dalsze postaci, dalszych bohaterów.
   Jeśli jesteś osobą dającą życie właśnie takiej wymyślonej personie lub jesteś pisarzem - ujawniasz wiele swoich twarzy. Nie każdy orientuje się, jak wiele możemy ich posiadać i jak wiele z nich już odkryliśmy. Jako osoby realizujące się poprzez szeroko pojętą sztukę i twórczość, być może łatwiej jest nam zdać sobie z tego sprawę. Przychodzi bowiem taki moment, w którym dochodzi do nas refleksja jak wiele postaci posiadamy i jak zadziwiające jest, iż z każdą jesteśmy w stanie się spersonalizować i "być nią". Jak wiele historii napisaliśmy, a każda jest bliska naszemu sercu.

   To pokazuje nam, jak bardzo różnymi ludźmi być możemy i jak bardzo trudno jest poznać kogoś w pełni. Nigdy nie wiesz, czy dwadzieścia twarzy, które Ci pokazał to ostatnie dwadzieścia, jakie ma w zanadrzu. 

Wersja audio posta:

`życie mojej mamy

   Uderzyło mnie, podczas zwykłej rozmowy z moją rodzicielką, jak bardzo zmęczonym jest człowiekiem pomimo młodego wieku. Ma przecież zaledwie odrobinę ponad czterdziestkę, cóż to jest w obliczu osób o wiele starszych od niej?
   Moja mama jest szwaczką, krawcową. Pracuje w tym zawodzie od kiedy pamiętam, od zawsze, ale wielokrotnie mówiła, że to nie było to, co chciała robić w swoim życiu. Od zawsze, bowiem, interesowała się prawem karnym i chciała zostać prawnikiem. Życie pokrzyżowało jej plany. Musiała wcześnie wyfrunąć z domu i zacząć pracować, aby pomóc rodzinie. Zaniechała więc marzenia o szkole prawniczej i wybrała coś, co da jej zawód o wiele szybciej - krawiectwo.
   Pamiętam, jak kiedyś projektowała jeszcze ubrania, ale nie pamiętam, czy lubiła to robić. Zawsze była ogromną fanką czytania książek, lubiła gotować. Teraz raczej niewiele jej z tego zostało.
   Nie wiem co robi po powrocie z pracy, ponieważ już ze mną nie mieszka. W gruncie rzeczy przeprowadziła się do swojego nowego partnera, ale moja matka sprawia wrażenie naprawdę przygnębionej osoby, bez pasji, bez rozwijania swoich własnych pragnień i marzeń. Na moje pytanie "Dlaczego nie rozwijasz siebie, swoich przyjemności, tego, co sprawia ci radość?" odpowiedziała: "Jestem zmęczona. Gdy wracam z pracy, nie mam już na nic ochoty".

   Wyobrażacie sobie, przepracować ponad dwadzieścia lat w zawodzie i nie być z tego, co się robi zadowolonym choćby w najmniejszym stopniu? To bardzo przygnębiająca perspektywa, ale to proza życia mojej rodzicielki. Sam nie wiem, jak mógłbym obudzić w niej chęć do czegoś więcej, niż wracania do mieszkania, odwiedzania mnie, gotowania i po prostu trwania. Jak obudzić w niej chęć rozwijania tego wszystkiego, co ją interesuje?

`jak zniweczyć dwie relacje w ciągu czterech godzin

   Szczerze mówiąc, zastanawiałem się ile będzie trwała ta moja rozkoszna sielanka towarzyska. Nauczony doświadczeniem, że żadna bliższa znajomość w moim życiu nie ma prawa bytu, jeżeli zaufam w jakimkolwiek stopniu dla człowieka i cóż, historia lubi się powtarzać, a karma wracać i przypominać o tym, że w przeszłości byłem jeszcze większym chujem, niż jestem obecnie. Życie.

   Sielanka nie trwała nazbyt długo, jak się okazuje. Kilka dni temu dowiedziałem się, że planowana jest impreza w ten weekend z okazji już zaplanowanego i dopinanego na ostatni guzik wyjazdu E. No dobrze, zacząłem się zastanawiać intensywnie, no bo przecież w poniedziałek mam być w Łodzi. "Nie martw się, przenocujesz u nas i pojedziesz", usłyszałem. I byłoby wszystko dobrze, gdyby moja skrajny introwertyzm się nie odezwał. A odezwał, ku mojemu nieszczęściu. I obudził z tej niezwykłej sielanki, przypominając, że przyjdzie mi poznać tam kogoś nowego, jeżeli zgodzę się pojechać. Przyjaciółka E., a moja koleżanka ma partnera. Cóż, postanowiłem rozwiązać to jak dojrzały człowiek i porozmawiać z tą, która tego chłopaka posiada.

   No i chyba moja delikatność i wyczucie chwili oraz słów dało się we znaki. Możliwe, że zabrzmiałem nieco agresywnie anonsując, iż moja obecność na imprezie poniekąd jest uwarunkowana obecnością tego nowego dla mnie człowieka, a raczej jego nieobecnością. Cóż, najwygodniej by było, gdyby po prostu się nie pojawił. Uznałem, że to nie jest zbyt wygórowana prośba, kurcze. Przeliczyłem się, w szczególności, że do prośby to miało daleką drogę i bardziej brzmiało jak żądanie z mojej strony. Panicz Draco żąda i ma być tak zrobione, basta.

   Jak się łatwo domyśleć, owa dziewczyna nie zareagowała pozytywnie. Nawet gorzej, niż kiedykolwiek mógłbym przypuszczać. Krótko mówiąc zostałem wyzwany od dołu do góry, nie pomijając wyciągania jakichś starych, śmiesznych spraw, nazywania mnie pizdusiem i debilem, no cóż. Nie była to przyjemna konwersacja. I żeby nie było, nie uważam, że tylko ja tu zawiniłem. Być może w znaczącym przypadku i owszem, ale nie w stu procentach. Nie sądzę, aby wyzywanie było bowiem słuszną decyzją, a ku takiej się właśnie M. skłoniła. Co było w tym wszystkim najbardziej przykre? Jeżeli ją poniosło i zaczęła mnie wyzywać, wszystko w porządku. Jeśli się odwdzięczyłem, już zostałem uznany a śmiesznego i żałosnego. Sensowna logika, nie ma co.

   Co gorsza, odczułem pewną nieprzyjemność w dalszych konwersacjach. Oczywiście wiedziałem, że E. i M. mówią sobie niemalże wszystko. Ale...
 "Niemniej jednak uważam, że Wasze zachowanie było trochę dziecinne", stwierdziła E. Trudno było się nie zgodzić, kurcze. Z przykrością przyszło mi to potwierdzić. Uznałem więc, że wyciągnę pierwszy rękę, bo w końcu z mojej winy ta dziwna kłótnia wynikła. I co słyszę? Słyszę, że skąd, E. wcale tak nie powiedziała. Nie potwierdziła własnych słów, hę? O co chodzi?
   Dalej, podczas którejś z rozmów doszliśmy do wniosku, że M. nie miała nigdy sytuacji, w której nie było na chleb w domu. A od M. słyszę, że E. powiedziała "nie zrozumiałabyś biedy". No kurwa mać, za przeproszeniem... Albo ja głupieję, albo o co chodzi?

   W efekcie udało mi się pokłócić z dwoma dziewczynami. Powiedziałem prawdę. Uważam, że to wygląda bardzo dwulicowo, skoro mówię coś dokładnie takiego, co mówiła jedna, a od drugiej dowiaduje się zgoła czegoś zupełnie innego. I przykro mi, ale ja nie rozumiem zawiłości sytuacji.

   Doszedłem jednak do jednej, złotej zasady, do której zamierzam się od dziś stosować. Wystarczyło bowiem powiedzieć, że w ten weekend mam pracę i nie mogę się pojawić. Obyłoby się bez nieprzyjemności, kłótni i spięć. Uwaga, uwaga - wystarczyło skłamać i byłoby wszystko w porządku. Taka wielka filozofia. Mam nauczkę na przyszłość. Nie zawsze prawda jest czymś, czego ludzie potrzebują.

  Przy okazji, pojawił się nowy audiolog na YT. Serdecznie zapraszam.

`dostajesz szansę, ale nie jest ona tym, czego potrzebujesz

   Zauważyłem niezwykle dziwną zależność w swoim życiu.
W momencie, gdy na oferty pracy, do których aplikowałem nie uzyskiwałem żadnej odpowiedzi, ogarniał mnie smutek, bezsens i wrażenie, jakoby to ze mną było coś bardzo mocno nie tak. Jestem osobą młodą. Jasne, bez doświadczenia w czymkolwiek, całe moje życie to pisanie i granie w gry komputerowe, ale na Boga, każdy kiedyś zaczynał, no nie?
   Teraz, gdy na aplikację uzyskuję odpowiedzi i zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne znów czuję się dziwnie. Nie tyle szczęśliwie, co... Jak zwierzę w klatce. Czuję się zmuszany do czegoś, czego robić wcale nie chce, co nie jest moim celem życiowym, moją pasją. No darujcie, praca w pralni to nie jest szczyt moich marzeń.

   Doskonale wiem o tym, że to tylko przystanek w moim młodym życiu. Mam dwadzieścia jeden, prawie, lat, a doświadczenie zawodowe równe zeru. To wcale nie jest nic pozytywnego, może stawiać mnie nawet w raczej negatywnym świetle. Nie obchodzi mnie to nazbyt szczególnie, ale wiem, że jakakolwiek praca to przystanek, który gwarantować mi będzie zarobek, aby móc rozwijać się na wielu płaszczyznach.
   Tylko to "wiem" wcale nie sprawia, że czuję się bardziej szczęśliwy lub mniej zamknięty. Nie spodziewałem się takich reakcji mnie samego i mojego umysłu, bo przecież długi czas zależało mi na tym, aby znaleźć jakąkolwiek posadę. A teraz, gdy mam ku temu okazję jedyne, o czym marzę to uciec gdzieś i zapomnieć, że w ogóle jakiekolwiek CV gdzieś wysyłałem.
   Fascynujące i przerażające jednocześnie. Ostatnio bowiem przeczytałem tekst, jakoby każdy Dawid robił w życiu zawodowym tylko to, co sprawia mu przyjemność. Cóż, naprawdę mam ochotę odrzucić szansę, którą dostaję, co oczywiście byłoby niezwykle nierozsądne.

   Umyśle, przestań płatać mi figle. Szlag by cię.

`podróże nie dla każdego?

   Zasypiając, nie wiedzieć dlaczego pomyślałem o szkole i nauczycielce, która wykłada historię. Przypomniała mi się historia, którą nam opowiadała. Działa się ona w czasach, gdy studiowała. Miała ona wyjazd, który polegał na tym, że miała spędzić jakiś niewielki okres czasu w osadzie gdzieś w Ameryce Północnej. Haczyk polegał na tym, że tamtejsi ludzie żyli "jak za starych, dobrych czasów". Bez elektryczności, kanalizacji, sklepów, łazienek, miast.
   Przypomniało mi się także moje niezwykłe rozbawienie dotyczące standardów, jakie tam panowały - jedzenie niedobre, łazienki brak, no i lamy. Tak, owa osada do takich czynności, jak uprawa roli używała lam w charakterze pomocy. Wiadomo, zwierzęta te może nie pachnął jakoś cudownie i przyjemnie, bywają także uparte... No, są jakie są. Narzekała na nie, bo nie słuchały się jej (co zabawne, dzieci, które mieszkały tam - i owszem; niezwykle ją to irytowało), no i poza tym śmierdziały, oczywiście. Zbrodnia narodowa.
   Wydała mi się wtedy taka rozpieszczona. Pojechała w gościnę do obcych ludzi, wyciągnięta z bezpiecznych skrzydeł swojej matuli i nagle wszystko było nie tak. Cóż, to tylko moja perspektywa osoby trzeciej, tak naprawdę, być może ku temu było więcej przesłanek, o których nam nie powiedziała, ale brzmiało to bardzo płytko.
   W zasadzie, ta refleksja poskutkowała jakoś negatywnie na moje samopoczucie. Dotychczas miałem w stosunku do tej kobiety mieszane uczucia, ale bardziej skłaniające się do pozytywnej neutralności. Nie zwykłem faworyzować jakiegoś nauczyciela. Tymczasem wiele z jej poglądów bardzo mi nie odpowiada i im dalej w las, tym więcej dostrzegam drzew, ale brak im piękna. Są suche i powykrzywiane. Przykre doświadczenie.

`wakacyjnie chociaż raz

   Ostatnie dni spędziłem na dosyć intensywnych wyjazdach, jako że piętnastego miałem wizytę w Łodzi u lekarza, musiałem się tam stawić. Niestety, połączenie, które posiadam obejmuję przesiadkę - tylko i wyłącznie. W Warszawie, stolica, wiadomo. Tak się składa, że mam tam trochę znajomych, w tym Heatz, której dziewczyna zagroziła mi męczarniami, jeśli do nich nie wpadnę.
   "A co mi szkodzi", pomyślałem. Nie zostałem długo, bo Dracze i pakowanie się na podróż to tragedia, powiadam. Wziąłem za mało skarpetek i koszulek (reszta, jak się okazało po powrocie, została na łóżku, przygotowana do spakowania)... W ogóle, jak ciamajda i to do kwadratu. Tyle dobrze, że szczoteczkę do zębów miałem ze sobą.
    Bawiłem się jednakowoż świetnie. Nawet jeśli za wiele nie wychodziliśmy. Okropne upały, nie polecam. Ale wspominam te kilka dni bardzo miło. Okazało się nawet, że ich córka bardzo mnie polubiła, co zszokowało mnie niezwykle - jestem typem, za którym milusińscy nie przepadają. Z wzajemnością, warto zaznaczyć. Ale ta mała, wredna istotka jakoś mnie polubiła, pomimo początkowej niepewności i później nie miała problemu z siedzeniem na moich kolanach ani bawieniem się ze mną... Ot, to było w jakiś sposób miłe.
   Przyjemnie było grać w RPG mówione. Pierwszy raz miałem z czymś podobnym styczność, ale świat wymyślany przez nas na bieżąco niezwykle mnie zaintrygował. Naprawdę mi się podobało. I z pewnością będziemy takie sesje powtarzać, kiedy tylko się spotkamy.
   Gdy wróciłem, wszystkie moje rzeczy były w sierści. Koty, ach, koty. Ale nawet mi to nie przeszkadzało. Przywykłem, po tylu latach mieszkania z psem i kotem.
   Heatz zdecydowała, że wpadnie do mnie dwa dni po moim powrocie do domu. Chyba chciała odpocząć od dziecka, od kłótni, które ostatnio miewają z dziewczyną. Szanuję to. Chciała trochę urlopu, to przecież nic złego. I znowu, sytuacja się powtórzyła - w zasadzie nie wychodziliśmy jakoś bardziej z domu ze względu na nieziemskie upały i duchotę. Ale to nie znaczy, że bawiliśmy się gorzej. Heatz oszalała na punkcie Simsów i możliwości tworzenia w nich naszych postaci z innych RPG, pisanych tym razem. Bawiliśmy się przednio, nawet jeśli to było trochę a'la nerd. Może jesteśmy trochę takimi nerdami, czemu nie?
   Śpiewanie, pozytywna energia i śmianie się z samych siebie. Albo, co gorsza, mówienie tych samych słów w tym samym czasie. Po trzech dniach takiego gadania to już zaczynało być naprawdę przerażające!
   Przyjemnie jest mieć styczność z jakąś pozytywną energią, ogólnie. Chociaż niezwykle irytowały mnie jej ciągłe rozmowy z swoją lubą przez komunikatory wszelkiego rodzaju. Ja wiem, tęsknota, te sprawy, ale to było naprawdę drażniące. Nic nie mówiłem. Nie uważałem, że powinienem. Kim jestem, aby wymagać wyłącznej uwagi? Nah. No właśnie.


Piosenka wyjazdu:

Wśród gier skacze morth - Don't Starve

   "Don't Starve" wyróżnia się na pewno nietypową, jak na obecne czasy, grafiką, która jednym przypadnie do gustu, a inni uznają, że nie mogą jej ścierpieć. Prawdę powiedziawszy przedstawicieli drugiej opcji jeszcze nie poznałem, więc jeśli macie takie właśnie odczucia, gdy patrzycie na tę grę - dajcie koniecznie znać.
    Nie oceniajcie jej jednak zbyt pochopnie, bo być może bardzo Wam się spodoba. Przede wszystkim, kilka słów o niej samej. "Don't Starve" miała swoją premierę już kawał czasu temu, bo 23 kwietnia 2013 na całym świecie przez ekipę deweloperską Klei Entertainment. Jeżeli lubisz gry polegające na przetrwaniu i eksploracji otoczenia, podejrzewam, że będziesz zachwycony!
by morth from Steam (dracjonis
   O czym? Przede wszystkim, na "dzień dobry" uzyskujemy kilka opcji, jak wybranie preferowanej przez nas postaci (na początku tylko Wilson, a całą resztę możemy odblokować później), ustawienie sobie świata (polecam więcej jagód, na przykład), a nawet dodanie modów, które nas zainteresują z Workshopu w Steamie (także inne postaci, jak Gerald z Wiedźmina itd.).
   Gdy przeszliśmy już do gry, pojawiamy się w absolutnej dziczy ( mapa losowo generuje się przed każdym rozpoczęciem rozgrywki). Zostajemy tam podstępnie przeniesieni przez Maxwella, demona, który wita nas na początku kilkoma słowami, nierzadko ironicznymi. I zaczyna się nasze przetrwanie w obcym świecie. Pamiętajcie, to survival. Nie będzie łatwo.
   Przede wszystkim, to dzicz. Mamy trzy wskaźniki - psychiki, głodu i życia. Musimy dbać tak naprawdę o każdy z nich. Zorganizuj sobie żywność, wznieć ognisko, skonstruuj jakieś narzędzia, rozwijaj się - innymi słowy, przetrwaj. Cel naszej gry ustalamy my sami - przeżyć jak najwięcej dni, uciec z tego cyrku na kółkach, gdzie wszystko chce Cię zabić (pamiętaj, żaby nie są miłe), przejść tryb przygodowy - to Twoja decyzja.
   Od tego, ile dni przeżyjesz zależne jest, jak wiele postaci uda Ci się odblokować. Nie tylko wyglądają inaczej, ale każda z nich (także te z moda) mają swoje unikalne cechy, zdolności, ale i wady.
by morth from Stream (dracjonis)

   Dlaczego polecam? Przede wszystkim z powyższego tekstu możesz wywnioskować, że to bardzo prosta gra. Masz ogień, jedzenie, możesz handlować tym życiem. Wielokrotnie jednak rozgrywka i wydarzenia mogą pokazać Ci niesamowite sytuacje, z których nie będziesz wiedział jak masz wyjść, a cały Twój dobytek, który udało Ci się zebrać może zniknąć w dosłownie kilka chwil. Nie zliczę ile razy piorun spalił moje skrzynki i łatwopalne przedmioty w nich zawarte. Ile razy pająki goniły mnie wokół niewielkiego ogniska i nie pozwalały tym samym dołożyć do niego. Moja pierwsza śmierć w tej grze była na dwudziestym piątym dniu, ponieważ padał deszcz (a to automatycznie powoduje pogorszenie samopoczucia naszej postaci), ognisko ledwo się tliło, była noc, a mnie goniły... omamy. Nie żartuję, omamy. Uczucie ogromnego osamotnienia i zdania tylko na siebie potęguje emocje, które niekiedy sięgają zenitu. Prawdziwy survival, walka o życie. Myślę, że owa gra (to tylko moja subiektywna, niczym nie poparta opinia) może rozwinąć w Tobie umiejętności szybkiego myślenia i rozwiązywania problemów.

10/10

`kilka spraw mówionych beznamiętnie

   W tym tygodniu nocowała u mnie koleżanka przez kilka dni. Nie było to planowane - zwyczajnie nadszedł u niej remont, a ona, uczulona na niemalże wszystko, w tym kurz i pył... Cóż, powiedzmy, że byłem jej deską ratunku. Było przyjemnie, chociaż też z błogością przywitałem kilka dni samotności. Jestem człowiekiem, który potrzebuje tego, jak powietrza i cóż mogę na to poradzić.

   Od kilku dni martwi mnie pewna kwestia. Nie chciałem dotychczas pisać o tym na blogu, bo pomyślałem "Przesadzasz. Daj mu czas". Ale czuję się bardzo niezręcznie w momencie, gdy dzień w dzień widzę I. dostępnego, bawiącego się z nowymi (?) znajomymi, podczas gdy ja jestem zapomniany. Jego koleżanka, a moja znajoma, L. też się do mnie zupełnie nie odzywa i nie mam pojęcia, jaka mogłaby być tego przyczyna. W każdym razie, list na pewno nie był dobrym pomysłem i szczerze bardzo żałuję, że go wysłałem. Nie było to warte. Trochę nie mogę skupić się na czymś więcej, bo... tak, myślę o tym. Niech to szlag.

   Pierwszy raz od dawna dostałem zaproszenie na imprezę urodzinową. Nawet trudno mi opisać, jak byłem tą perspektywą podekscytowany i jak nie zdziwiło mnie, że zwyczajnie nie mogę tam być - nie mam na to pieniędzy. Fundusze już nie raz pokrzyżowały jakieś plany i prawdę mówiąc nie jest to dla mnie większym zaskoczeniem i teraz. Życzę dobrej imprezy tak, czy inaczej dla tych, którzy będą!

   Yellowcard - Only one.

Wśród gier skacze morth - Anno 2070



    Przede wszystkim, materiał ukazuje się dzięki CD-Action i ich udostępnieniu owej gry w swojej gazecie (koszt to 15,99zł). Polecam, jeżeli kogoś zainteresuje ten rodzaj zabawy.

store.steampowered.com


   Szczerze mówiąc, trudno było mi uwierzyć z początku, że gra pochodzi z końcówki 2011 roku, bo 17 listopada. Dlaczego, wyjaśni się później. Niemniej jednak, może kilka faktów.
   Jest to strategiczna gra komputerowa z mocnymi elementami ekonomii. Może nie jestem aż tak bardzo wielkim fanem tej dziedziny, ale pamiętając SimCity sprzed wielu lat, skusiłem się. I nie żałuję.
   Anno 2070 wyprodukowana jest przez Related Desings, a wydana przez Ubisoft.

   O czym? Akcja całej gry toczy się w tytułowym 2070 roku. Wskutek roztopienia się lodowców obecnie znany nam świat bardzo się zmienił. Wiele miejsc, które obecnie istnieje, w grze już nie funkcjonuje, zalane przez podniesiony poziom wody. Świat zmienił się w dryfujące wyspy, które łączą się głównie dzięki statkom wszelakiego rodzaju lub samolotom. I w takim świecie przychodzi nam budować swoje imperium.
   Możemy kierować jedną z trzech frakcji futurystycznych (a poza kompanią, z czasem uzyskujemy możliwość do wszystkich frakcji, o ile ciekawie to wszystko rozwiążemy) - Fabryci, Ekosi i Technosi. Nazwy mówią w zasadzie wszystko. Fabryci, czyli przerysowana ekipa żądna jak największych i najszybszych zysków. Ekosi, czyli snoby, które fanatycznie głoszą wyższość obrony ekologii, wiatraki produkujące energię i tego typu rzeczy. Technosi, to frakcja, do której każdy ma dostęp po pewnym czasie, oferuje nam laboratorium i akademię, a także możliwość eksploracji dna morskiego. Każda z nich ma swoje plusy i niewątpliwe minusy, to od nas zależy co wybierzemy.
 
   Niesamowita jest dla mnie grafika. Nawet na stosunkowo niskich ustawieniach graficznych świat wygląda naprawdę bajecznie i malowniczo. Intrygująco, jako odbiorca byłem mile zaskoczony i własnie dlatego długo nie chciałem uwierzyć, że to gra sprzed czterech lat, bo wygląda naprawdę świetnie. Twórcy pomyśleli nawet o takich elementach, jak pływające wokół ryby, wieloryby, rekiny, a nawet płaszczki w oceanie. I to jest właśnie niesamowite.
   Anno 2070 to typ gry, który raczej nie za prędko Was znudzi, jeżeli lubicie klimaty strategiczne. Mając kilkadziesiąt godzin przegranych w tę produkcję w dalszym ciągu nie wiem o niej wszystkiego, nie zdołałem przejść całej kampanii i tak dalej. To niezwykły tzw. "zjadacz czasu". Siadasz i nagle świat przestaje istnieć, bo zawsze jest coś, co należałoby zrobić.

   Nie może być jednak tylko o superlatywach. Są też minusy. Jakie? Główny, który niezwykle mnie poraził, to kiepskie samouczki. Dostarczane są one przede wszystkim w kampanii i w stosunkowo początkowej fazie gry zostajemy rzuceni na głęboką wodę - zyski są minusowe, a my balansujemy na granicy bankructwa. Niestety niby jakieś wskazówki są podawane, ale nie uczą one absolutnie jak grać w strategiczną grę. Dalej nie wiem jak można podnieść podatki (więc jeśli ktoś posiada taką wiedzę, z przyjemnością ją przygarnę), nie mam pojęcia też jak wybrnąć z tego niezwykłego kryzysu ekonomicznego, w który gra sama nas wpakowała. Ile razy próbuję, na ogół wychodzi tak samo - więcej tracę, niż zarabiam. Samouczki ssą i to bardzo. Jeżeli nie miałeś wcześniej kontaktu z tą produkcją, będziesz się raczej mocno głowić co zrobić dalej, aby wybrnąć i zaliczyć zadanie.

   Niezwykle intrygująca możliwość budowania własnego imperium. Co prawda, aby grać i mieć pełen dostęp musimy podłączyć się w znakomitej większości do Uplay, ale to niewielka cena za naprawdę fajną zabawę. Polecam dla każdego, kto lubi ten rodzaj gier komputerowych i ma trochę czasu.

7/10

Oddaj krew dla Lucyny Barskiej-Fijałkowskiej!

   Post bardzo niestandardowy, ale i z niestandardowego powodu. Nie oczekuję, że nagle każdy z Was będzie chciał być dobrym człowiekiem i pomóc komuś tak po prostu. Ale proszę Was o to i tak, bo myślę, że warto pomagać, przynajmniej czasami.

   Chodzi o oddawanie krwi. Dla konkretnej osoby w tym przypadku. Dziś dwie youtuberki, które bardzo lubię - KinaCzewa i Młoteczka - opublikowały filmik, w którym mówią o co chodzi. Jeżeli nie macie ochoty posłuchać, to poczytajcie mnie.
   Chodzi o matkę ich kolegi, która leży w szpitalu w Warszawie i pilnie potrzebuje krwi. W innym wypadku nie skończy się to najlepiej, niestety.
   Mowa o Lucynie Barskiej-Fijałkowskiej. Proszę, jeżeli macie ukończone osiemnaście lat i spełniacie wymogi oddawania krwi (a o nich jest w filmiku) - zróbcie to, uratujcie jej życie.


   Odpowiadając na pytanie, to jedyne, co mogę zrobić w obecnej sytuacji - prosić Was o pomoc. Sam mam niedoczynność tarczycy, przyjmuję hormon tarczycy i automatycznie wyklucza mnie to z możliwości krwiodawstwa. Ale może Wy albo ktoś w Waszym otoczeniu okaże dobre serce i pomoże tej kobiecie, na to szczerze liczę.


Obejrzyjcie proszę filmik i z góry dziękuję Wam za pomoc.
Jesteście wielcy.

`psycho

   Coś około dwóch tygodni temu zdecydowałem się, w geście desperacji, na napisanie listu do I. Być może nie było to zbyt mądre posunięcie, ale zainspirowany znalezionymi (a wcześniej schowanymi) listami postanowiłem zrobić coś tak nierozsądnego.
   Znaczy wiecie, listy pisać jest bardzo fajnie, nawet jeden ostatnio wysłałem do pewnej youtuberki i jest z tego filmik (KLIK), kwestia tego typu z jaką zawartością on jest. Przyznajmy sobie szczerze, na pewno brzmię jak zdesperowany i bardzo dziwny człowiek w tworze, który poszedł do I. Trochę mi za to wstyd.
    Z drugiej strony myślę, że były to słowa, które w końcu musiały zostać wypowiedziane tak, jak ja potrafię najlepiej. A że konwersacje idą mi średnio, dużo lepiej sprawdzam się na polu pisania... Cóż.
   W każdym razie, niepokoi mnie cisza, która po nim nastała. Być może tylko przesadzam i nieco dramatyzuję, bo boję się efektu, jaki ten list mógł wywołać, ale...


   Zakładając, niezwykle optymistycznie, że dostaje ktoś z Was list. Jest to Wasza dawna miłość, byliście w związku, było fajnie. Rozstaliście się, bo partner był nazbyt zaborczy i taki... No właśnie, taki. Mija kilka lat, w trakcie których macie kontakt, ale wyraźnie ograniczony, dystans jest zachowywany dzięki Wam. I dostajecie list, w którym są słowa, że jest to inspirowane Waszymi słowami, w których było, że zawsze będziesz kochać tego swojego byłego i w ogóle, omnomnom, wiadomo. No i wyznanie, że minęło tyle czasu, a on ciągle coś do Ciebie czuje.
   Jakbyście zareagowali? Wyśmiali? Tak... Ja chyba też. Jakiej ja się reakcji spodziewam?

`przemowa motywacyjna

   Przez stosunkowo długi czas borykałem się z tym, z czym być może walczy tak wiele młodych osób. Naturalnym odruchem człowieka jest, że w pewnym momencie reflektujesz się i zastanawiasz co w zasadzie chcesz robić w swoim życiu. Szczególnie, gdy już od bardzo młodych lat straszą. Masz wiedzieć, jaki jest Twój cel i pragnienia, w zasadzie musisz już wiedzieć wszystko. A gdy to się zaczyna, masz ile, czternaście lat? Nieco mniej nawet.
 
   Gdy byłem w gimnazjum, już wtedy się zaczęło. "To Wasza przyszłość", mówił niejeden nauczyciel. Tylko co taki nastolatek może wiedzieć o samym sobie? Prawdopodobnie niewiele, szczególnie, jeżeli w życiu mu się mocno pokomplikowało i zwyczajnie zgubił gdzieś siebie. Przychodzi w końcu taki moment, że człowiek tak zwyczajnie nie daje rady więcej udawać. Nagle wiesz dobrze, że nic nie jest dobrze i nie będzie, dopóki nie znajdziesz w sobie siły lub jakieś pomocy z zewnątrz. To przecież nie jest takie proste, prawda? Żyć. I odnajdywać siebie. To potwornie trudne, wielu z nas tego nie docenia. Ja także nie doceniałem.

   Kiedy przyszedł nieśmiały pomysł wdrożenia się jakoś w gry komputerowe, robienie coś w tym kierunku - wszyscy w moim otoczeniu uznali to za nonsens. "Gry to gry, morth, czego Ty chcesz się w nich doszukiwać? Dlaczego miałoby to być jakimś sposobem na zarobek? Kto normalny zapłaci Ci za to, jak oglądasz albo recenzujesz jakąś grę? Upadłeś na głowę? Pracuj no w jakimś sensownym zawodzie, bądź lekarzem albo prawnikiem, kimkolwiek. Ale nie wymyślaj." - jak wiele takich słów wysłuchałem od rodziny, w szczególności od matki, to nie zliczę. Tak stłamszony porzuciłem ten pomysł i szukałem może czegoś innego. Macałem, nieświadom, niepewien niczego. No bo co ja mogę robić? Jedyne co umiem, to grać w gry i pisać. Na tym moje umiejętności się kończą. Trochę jeszcze gotować, czasem, ale jednak... z czym do ludzi?

   Kilka lat zabrało mi zrozumienie, że mój pomysł wcale nie był czymś nierozsądnym i głupim, jak próbowano mi wmówić. Szczególnie stałem się tego pewien, gdy zagłębiłem się w świat Youtube i Twitch. Przecież tam właśnie ludzie płacą za oglądanie gier, płacą. Prawdziwymi pieniędzmi, to jest zarobek. Dlaczego mnie zabroniono tego? Dlaczego pozbawiono mnie tej szansy wcześniej, gdy moje własne finanse nie stały w tak opłakanym stanie? Dlaczego podcięto mi skrzydła?
   Nigdy nie znalazłem na te pytania odpowiedzi. Jedno było pewne, musiałem spróbować raz jeszcze. Stąd pomysł na kolejną zakładkę bloga, w której są teksty na temat gier i filmów. Stąd kanał na Youtube. Stąd cała działalność, która stawia bardzo chwiejne i niepewne ruchy. Chciałbym z przytupem, tak, jak to sobie wymarzyłem, ale środki, którymi dysponuję mi na to nie pozwalają. Nie szkodzi. Przyjdzie czas, w którym będę mógł realizować się w pełni. Póki co interesujące są te koślawe, krzywe początki, które mam. Bo są już czymś. Są niekiedy bezkształtną masą, zgoda, ale moją masą, którą powoli formuję. I nagle mam sens. Cel.
   Dalej moja matka jest do tego sceptycznie nastawiona, ale wiem, że to się zmieni, gdy nabierze to trochę rozpędu. A jestem pewien, że ten czas nadejdzie. Bo mogę dokonać wielkich rzeczy, z których będę dumny. Mogę sprawić swoje własne życie lepszym. Mogę to zrobić. Nikt mi tego nie zabroni, nie zabierze tej mocy. Nikt nie mówił, że będzie to proste, łatwe i przyjemne. Ale dosyć chowania się, gdy wiatr wieje w oczy. Nie ma takiej opcji, żebym po raz kolejny odznaczył się słomianym zapałem. Ja po prostu już nie chcę. Teraz jest mój czas.

Ostatnio ten temat jest mi niezwykle bliski, bo powstały już dwa audiologi, do których serdecznie zachęcam.

`wsparcie w rodzinie? pukasz do złych drzwi

    Strasznie chciałbym wierzyć, że wybieramy sobie sami własną drogę. Oczywiście możemy być w pewien sposób instruowani i są rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli, chociaż chcielibyśmy, ale jednak kierunek, jaki obierzemy w życiu, jacy będziemy dla innych towarzyszy naszego życia - to wszystko wybieramy sami. Pod wpływem wielu sytuacji, ma na to tak wiele czynników, iż nie mógłbym ich tu wszystkich wymienić. Jednakże... to właśnie my panujemy.
    I przy okazji pisaniu o książce "Blaze" wspominałem już, że nikt nie jest biały albo czarny. Dobry lub zły. Ciężko jednak powiedzieć kilka dobrych słów o K. Tak bardzo ciężko...

    K. to jakaś część mojej rodziny. Moja matka ma brata, a ten - żonę. K. to właśnie ta żona. Nieszczęsna, zresztą. Nikt nie przypuszczał na ślubie, że będzie to wyglądało w ten sposób. Miał on miejsce jeszcze w czasach, gdy moi rodzice byli razem, a więc ponad dziesięć lat temu. Strasznie dużo czasu temu, prawda?
   Z pozoru to wzorowa gospodyni. Z pozoru dba o starszych rodziców swego męża (w tym dziadka, który zmarł 25.03.2015 r). Z pozoru, to właśnie słowa klucz. W dzień pogrzebu, wczoraj - kobieta idealna. "Mamo, pomogę". "Mamo, chodźmy", mówiła, biorąc babcię pod rękę. Pomagała iść w tą lub w tamtą, podawała jej sałatki, robiła picie, wszystko. Wzorowa, miła gospodyni domowa. Szkoda, że tylko z pozoru.

    A prawda jest taka, że to fałszywa zdzira. Inaczej tego określić się nie da. Gdy znikają tłumy gapiów, ignorują babcię. Jakby nie istniała. Nie pomagają jej, nawet nie pozwalają babci gotować sobie obiadów. Nie dają jej też tego, co sami robią do jedzenia. Teraz, gdy dziadek odszedł z tego świata, babcia będzie siedziała sama w pokoju i... Tak bardzo mi jej szkoda. I ta bezsilność, jaką czujemy w stosunku do tej sytuacji. Mój wujek to pantoflarz, a K. to materialistka i fatalna matka dla swoich dzieci. Kiedyś się to na niej zemści, oczywiście. Karma zawsze wraca, jak to mówią, ale jednak...

Spoczywaj w pokoju, dziadku.

`powiedz mi coś, misiaczku. AŁA, co tak ostro?

    Uważam się za osobę szczerą. Długo tak nie było. W dalszym ciągu opisanie siebie w kilku słowach sprawia mi kłopot. Nie dlatego, że mógłbym powiedzieć tak wiele, ale właśnie dlatego, iż tak mało o sobie wiem. Nie chcę  powiedzieć, że jestem kreatywny, jeśli nie jestem (a może się tak okazać). Albo że lubię ludzi i jestem bardzo społeczny i towarzyski, skoro to kłamstwo. Wyjątkiem są rozmowy o pracę, gdzie w dużej mierze potrzebują tych społecznych. Jeżeli chcesz pracę, czasem trzeba kłamać i udawać kogoś, kim się nie jest.
    Dalej uważam siebie za osobę szczerą. Ale nie tak szczerą, że niby mówimy prawdę, ale jak przyjaciel powie nam co sądzimy o jego dziewczynie, a my widzieliśmy ją z innym na mieście w bardzo zażyłych kontaktach, to stwierdzimy, że "no wiesz, świetna dziewczyna, tak do siebie pasujecie". Nie. To ja byłbym tą osobą, która powiedziałaby "zdradza cię". Tak jak jestem kimś, kto mówi matce, że jej facet ją wykorzystuje.
    Brutalne? Może. Ale szczerość to przecież nie jest coś... miękkiego i ciepłego, jak wielu się wydaje. Oczywiście, że nie. Życie jest brutalne i prawdomówność też taka jest. Żebyście mnie źle nie zrozumieli, ja potrafię być niesamowicie zakłamaną personą także. Jestem w stanie bardzo szybko wymyślić spójny ze sobą bieg wydarzeń, który może być prawdopodobny, ale zdecydowanie nie jest prawdziwy. Kłamstwo. To część naszego życia. Czasami skłamać trzeba, tak jak w już wspomnianej rozmowie o pracę.

    Ludzie brzydzą się kłamstwem i kochają prawdę. Ponoć. A ja powiem, że gówno prawda. Co?! Słyszę już te oburzone głosy, te "ALE JAK TO?!". No tak to. Potrafię kłamać i mówić prawdę. Z doświadczenia wiem, że tylko to pierwsze przyjmuje się jakoś... dobrze.
    Ile razy szczerze powiem, że według mnie dana osoba zrobiła głupio, bo na przykład nie sprawdziła firmy do praktyk i teraz dziwi się, że nie ma co robić? Albo stwierdzę, że pomysł na rozwój Rainbow RPG jest zwyczajnie niedorzeczny?
    Szczerość to wcale nie jest taka dobra cecha, jakby się wielu wydawało. Jak się mnie wydawało. Kiedyś myślałem, że jeśli będę szczery w życiu, to dzięki tej tajemnej umiejętności nabędę wielu przyjaciół, znajomych, będę brylował towarzystwo, zdobędę świetną pozycję w życiu i ogólnie cały świat będzie mój. Gówno prawda po raz kolejny.
    Jak powiem coś szczerze, to zaraz słyszę, że jestem chamski, niemiły, niekulturalny i co ja sobie, w ogóle, myślę. Grubiański też, o właśnie. Widzicie? Szczerość to bycie chamskim, niemiłym, grubiańskim. Oto czego chciałem, najwidoczniej.
    A jak kłamiesz? Jak cię na tym złapią, powiedzą, żeś łgarz i nie można Ci ufać.
    To jedyna różnica, jaką widzę - nie powiedziano mi jeszcze, że nie można mi ufać. To raczej plus, ale wśród tych wszystkich cudownych epitetów... ginie to, oj ginie.

    Taka prawda, moi drodzy. Społeczeństwo chce, żebyśmy byli szczerzy, ale gdy tacy jesteśmy... No właśnie. Dlaczego tak jest? Wielu ludzi woli mieć tzw. kółeczka adoracji. Osoby wokół siebie, które sprawią, że ich ego podskoczy od razu do góry. Mamy tak wiele niedowartościowanych osób, ta opcja wydaje się im najbezpieczniejsza dla nich samych. Po co wśród znajomych ktoś, kto powie bez ogródek, że wyglądasz do bani, skoro możesz mieć kogoś, kto powie: "Jesteś świetny!"?

Wśród gier skacze morth - Heroes of the Storm

gry-online.pl

    Ze względu na to, że dostałem możliwość testowania Heroes of the Storm w closed becie - tak oto powstaje ten materiał. W chwale i błyskach fleszy. Blizzard wita!
    Kto nie kojarzy tej firmy? Nawet jeśli nie interesujesz się światem gier, Blizzard to taka marka, która poniekąd broni się sama. Diablo, StarCraft i sławetne World of Warcraft to największe tytuły i dorobek firmy. Nie należy zapominać o popularnym ostatnio Heartstone.
    Blizzard Entertainment postanowił wejść w nową erę dla siebie, jako firmy. Po RPG hack and slash, RTS i MMORPG przyszedł czas na MOBA. Nawet oni wpadli w ten szał, jak widać. Czy skutecznie?

    Cel Heroes of the Storm jest dokładnie taki sam, jak w przypadku League of Legends, Doty lub Strife ze względu na ten sam rodzaj gry - musimy dotrzeć do bazy wroga i rozgromić ją w drobny mak. Co jest jednak nietypowe i zdecydowanie unikalne, to fakt, że... mamy do dyspozycji kultowe postaci Blizzarda. Jako że jesteśmy w świecie Nexus, to właśnie tu zderzają się wszystkie uniwersa. Możemy grać Diablo, Thrallem, Lich Kingiem (Arthasem), Novą itd. Już sam ten fakt dostarcza niemałej zabawy. Ale to, oczywiście, nie jest wszystko.

    Naturalnie postaci zostały podzielone na cztery rodzaje:
- zabójcy (duża liczba obrażeń, ale za to niewielka wytrzymałość),
- wojownicy (duża wytrzymałość, średni atak),
- wsparcie (leczenie, wzmacnianie członków drużyny, uniemożliwianie wrogom prowadzenia ataku dzięki zmienianiu ich w prosiaczki, zatrzymywaniu w miejscu i tak dalej),
- specjaliści (eksperci oblężeń, dowódcy).
Ciekawą opcją jest możliwość darmowego wypróbowania bohatera, co pozwala nam na poznanie umiejętności, możliwości awansu i przynajmniej podstawowej mechaniki przed zakupem postaci. Wydaję mi się to istotne, ponieważ każdy z nich kosztuje całkiem sporo, a nie mogę powiedzieć, aby zdobywanie wymaganych punktów było bardzo łatwe.
    Nietypową kwestią jest sposób rozdawania talentów. Przede wszystkim, mamy ich kilka rodzai i to od nas zależy, co wybierzemy. Biorąc pod lupę Raynora na pierwszym poziomie możemy wybrać, czy chcemy, aby jedna z naszych umiejętności biła więcej, leczyła nas bardziej, czy może chcemy przyzywać drona patrolującego okolicę. To, co wybierzemy jest naszą indywidualną sprawą, warto jednak wspomnieć, że w danym meczu nie możemy zresetować punktów i cofnąć naszego wyboru.
   Zupełną nowością dla fanów np. League of Legends może być też fakt, iż w Heroes of the Storm nie ma opcji kupowania przedmiotów i budowania w ten sposób swojej postaci. Prostą drogą dedukcji można też ustalić, że nie ma czegoś takiego, jak dostawanie złota za zabijanie stworów na linii, w lesie, ani przeciwników. Walutą przetargową w HotS'ie jest... doświadczenie. Im więcej go ma dana drużyna, tym prędzej zdobywa ona poziomy i jest po prostu silniejsza dzięki większej ilości potężnych umiejętności. To, oraz wykorzystywanie otoczenia jest kluczem do wygranej.

    Niezwykłą kwestią są także plansze. Aren jest kilka, każda ma inne zasady, chociaż cel jest dokładnie ten sam (wygrać mecz poprzez zniszczenie bazy wroga). Tak na przykład będziecie musieli zdobyć daninę, aby uzyskać przychylność boga lub wejść do kopalni i zabijać zmarłych, a ilość zebranych czaszek będzie wyznacznikiem jak potężny stanie się golem, który po wycieczce w podziemia powstanie, niezależnie od tego, czy chcemy, czy też nie. Bardzo interesujące opcje, które mnie osobiście oczarowały. Niejednokrotnie tego typu rzeczy są kwestią decydującą o naszej wygranej lub przegranej, te krótkie eventy stanowią niezwykle istotną kwestię taktyczną. Niesamowite, jak Blizzard w grę MOBA wplótł elementy z innych uniwersów, jakie posiadają na koncie.

    Pomimo tego, że gram na najniższych możliwych ustawieniach graficznych, wizualnie gra w dalszym ciągu czaruje i pod tym względem niewątpliwie zniewala. Jeżeli graliście lub widzieliście cokolwiek z World of Warcraft, zdecydowanie poznacie tę nietypową atmosferę. Wszystko zdaje się być wzorowane graficznie właśnie na tym MMORPG. Od strony technicznej, świetny opening, ładne przerywniki filmowe, zgrabny tutorial. 
    Świetna oprawa muzyczna. Strasznie przypomina wyżej wspomniany gatunek, chociaż prawdę mówiąc nie jest to tak dobre, jak World of Warcraft.

    Rzeczą, do której muszę się przyczepić, bo w ogóle mi się nie spodobała to kiepski system free to play. Oczywiście gra działa na zasadzie mikropłatności, niemniej jednak sposób, w jaki zostało to tutaj rozwiązane wydaje mi się bardzo nietrafiony. Zwykle w przypadku MOBA spotykałem się z kupowaniem za określoną kwotę określoną ilość jakichś punktów, które zdobywać można tylko i wyłącznie za prawdziwą gotówkę. Za te punkty można kupować postaci, dodatkowe skórki dla postaci, ulepszenia (typu więcej punktów doświadczenia dla konta po ukończonym meczu albo więcej punktów, które dostajemy za ukończony mecz i które umożliwiają nam kupno postaci) itd. Tutaj nie ma czegoś podobnego. Owszem, w sklepie widać skórki, wierzchowce nawet albo ulepszenia, ale niestety walutą przetargową są... euro. Płacimy określoną ilość pieniędzy (na przykład 3,99€) i dostajemy przedmiot, za który zapłaciliśmy. Wydaje mi się to absolutnie nie trafioną metodą, być może przez wzgląd na to, że jestem typem małego chomika - kupuję czasem jakieś Riot Points na LoL'u i trzymam na promocje albo prezenty dla znajomych. Opcja, gdzie muszę zapłacić od razu gotówką i otrzymać tylko jedną rzecz nie jest na polskie realia, po prostu (a gra ma polską wersję językową, dla ścisłości).

    Podsumowując? Zapowiada się naprawdę świetna gra! Nie widzę, póki co, zawodów e-sportowych w świecie Heroes of the Storm, ale gra jest dopiero w closed becie i kto wie, co zmieni się jeszcze w tej kwestii. Być może Blizzard kieruje się w stronę bardziej casualowych graczy. Na pewno HotS zapewnić może Wam niemałą rozgrywkę, w szczególności, jeśli jesteście fanami gier producenta (możecie podniecać się tak, jak ja graniem Lich Kingiem, ODJAZD!). Niestety nie wiadomo kiedy gra zostanie oddana do użytku publicznego, nie ma zapowiedzianej premiery w żadnym z krajów, a w closed becie jest już od ponad roku (13 styczeń 2014). Myślę jednak, że warto czekać na tę produkcję z niecierpliwością i ostrzyć sobie na nią ząbki.

9/10

`krzycz, może ktoś cię usłyszy

    Nierzadko zdarza mi się mieć podobne uczucia, co obecnie. Być może dlatego, że zwykłem czytać RPG tworzone przeze mnie albo kogoś innego, opowiadania i fan fiction. Niezbyt często ostatnimi czasy sięgam po książki. Takie prawdziwe, wydane, dobre. Być może przez wylew "Zmierzchów" i innych tworów, które dla mnie dziełami nie są, a zwykłymi pomyłkami literackimi. No co? Mam swoją opinię i nikt nie zabroni mi jej mieć.
    Są jednak takie książki, za które zabieram się od jakiegoś dłuższego czasu. Powody są różne, jak zwykle to bywa. Zazwyczaj po prostu mi się podobają w ten lub inny sposób. Bardzo chcę przebrnąć przez wszystkie części Harry'ego Pottera (nie, jeszcze tego nie dokonałem, zatrzymałem się chyba na trzeciej), Władcy Pierścieni (nie dotknąłem w ogóle, przez długi czas nie lubiłem w ogóle tego uniwersum, o czym poczytać już na blogu można było), Hobbita, a także Stephena Kinga. Przyjaciółka (z którą ostatnio rzadko rozmawiam, przepraszam!) ma na punkcie jego twórczości małego fioła, zresztą jest ogólnie uznawanym twórcą. I jakaż była moja radość, gdy dostałem wszystkie jego książki w pdf od Fridy... oraz dorwałem jedną z jego powieść w bibliotece szkolnej. To trochę, jakbym wygrał w Lotto, bo wszystko, co w niej jest (a umówmy się, to biblioteka szkolna, więc wiele tego nie ma) znika niemal od razu. Pozwoliłem sobie książkę przetrzymać ponad miesiąc. A co.

    Nie jest to horror. Bardziej kryminał, ale bardzo nietypowy. Niewiele, może, książek przeczytałem w życiu, ale pomimo wszystko nigdy nie znalazłem bohatera, któremu kibicowałbym tak bardzo, którego lubiłbym tak mocno, jak właśnie tytułowego Blaze'a. Rany, wściekam się, że sam sobie zdradziłem zakończenie (które było nawet do przewidzenia, ale tak bardzo, bardzo lubię tego dziwnego człowieka, że nie chciałem tego dopuścić do świadomości), niemniej jednak czytam dalej po małym "foszku". I śledzę tę historię dalej, wiedząc, mając nad głową widmo tego, jak Blaze skończy. Coś ściska za serce.
    Ja wiem, to tylko książka. Oczywiście, że tak. I wiem też, że jest to postać fikcyjna. Niemniej jednak książka porusza pewien intrygujący element naszej codzienności. Są ludzie, którzy tak naprawdę pomimo tego, że mogą robić złe rzeczy to jednak... nie są bydlakami. No nie są. Po prostu nie są. Nawet jeśli kradnie, nawet jeśli trudni się niezbyt szlachetnym zajęciem, nawet jeżeli porywa jakichś ludzi. To nie oznacza, że jest złym człowiekiem. Nawet jeżeli przypadkiem zabije kogoś. W dalszym ciągu.

    Ja wiem, brzmię teraz nieco jak obłąkany dla kogoś, kto nie miał tej historii nawet w dłoniach. Chodzi o to, że główny bohater, Clayton Blaisdell to ktoś, komu ciągle życie rzuca kłody pod nogi. Takie odnoszę wrażenie. Matka zginęła mu pod kołami. Jeden cios. No dobrze, podniosę się i po tym. Wtedy dubel, ojciec był alkoholikiem i stwierdził, że zrzucenie swojego dzieciaka to jest bardzo dobry pomysł. Nie zrobił tego raz, a kilka razy (w tym momencie mam naprawdę duży wkurw, bo było w książce zdanie, które sugerowało bardzo wyraźnie, że każdy z nauczycieli w szkole doskonale wiedział o tym, co się dzieje w domu chłopca, a nikt nie zareagował - oczekiwali tylko kolejnych śladów po przemocy domowej, aż stało się, co się stało). Po tym też Blaze się podniósł, chociaż nie zostawiło to na nim śladu - zarówno psychicznego (na wskutek tego incydentu chłopiec z niezwykle rezolutnego i mądrego młodzieńca zmienił się w człowieka, któremu bardzo trudno przychodziło dodanie dwóch jabłek do trzech) jak i fizycznego (ewidentnie widoczne i charakterystyczne wgniecenie w czole). Poszedł do domu dziecka. Pech chciał, że mieszkał w wiosce, a więc tego typu instytucja była tylko jedna i umówmy się, nie było to nic pozytywnego. Wredny dyrektor i lekarz, który nawet dobrze zbadać nie potrafił (brak diagnozy doprowadzi do śmierci przyjaciela Blaze'a). Jeden wielki kłębek nieszczęścia. A jak już się wydaje, że może chłopak będzie miał szansę na adopcję, to trafia albo na rodzinę, która chce go wyzyskać do cna z powodu jego postury i siły, albo przyszły opiekun jeszcze przed adopcją umiera na zawał serca. Czy może być lepiej? A w ostateczności trafia na George'a, który nie jest dobrym wzorem do naśladowania i suma summarum znajdujemy się w miejscu, w którym się znajdujemy - porwanie dziedzica bogatych szych i wszystko, co się potem dzieje. Dalej zdaję sobie sprawę z tego, że piszę o książce, ale nóż się w kieszeni człowiekowi otwiera, przysięgam. Bo to takie niesprawiedliwe. Myślisz, że wszyscy są źli, jeśli zrobią coś złego. A może po prostu nie mieli odpowiednich wzorców albo... jest jakiś powód, dla którego sytuacja wygląda tak, a nie inaczej? Czasem po prostu gdy chcesz się podnieść, to życie kopnie Cię jeszcze w nery i upewni się, że nie, mój drogi, nie ma żadnego wstawania.

Piszę o:
"Blaze" - Stephen King

Przez filmy z morthem - "Haker"



Tytuł: Haker (ang. Blackhat)
Gatunek: kryminał, akcja
Produkcja: USA
Premiera: 16 styczeń 2015 (Polska), 15 styczeń 2015 (Świat)
Reżyser: Michael Mann
Scenariusz: Morgan Davis Fehl, Michael Mann

    Czytając pierwsze słowa zapowiedzi filmu byłem na tyle zaintrygowany, że postanowiłem w końcu się na niego przejść. Bo dlaczego nie... "Haker". To brzmi intrygująco. Zapewne będzie sporo zabawy z komputerem, może być ciekawie. Tylko nie do końca tego się spodziewałem i sam nie wiem, czy to dobrze, czy tak średnio.
   O co chodzi? "Amerykańskie i chińskie siły specjalne pracują wspólnie nad sprawą piractwa komputerowego na dużą skalę." - taką informację uzyskujemy, gdy chcemy dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej produkcji. Coś więcej? Ktoś bawi się przestępczością w sieci. Najpierw następuje atak na elektrownię atomową w Chinach - w zasadzie jest rozsadzona od środka. A później idzie kolejny atak, tym razem na giełdę - ten jednak sprawia, iż wartość soi mocno się obniża, w związku z czym oczywiście następują poważne ekonomiczno-finansowe zawirowania. Dwa mocarstwa, Chiny i USA postanawiają połączyć siły.
    Intrygującym wątkiem jest to, że główny bohater, siedzący w więzieniu Nick Hathaway (kojarzony może z roli Thora - przynajmniej przeze mnie) ma kolegę w Chinach, z którym studiował, Chena. A Chen, oczywiście, pracuje w siłach specjalnych. Stąd ich drogi ponownie się splatają. Okazuje się, że oboje są wybitnymi hakerami i informatykami, a w czasach studenckich napisali wspólnie kod, który został wykorzystany przez naszego kochanego przestępce, który mocno namieszał, chociażby przy elektrowni atomowej. Jaki jest finał, zdradzać nie będę. Powiem tylko, że za jeden wątek jestem naprawdę wściekły. Jeżeli obejrzycie, to prawdopodobnie będziecie wiedzieli o co mi chodzi. Nastąpi śmierć fajnych bohaterów i do tej pory mam tak wielki ból tyłka o to... Rany.
    Szczerze mówiąc, dużym minusem wydawał mi się wątek miłosny, który zaistnieje pomiędzy głównym bohaterem, a siostrą Chena. To żaden spojler, bo z pewnością sami byście na to wpadli w ciągu kilkudziesięciu minut filmu, te spojrzenia, bardzo znaczące i tak dalej... No, naprawdę. To było dosyć kiepskie, szczególnie, że po jednym seksiku już wielka miłość. A żadnego wspomnienia o tym, że cała akcja trwa dłużej, niż kilka dni lub miesiąc nie ma. Meh.
   Walki są ciekawe i fakt faktem, sprawiają, że może Wam bić nieco szybciej serduszko, ale to jednak zbyt mało. Spodziewałem się czegoś więcej, dużo więcej, naprawdę. Tymczasem nie dostałem tego, co chciałem, zamordowali tylko fajnych bohaterów i po ptakach. W widowiskowy sposób, to prawda, ale jednak. Myślałem, że jak "Haker", to może nieco mniej strzelaniny, więcej komputera, pracy umysłu i takich różnych... Naiwnie, co?


6/10

   Nie wiem, co mi odbiło, ale powstał audiolog mojego autorstwa. Tak, audiolog, na serio. Wszelkie uwagi mile widziane. Powiedzcie, co myślicie. I na serio, mam taki głos, nic na to nie poradzę póki co.

`dzień dobry, czy kocham cię?

    Mam wrażenie, że znowu obojętnieje na ludzi. A przynajmniej na ich znaczną większość. Napiszesz mi smsa? W porządku. Nie? Też dobrze, naprawdę. Jakoś nie... nie odczuwam potrzeby spotkania się z kimś, pisania albo po prostu bycia. To się, oczywiście, czasem zmienia - przez dłuższy czas, kiedy nie miałem kontaktu z I. czułem się trochę, jakbym był chory (jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało).
   Wystarczyła krótka prośba, abyśmy razem pograli trochę i nagle zupełnie, jakbym odżył. Ale on zawsze tak na mnie działał, więc to akurat nic nowego.
   Niemniej jednak, kilka miesięcy, konkretnie jakoś od Króliczego Końca Historii trochę jakbym... Nie był sobą. Uśmiechy, przytulaski, spotkania z ludźmi, sylwester, robienie zdjęć zupełnie amatorsko, taka trochę wymuszona radocha. Być może przesadzam, bo muszę wymyślić temat, na który mógłbym trochę pogadać i mieć posta. Być może. Ot, luźne przemyślenia sprzed chwili.

   Zawsze zastanawiali mnie ludzie, którzy są w stanie (i którzy potrzebują) dużo kontaktu z innymi ludźmi. Którzy wśród innych rozkwitają. Mnie to chyba męczy i przekonałem się o tym tym jeszcze bardziej w ciągu tego półtorej miesiąca. Albo to sesje. Może po prostu marudzę po sesjach i próbach intensywnej nauki, które skończyły się... czy ja się w ogóle uczyłem jakoś sensowniej do tych zaliczeń? Rany, jestem straszny, nie chciało mi się. Ale zaliczone, więc w sumie nieważne. Ferie do dwudziestego drugiego lutego brzmią dobrze.
    Zawsze też zastanawiam się, jak to jest, że są osoby, które niezależnie od tego, co druga osoba robi dalej będą twierdzić, że jej potrzebują. Dobrym przykładem jest, niestety, moja rodzicielka, która zupełnie straciła głowę dla młodszego od siebie mężczyzny. Rany, wiek nie jest istotny i zawsze to powtarzam, o ile obie strony to akceptują. Tylko problem leży w czymś zupełnie innym. Jej luby bowiem ma brzydkie upodobania, polegające na uzależnieniu od niezbyt ciekawego narkotyku. Ta kobieta to ma szczęście, co? Ile razy już ją oszukiwał, to nawet nie zliczę. Udało mi się pogubić. Ale ona ciągle to samo... "Jeszcze jedna szansa, ta jest już ostatnia, jak ją popsuje, to koniec. No koniec, mówię ci". Ona chyba sama sobie nie wierzy. Ale o tym pisałem już chyba kiedyś, nie ma co się powtarzać. Intrygującą kwestią jest po prostu to uzależnienie od drugiego człowieka. Tym bardziej, że mnie też chyba w jakimś stopniu udało się w ten sposób przywiązać do innego człowieka, co zepsuło zresztą naszą relację.
   Więc co, warto?

`cześć ludzie, dziękuję wszystkim

     Sylwester. Chciałoby się powiedzieć, że była "gruba biba", ale w zasadzie nie do końca. Dużo alkoholu, to na pewno.
    W planach miałem spotkać się w końcu ze znajomymi z forum RPG. Długo za tym chodziliśmy, ale jakoś nie było ku temu sposobności. Tym razem miało się udać. Ile nerwów i niepewności to wszystko kosztowało, wiem tylko ja, ale ostatecznie wyszło całkiem przyzwoicie, ku mojemu zaskoczeniu. Początkowa niewygoda wraz z kilkoma głębszymi znikła.
     "Jeszcze nie spisuj tej nocy na straty. Jak ci będzie źle, to zawsze mogę potem zadzwonić". Być może te słowa podziałały jak magia. Pomyślałem sobie "Rany, Morth, ona ma rację. Jeszcze trochę i utopisz się w swojej dramaturgii. Zluzuj poślady. Ci ludzie widzą cię pierwszy raz w życiu. Badają cię, sprawdzają reakcje. To trochę tak, jakbyś był nowym, odkrywanym gatunkiem zwierzęcia. Nie od początku wiadomo przecież, co dana istota je, jak reaguje na tę lub inną sytuację. Frida ma rację. Musisz się uspokoić. Będzie czuć, że jesteś niepewny, nieufny i wrogo nastawiony. Uspokój się. O, widzisz? Uśmiechaj się. No, to wcale nietrudne."

    Być może uratowałaś ten wieczór, dziewczyno, więc dziękuję Ci za to. A na pewno uratowałaś kolejny, kiedy to z niesamowitym kapciem w ustach i bolącą głową oraz mdłościami musiałem wracać do domu autobusem.
"Pij wodę i coś z magnezem".

"Co ja znajdę z magnezem, rany, posrało?" - pomyślałem. "Przecież nie ma niczego z magnez... Hej, jest ta woda z magnezem!". Na szczęście była w sklepie. Być może uratowała mi życie w autobusie, gdzie czułem się tak dobrze, że aż było mi gorąco i strasznie, strasznie niedobrze. Na szczęście przyszedł sen i mogłem sobie oszczędzić pewnych trudów.
     Pomimo średniego samopoczucia dnia następnego, samo wydarzenie było w porządku. Nie czuję się inaczej, nie wpadło mi kilka tysięcy na konto (a mogłoby). Być może nowy rok przyniesie mi zmiany - ba, na pewno. Czy będą dobre, czy złe, przekonamy się o tym z czasem.

    Był też toast za tych, którzy nie mogli już z nami być. Wznosiłem go z kimś szczególnym w myślach, konkretnym. Lekko się uśmiechałem. Bo przecież będzie dobrze, prawda, Króliku? Będzie dobrze, tego się trzymajmy.

   A teraz, sesje, panowie i panie. Yay.
© Agata | WS | x x.