`nie przestawaj

Generalnie zmiany. Na lepsze, na gorsze - okaże się, ale już raczej z góry można stwierdzić, że bardziej na plus, niż minus. Przede wszystkim staram się kontrolować swój charakter, uważać na to, co mówię i w jaki sposób to mówię. Ograniczyć nawijanie też dla znajomych, bo ile można słuchać tego samego.

10 grudzień - godzina zero, tj. wizyta u... psychiatry w związku z tyranią. Owszem, jak widać jak się wziąłem to się wziąłem.
Co prawda nadzieja sukcesywnie się zmniejsza, przez co niestety motywacja też, ale kopię siebie samego ile się da, jeśli mobilizacja się zmniejsza. Chyba niedługo zacznę biczować się jakąś grubą książką, byleby nie zaprzestać zmian.

`ułożyć życie na nowo, choć podwaliny stare

Ogólnie jest słabo. Trochę roboty mam i raz cisnę jak szalony, a innym razem nie mam na to chęci i sił. Być może gdyby odzywał się częściej, to czułbym się bardziej potrzebny nawet jako ten cholerny przyjaciel, a tak - jesteś, czy cię nie ma, to bez znaczenia. Albo jak zwykle dramatyzuję, cholera go wie.

"Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam tylko ciągnie mnie w dół,
Zostań, poukładaj mi sny,
Jeden z nich na pewno to My,
Zostań, potrzebuję Cię tu,
To co w sobie mam, nie chce się dzielić na pół,
Zostań, poukładaj mi łzy,
Jedna z nich na pewno to Ty"
Ciągle chodzi po głowie. Jak zapętlona taśma.

Pragnę tylko, żeby to wszystko okazało się po prostu fatalnym, złym snem i nic więcej. Niestety wiem już, że wcale nim nie jest, jednakowoż nie poprawia to nazbyt mego nastroju. Jedyne co mnie trzyma, to "Twadym trza być, nie miętkim!".

`prawda okazuje się bolesna

Sporo prawdziwego gówna narobiłem w życiu. Sobie i innym. Od pewnego jednak momentu postanowiłem się zmienić i szło mi to raczej pozytywnie. Ale kolejno, z jakiegoś powodu, zaprzestałem swoich starań. I w ten oto sposób nieświadomie byłem tyranem. Dalej nim jestem, nie ma co ukrywać.
Sprawiłem, że człowiek, który jest najważniejszy w całym moim dotychczasowym życiu bał się mnie i robił rzeczy przeciwko sobie, byleby mnie zadowolić. Byłem pewien, że jest szczęśliwy i bezpieczny, a tymczasem jedyne co udało mi się osiągnąć, to zastraszenie go i uczucie bycia w więzieniu.
Co jest w tym wszystkim najstraszniejsze? Że robiłem to absolutnie nieświadomie. I przeraża mnie to tym bardziej, im częściej o tym myślę.
Krysia miała rację, nie zasłużyłem na niego. Żadną cząstką swojego dotychczasowego postępowania. Nienawidzę siebie za to tak bardzo. Czuję się niewyobrażalnie winny. Ale też mam jakąś siłę. Udowodnię, że mogę na niego zasłużyć. Udowodnię, że jestem w stanie się zmienić i nigdy więcej już nie zostanę tyranem. Nie dla tych, których kocham. Nie dla niego.
Tak bardzo przepraszam...

`kilka refleksji do rozwinięcia

Przez cały okres trwania związku nigdy nie rozmawialiśmy na temat przyszłości. Nigdy nie poruszaliśmy tematów takich jak "Czego oczekujesz od swojego życia?", "Jak je sobie wyobrażasz?", czy chociażby absolutnie popularne głównie wśród płci pięknej "Czy jest tam dla mnie miejsce?".
Nigdy też nie poświęcałem refleksji, jaki ja sam jestem w takiej relacji. Dopiero gdy zaczęło się dziać dziwnie, przychodził czas zastanowienia - myślę, że zbyt późno.
Nie jestem idealnym towarzyszem. Nawet na "poprawnego" się nie zaliczam. Pierwszy rok to była masakra. Wstyd mi za to, co wyczyniałem, naprawdę bardzo mi wstyd i zresztą już się zdobyłem na przeprosiny. One same nie wystarczą, ale nie wiem co mógłbym zrobić więcej.
Krótko mówiąc, zawaliłem. Czuję się potwornie winny. W dodatku on tak bardzo się zmienił. Nie poznaję tego człowieka. Nie wiem, czy chcę go takiego akceptować, próbować zrozumieć i faktycznie zaprzyjaźnić się tylko i wyłącznie skoro tego chce, czy pielęgnować piękne wspomnienia i nie kontynuować już więcej tej znajomości.
No bo czy będę w stanie się z nim utrzymywać tylko przyjacielskie relacje, skoro dalej tak bardzo mi na nim zależy?
© Agata | WS | x x.