`dlaczego to nie takie proste?

    Co mnie osobiście wkurza? Dużo rzeczy. Naprawdę dużo. Nie denerwuje mnie nieporządek i ogólnie pojęty syf - przyjdźcie do mojego pokoju, zrozumiecie - ale cholery dostaje jak ktoś nie odłoży płyty na swoje miejsce. A często robi to moja mama, bo przecież "co za różnica". A potem ja biegam i szukam w kilkudziesięciu opakowaniach gdzie jest ta jedna, której szukam.
    Ale dziś nie o tym. Dziś o tym, co wkurza mnie bardzo mocno. Chcę się wyprowadzić. Stąd, z tego domu, z tego miasta. Są ku temu powody - sprawy spadkowe ciągnął się i ciągnąć jeszcze będą. Okazuje się, że owszem, jestem spadkobiercą (jednym z trzech) części po prababci, ale po pradziadku nie. Nikt nim nie jest, bo nie zostawił żadnego testamentu, a prababcia za życia się tym nie zajęła, chociaż pomiędzy śmiercią jednego a drugą różnica jest dziewięciu lat? Ale po co. Zajmą się tym młodzi. I zajmuję się. Część dziadka będzie więc podzielona na siedem osób, jak sądzę, ale zanim do tego dojdzie, minie kolejny czas. A za nieruchomość nie jest płacone. Ba, mało. Babcia i dziadek mieli cudownych, łasych na kasę synów. Zgadnijcie? Jeden z nich robił problemy już przy części babci, ale niczego nie mógł ugrać, więc się wycofał. Ale w tej sytuacji, na pewno część dostanie. Kto ich spłaci? Za co, powiedzcie? Gdzieś do dwudziestego piątego roku życia i tak będę musiał wydać około pięćdziesiąt-siedemdziesiąt tysięcy złotych, których nie mam.
   Tak, nic mnie tu nie trzyma. Nie mam tu przyjaciół, znajomych, pracy, tyle że szkołę (forever alone!). Nienawidzę tego miasta. I nie chcę tu mieszkać. Ludzie tu są ponurzy jeszcze bardziej, niż mi się to wydawało, gdy nie wyjeżdżałem stąd i nie miałem żadnego kontaktu z innymi ludźmi. A ja nie chcę taki być. Nie najlepiej się tu czuję, za dużo tu wspomnień, mało jodu (niedoczynność tarczycy; jak mało jodu, to źle się czuję dużo częściej, niż normalnie). Na takie stwierdzenia koleżanka starsza ode mnie o dziewięć-dziesięć lat stwierdziła, żebym się wyprowadził, a nie tylko mówił, że chciałbym. Rozbawiła mnie. Nie dlatego, że nie ma racji, bo pewnie, fajnie by było, ale żeby podjąć takie kroki trzeba znaleźć pracę. Kiedyś też myślałem, że to takie proste, a ona ciągle tak sądzi, bo przeprowadzała się z facetem, z którym mieszkała i on miał pracę. Nie musiała się martwić tyloma sprawami. Niestety ja tego komfortu nie mam. Nawet jeśli byłbym dalej z I., a wątpię, że to nastąpi, to nie sprawiłoby, że miałbym gdzie i za co mieszkać. Nie oszukujmy się.
   Życie bardzo mnie rozczarowało. Gdy byłem mały wydawało się troszkę prostsze. Skomplikowało się w wieku jedenastu lat, ale do tego czasu było jakby... Kolorowe? A tu wychodzi na to, że wcale nie jest tak prosto się wyprowadzić. Trzeba mieć pieniądze, a żeby je mieć - pracę. I tak koło się zamyka, bo nie ma ani jednego, ani drugiego. Kiedyś miałem okazję stąd wyjechać. Do Gdyni. Nie zgodziłem się, a to na mnie spoczywała odpowiedzialność za podjęcie decyzji. Ile wtedy miałem, trzynaście-czternaście lat? Co ja mogłem wiedzieć? Właśnie, nic. Wtedy miałem tu w Białymstoku przyjaciela, a wraz z nim - znajomych. Nie chciałem ich tu zostawiać, więc powiedziałem mamie, że nie chcę. I to był największy błąd mojego życia, bo "przyjaciel" pół roku później znudził się mną, próbującym się przypasować do niego, żyć jak nie ja. Ale już nie było możliwości, by decyzję cofnąć, bo mama wszystko odwołała i było po wszystkim. Nie powinna dawać mi możliwości podejmowania decyzji. Nie wtedy.
   I to nie tak, że narzekam, a niczego nie robię. Szukam pracy, staram się, ale to nie przynosi żadnych efektów. Naprawdę, żadnych. Aż momentami zupełnie nie chce się próbować po raz kolejny. Bo wiecie, ile można?
    Dlaczego to nie może być chociaż trochę prostsze? Tylko troszkę.

Pewien aspekt gier multiplayer - na podstawie League of Legends.

   Recenzję gry (taką no wiecie, z tytułem, producentem, datami i moją opinią) planuję, niemniej jednak po ostatnim tygodniu naprawdę nieciekawych meczów przyszedł mi do głowy złoty pomysł na materiał, który właśnie zostanie Wam zaprezentowany. Planowałem trochę nietypową formę (jak na mnie) w postaci audiologu, ale czego bym nie próbował, to wychodzi jakoś kiepsko.

Jinx - postać, którą ostatnio bardzo polubiłem i gram nią bardzo często
http://magic666z.deviantart.com/art/Jinx-Facebook-Cover-by-M-gic-HAT-406354487

    Gry multiplayer są bardzo specyficzne. Wymagają współpracy ludzi ze sobą. Pewne osoby muszą stanowić grupę na jakiś czas i wywiązać się z powierzonej im roli. Nie jest to wcale prostym zajęciem i  to nie koniecznie ze względu na nas. Z niektórymi nie potrafimy się zgrać, wyczuć jaki będzie kolejny ruch... A niektórzy, zwyczajnie, są fatalni pod względem różnorakim i nie idzie się z takimi dogadać.
    Ostatnimi czasy sporo gram w League of Legends. Większość z Was słyszała, tak sądzę - być może negatywne opinie. I teraz, z ciekawości poszukałem informacji - dlaczego? Ja też przed graniem w tę grę uważałem ją za dno. Dalej tak sądzę pod aspektem całej masy osób niewychowanych, a grających z ludźmi, ale to swoją drogą. Niemniej jednak - znowu. Twierdziłem coś, a nie spróbowałem nawet zainstalować tej gry. Dlaczego jest tak hejtowana? Najwięcej głosów się podnosi, że to ze względu na młodzież, która gra sobie w LoL'a i zamiast zachowywać się przyzwoicie, swoje niepowodzenia tuszuje wulgaryzmami i zachowanie się jak totalny debil. I to oni właśnie przenoszą taką, a nie inną opinię. Okazuje się, że LoL ma swoje plusy i minusy. Ja nie przepadam za rozgrywkami PvP, a tym właśnie niestety jest ta produkcja, niemniej jednak z biegiem czasu, gdy się trochę uodpornisz na wszechobecnych idiotów, idzie całkiem sympatycznie.
    W ostatnich kilku dniach spotkałem kilkoro bardzo młodych, poniżej osiemnastego roku życia ludzi z Polski, którzy zachowywali się nie mniej, nie więcej, a właśnie jak całkowite buraki. Wiek znany mi jest dlatego, że w trakcie rozmowy z dumą oznajmiło kilkoro, cytuję: "Lol, nie mam 12 tylko 16 kurwo jebana". Tak, właśnie. I to nieważne, że niczym mu nie zawiniłem. Być może chciał wyrazić swoją frustrację z faktu, że niestety, ale na Aramie nie postanowiłem się z nim zamienić na postaci. Tak sądzę, przynajmniej, bo na początku pisał "Pls, pls, change with me", a potem poleciał "z grubej rury", wierząc najprawdopodobniej, że nikt go nie zrozumie, gdy będzie pisał w języku polskim.
Tak, wiem, te hormony, te emocje, to rozczarowanie itd., ale trochę kultury też się należy. Chociażby przez wzgląd na to, że gra się z ludźmi, którzy nie zachowują się w ten sposób, ba, mało, nie powiedzieli do niego NIC, co mógłby uznać za atak i odwdzięczyć się w ten sposób. Spędziłem więc mało upojne czterdzieści minut na czytaniu tego typu tekstów, kilka o mojej matce i tak dalej, po czym napisałem ładnego reporta na tego dzieciaka i dodałem go do listy ignorowanych. Tylko po co to?
    Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że w League of Legends są ludzie z przeróżnych krajów i jeśli widzą kogoś z dopiskiem "PL", albo gdy kto pyta, czy jest ktoś z Polski to od razu zapala im się lampeczka "burak"? Naprawdę, wstydzę się przyznać, że jestem z tego kraju, skoro tyle naszych rodaków, osób bardzo młodych i mających tyle przed sobą - bycie burakiem też - robi takie rzeczy już w tym wieku. I żeby nie było, nie jesteśmy jedynym krajem, który w ten sposób się zachowuje, ale w ciągu całego tygodnia, gdy spotkałem około piętnaście takich osób, osiem było polakami. Serio? W ten sposób mają kojarzyć nasz kraj? Jako chamskich dupków, z którymi nie da się, po prostu się nie da nawet pograć?
   Ale to nie tylko o polaczkowaniu i polaczkach. Kilka dni temu grałem mecz ze znajomymi i trafił się burak w przeciwnej drużynie, który sobie chciał 1v1, bo ktoś go zabił, czy inne durnoty. Jak tego nie dostał, to się zaczęło. Teksty o matce, o ojcu, o tym, żebyś umarł na raka i tak dalej. Ludzie, kurwa, co się z Wami dzieje? Co się dzieje z tym światem? Skąd ten jad? Po co to? To gra, czy ktoś o tym zapomniał? GRA.
    Co to w ogóle jest, do cholery? Jak można na dzień dobry w pierwszych kilku minutach meczu mieć ogromne bóle dupy z powodu jakiegoś gracza z chorych przyczyn i wyżywać się na takiej osobie? Coś nie wyszło, to normalne. PvP na tym właśnie polega, czyż nie? Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego, bo gramy przeciwko graczom, którzy nie są sztuczną inteligencją. Różne rzeczy się zdarzają, ale zamiast po skończonym meczu, albo w jego trakcie w sposób cywilizowany i spokojny zwrócić uwagę na kilka rzeczy, pomóc - nie, po co. Lepiej wyzwać od suk, kurw, stwierdzić, że matka jest dziwką i zadowolonym sobie pójść. To jest Wasz cel? Jeśli tak, to tego typu gry nie są dla Was. Omijajcie, proszę, multiplayer - wszystkie, żeby nie było - bo tylko psujecie atmosferę.
    Wszędzie są buraki, żeby nie było, że tylko w LoL'u. Gram w World of Warcraft i jest podobnie. Tylko że tam takie rzeczy się tępi od razu, bo jestem na prywatnym, polskim serwerze. Łatwiej opanować cztery tysiące ludzi, niż kilkaset albo nawet miliony.
    Zanim napiszecie coś durnego, albo wyślecie reporta "bo on mi nie dał tej postaci", pomyślcie. W multiplayer nie ma miejsca na takie fochy. Trzeba się zgrać, a żeby się zgrać trzeba spiąć dupę i czasem zamknąć jadaczkę, która pierdoli bez sensu.
   Zaraz może spróbujecie powiedzieć "Jasne, morth, a sam pewnie wyzywasz, hipokryto". Otóż nie, nie wyzywam. Niejednokrotnie miałem ochotę, ale nie napisałem nic. Za to jak ktoś sobie pozwala na za dużo proszę, aby się uspokoił. Proszę. Jestem kulturalny, nie daję się sprowokować. Nieważne w jakim języku, staram się po prostu, aby nie było czegoś podobnego. Ale na litość boską, dlaczego trzeba uspokajać w ten sposób ludzi? Nie tylko Polaków, zaznaczam, ale w ciągu dwóch ostatnich dni to byli głównie Polacy.

Jeszcze bonusik: ostatnio gram Arama Soraką (głównie support). Po dwudziestym ksie (kradzieży killa) zwracam uwagę, żeby tego nie robili, a panienka "looool, jesteś supportem!". Odpowiedziałem, że zobaczymy w statystykach pod koniec. Zrobiłem najwięcej na bohaterach obrażeń i w dodatku leczyłem wszystkich. Cudnie, czyż nie? Pierdolić durnoty to jedno, ale jeśli wychodzi na moje - śmiesznie dla mnie. I przykro, bo jeśli ja, support, leczę i biję, jest spoko. Ale nie daj Boże zabije - ks, kurwa, od razu głosy się podnoszą. Sranie się o pojedynczą kradzież killa to też jest żałosna sprawa. Ludzie, naprawdę? Chciałbym mieć tylko takie problemy.

Pamiętajcie. TO GRA. Więc nie spinajcie tak pośladów i bądźcie kulturalni dla innych, bo wyzywając niczego nie osiągniecie. Nikt nie będzie chciał z Wami po prostu grać.

Tak na pożegnanie coś, co bardzo wbiło mi się w głowę ostatnio i spowodowało, że kupiłem w końcu Jinx ;).


Jeśli ktoś miałby ochotę zagrać, byłbym wdzięczny za skorzystanie z tego linku. Rejestracja i pobieranie przebiegają dokładnie tak samo, jedynym bonusem jest to, że dostaję drobną ilość punktów, gdy Wy zarejestrujecie się i będziecie zdobywać poziomy. Jeśli bylibyście łaskawi wbić 10 lvl, byłbym bardzo wdzięczny.

Chcecie wspólnie pograć? Zapraszam, nick: Klops Alfa. 

Przez filmy z morthem - "Don Jon"

www.filmweb.pl
Tytuł: Don Jon
Gatunek: komedia, dramat
Produkcja: USA
Premiera: 15 listopada 2013 (Polska), 18 listopada 2013 (świat)
Reżyseria: Joseph Gordon-Levitt

   Po ten tytuł sięgnąłem ze względu na aktora, grającego główną rolę, jak i reżysera oraz scenarzystę. Najbardziej zapamiętałem go z "Incepcji", w której grał bardzo dobrze, wobec tego stwierdziłem, że film zły być nie może. Czy się zawiodłem? Nie do końca, ale też nie jestem zachwycony.
   Pierwsza kwestia, film jest stosunkowo wulgarny. Ponoć "Wilk z Wall Street" także do grzecznych nie należy (nadrobię brak w kwestii obejrzenia tego, naprawdę!), ale jednak z tego, co troszkę posłuchałem (w ramach gameplay'u z Battlefield dwóch bardzo fajnych gości, polecam!) nie jest to takie drażniące, rzucające się w oczy. Czy w "Don Jon" jest podobnie? Nie do końca. Są momenty, podczas których uśmiecham się z rozbawieniem gdy słucham tytułowego Jona. Ale to nie do końca pasuje.
   Fani love story powinni być zadowoleni, bo poniekąd to właśnie w tych obszarach film się obraca.  Ja, jako niespecjalny fan romansideł, główny wątek przyjmowałem z bólem, troszkę. Pozytywne jest to, że najgorzej to nie wygląda - myślę, że przez to, jaki jest główny bohater nawet płeć męska ścierpi. Chociaż damska może nieco kręcić nosem.
   O czym jest? Jon przypomina mi trochę cywilizowanego dresa, a nawet typowego, pseudo pobożnego polaczka. Jego wartości są jasno określone - rodzina, Bóg, siłownia, samochód, koledzy i oczywiście... porno. To jeden z tych, którzy oceniają kobiety w klubach według punktowej skali 1-10. Każdej powyżej 8. Jon nie przepuści i skończy się to w sposób wiadomy. Typ "zaliczeniowca", zdobywcy. Wadą tego mężczyzny (?), a niewątpliwą zaletą i główną osią fabularną jest fakt, że Jon uzależnił się od pornografii, w związku z czym współżycie nie daje mu takiej satysfakcji, jaką powinno (po co się wobec tego pieprzy, tego nie wie nikt).
   Na drodze bohatera staje Barbara (Scarlett Johanson), prawdziwa dyszka. Piękny i jędrny tyłek, obfite i krągłe piersi, długie nogi, zjawiskowa twarz. To kobieta, o którą (zdaje się) pierwszy raz Jon musi się postarać. Dlaczego? To typ romantyczki, która naoglądała się hollywoodzkich romansideł i sądzi, że tak samo jest w prawdziwym życiu. A on zakochuje się w niej i zdaje się, że jest szczęśliwy. Nie do końca. Barbara chce ustawić sobie Jona pod własne dyktando - mężczyzna lubi sprzątać, ale to przecież takie niemęskie, więc nie ma prawa tego robić; seks to tylko tradycyjny, po co jakieś innowacje; zero pornoli, bo to takie obrzydliwe! Gdy kobieta przyłapuje Jona na tej prymitywnej rozrywce, zrywa z nim.
   O co chodzi? Cóż. Czytając trochę materiałów o tym filmie większość ludzi wychodzi z założenia, że scenarzysta chciał pokazać, że nie tylko filmy pornograficzne zaburzają w jakimś stopniu nasze myślenie o seksie i związku - romanse działają w podobny sposób. Z początku nie chciałem w ogóle o tym wspominać, ale wystarczyło zastanowić się kilka chwil, trochę dłużej i coś w tym faktycznie jest, prawda?
   Znajduje się jednak osoba, która uświadamia Jonowi co robił źle. Dlaczego seks nie przynosi mu takiej satysfakcji, jak masturbacja. Dziesiątka nie zawsze jest najlepsza.
   Jeśli kogoś nie przekonałem, zapraszam na krótki zwiastun:


   Ogólnie polecam. Być może nie zachwyciło mnie i nie sprawiło, że zrobiłem "WOW", niemniej jednak dostarczyło mi kilku przyjemnych chwil i jakąś małą, miłą refleksję na końcu.

7/10

`diss na Walentynki zawsze spoko?

    Nigdy przenigdy nie lubiłem Walentynek. Nawet jak miałem kogoś, to nigdy to "święto" mnie nie cieszyło. Na ogół wówczas jest za dużo czerwonego na mieście, słodycze, serduszka i jeszcze więcej lecących w ślinkę par. Niespecjalnie lubię takie historię. Niemniej jednak zdarzyło mi się również całować na ulicy. Nie uważałem tego za coś nieodpowiedniego z jakiegoś powodu. W zasadzie dalej nie do końca uważam, mały całus nikogo nie zabił.

    No ale ja nie o tym. Walentynki. Jak bardzo nikt by ich nie lubił, to nierzadko są takim motorem napędowym. Na przykład w moim przypadku tak właśnie jest. Jeśli ktoś czyta moje płacze od kilku miesięcy, to wie, że rzucił mnie facet. Tak, jestem płci męskiej i miałem faceta przez dwa lata, jestem bi i się tego za bardzo nie wstydzę. Bólu dupy nie mam z tego powodu, bo to raczej ja dominuję, ale to inna kwestia. W każdym razie, rzucił z jakiegoś powodu. Niestety bardzo późno okazało się, że jestem skończonym kutasem w każdym tego słowa możliwym znaczeniu i nie zasługuję na związek i na kogoś tak wspaniałego. Uczucia jakie by nie były zmieniają nas. Okazało się, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo mój partner jest dla mnie ważny (i jakie gówno zrobiłem). Jak cholernie wpadłem po uszy. Próbowałem się odkochać. Wiecie, nie jesteśmy razem od końca października zeszłego roku. Naprawdę, próbowałem. Zająłem się sobą i swoim rozwojem, robię zlecenia tekstów, zdałem semestr z średnią 4,3 (najlepszą od czwartej klasy podstawówki), zapisałem się na kwalifikacyjny kurs zawodowy i wybrałem technika cyfrowych procesów graficznych, ba, mało, dostałem się na ten kurs i zaczynam równolegle z zajęciami w liceum iść kolejną drogą edukacyjną. Ożyłem, zacząłem więcej pisać, wpadłem na pomysł pewnych projektów i tematycznych postów tutaj, na Piaskownicy. Oglądam masę fajnych produkcji na Youtube, zacząłem częściej wchodzić na Facebooka, nie kłócę się od tego czasu. Jestem ogólnie pokojowy i aż mnie samego to dziwi. Planuję zapisać się na sztuki walki, szukam pracy i tak dalej. Robię dużo rzeczy, by być lepszym człowiekiem i zasłużyć. Wiem, że spieprzyłem. Sam dolewałem oliwy do ognia i w końcu naważyłem sobie tyle piwa, że zaczęło podtapiać mnie. Dopiero teraz powoli je wypijam.

    Pomyślałem, że Walentynki, cholera. Święto zakochanych, a ja jestem zakochany. Zakupiłem walentynkę, zakupiłem prezent, napisałem liścik. Wysłałem. Prawdę mówiąc nie wiem, czy już dostał i stwierdził, że to żenujące, dlatego też to oleje, czy dostanie dopiero w poniedziałek. Trudno mi powiedzieć. Ale uznałem, że to może być przełomowy moment. Jest jedna rzecz, którą zrozumiałem po tak długim czasie. Że w związku nie ma miejsca na pieprzoną dumę. Na zastanawianie się, czy się ośmieszę, czy zbłaźnię, czy cokolwiek jeszcze. To nie tak, że nie boję się tego, czy się właśnie tym wszystkim totalnie pogrążyłem, czy nie. Boję się jak cholera, naprawdę. Ale jednocześnie strasznie mi na nim zależy i cieszę się nawet z głupich momentów, w trakcie których gramy sobie w durnego LoL'a (wciągnął mnie w to, nie komentować tego!).

   Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli się kocha, to niestety trzeba schować dumę w kieszeń i czasem działać przeciwko niej. Niby to wiedziałem, ale było to dla mnie niewykonalne, niemożliwe. Bardzo długo trwało, abym nauczył się tego i przyswoił pewne zasady.
Znajoma mówi, że łza jej się w oku kręci, bo w końcu się ogarniam i trochę dojrzałem. Nie wiem, czy ma rację, ale ja sam czuję zmiany. I trochę żałuję, że nie poznałem go teraz, a nie wtedy, gdy byłem jedną, wielką kupką nieszczęścia.

   Trzymajcie kciuki, by jednak ta, dość dziwna dla mnie, próba odzyskania go się powiodła.
© Agata | WS | x x.