`życie mojej mamy

   Uderzyło mnie, podczas zwykłej rozmowy z moją rodzicielką, jak bardzo zmęczonym jest człowiekiem pomimo młodego wieku. Ma przecież zaledwie odrobinę ponad czterdziestkę, cóż to jest w obliczu osób o wiele starszych od niej?
   Moja mama jest szwaczką, krawcową. Pracuje w tym zawodzie od kiedy pamiętam, od zawsze, ale wielokrotnie mówiła, że to nie było to, co chciała robić w swoim życiu. Od zawsze, bowiem, interesowała się prawem karnym i chciała zostać prawnikiem. Życie pokrzyżowało jej plany. Musiała wcześnie wyfrunąć z domu i zacząć pracować, aby pomóc rodzinie. Zaniechała więc marzenia o szkole prawniczej i wybrała coś, co da jej zawód o wiele szybciej - krawiectwo.
   Pamiętam, jak kiedyś projektowała jeszcze ubrania, ale nie pamiętam, czy lubiła to robić. Zawsze była ogromną fanką czytania książek, lubiła gotować. Teraz raczej niewiele jej z tego zostało.
   Nie wiem co robi po powrocie z pracy, ponieważ już ze mną nie mieszka. W gruncie rzeczy przeprowadziła się do swojego nowego partnera, ale moja matka sprawia wrażenie naprawdę przygnębionej osoby, bez pasji, bez rozwijania swoich własnych pragnień i marzeń. Na moje pytanie "Dlaczego nie rozwijasz siebie, swoich przyjemności, tego, co sprawia ci radość?" odpowiedziała: "Jestem zmęczona. Gdy wracam z pracy, nie mam już na nic ochoty".

   Wyobrażacie sobie, przepracować ponad dwadzieścia lat w zawodzie i nie być z tego, co się robi zadowolonym choćby w najmniejszym stopniu? To bardzo przygnębiająca perspektywa, ale to proza życia mojej rodzicielki. Sam nie wiem, jak mógłbym obudzić w niej chęć do czegoś więcej, niż wracania do mieszkania, odwiedzania mnie, gotowania i po prostu trwania. Jak obudzić w niej chęć rozwijania tego wszystkiego, co ją interesuje?

`jak zniweczyć dwie relacje w ciągu czterech godzin

   Szczerze mówiąc, zastanawiałem się ile będzie trwała ta moja rozkoszna sielanka towarzyska. Nauczony doświadczeniem, że żadna bliższa znajomość w moim życiu nie ma prawa bytu, jeżeli zaufam w jakimkolwiek stopniu dla człowieka i cóż, historia lubi się powtarzać, a karma wracać i przypominać o tym, że w przeszłości byłem jeszcze większym chujem, niż jestem obecnie. Życie.

   Sielanka nie trwała nazbyt długo, jak się okazuje. Kilka dni temu dowiedziałem się, że planowana jest impreza w ten weekend z okazji już zaplanowanego i dopinanego na ostatni guzik wyjazdu E. No dobrze, zacząłem się zastanawiać intensywnie, no bo przecież w poniedziałek mam być w Łodzi. "Nie martw się, przenocujesz u nas i pojedziesz", usłyszałem. I byłoby wszystko dobrze, gdyby moja skrajny introwertyzm się nie odezwał. A odezwał, ku mojemu nieszczęściu. I obudził z tej niezwykłej sielanki, przypominając, że przyjdzie mi poznać tam kogoś nowego, jeżeli zgodzę się pojechać. Przyjaciółka E., a moja koleżanka ma partnera. Cóż, postanowiłem rozwiązać to jak dojrzały człowiek i porozmawiać z tą, która tego chłopaka posiada.

   No i chyba moja delikatność i wyczucie chwili oraz słów dało się we znaki. Możliwe, że zabrzmiałem nieco agresywnie anonsując, iż moja obecność na imprezie poniekąd jest uwarunkowana obecnością tego nowego dla mnie człowieka, a raczej jego nieobecnością. Cóż, najwygodniej by było, gdyby po prostu się nie pojawił. Uznałem, że to nie jest zbyt wygórowana prośba, kurcze. Przeliczyłem się, w szczególności, że do prośby to miało daleką drogę i bardziej brzmiało jak żądanie z mojej strony. Panicz Draco żąda i ma być tak zrobione, basta.

   Jak się łatwo domyśleć, owa dziewczyna nie zareagowała pozytywnie. Nawet gorzej, niż kiedykolwiek mógłbym przypuszczać. Krótko mówiąc zostałem wyzwany od dołu do góry, nie pomijając wyciągania jakichś starych, śmiesznych spraw, nazywania mnie pizdusiem i debilem, no cóż. Nie była to przyjemna konwersacja. I żeby nie było, nie uważam, że tylko ja tu zawiniłem. Być może w znaczącym przypadku i owszem, ale nie w stu procentach. Nie sądzę, aby wyzywanie było bowiem słuszną decyzją, a ku takiej się właśnie M. skłoniła. Co było w tym wszystkim najbardziej przykre? Jeżeli ją poniosło i zaczęła mnie wyzywać, wszystko w porządku. Jeśli się odwdzięczyłem, już zostałem uznany a śmiesznego i żałosnego. Sensowna logika, nie ma co.

   Co gorsza, odczułem pewną nieprzyjemność w dalszych konwersacjach. Oczywiście wiedziałem, że E. i M. mówią sobie niemalże wszystko. Ale...
 "Niemniej jednak uważam, że Wasze zachowanie było trochę dziecinne", stwierdziła E. Trudno było się nie zgodzić, kurcze. Z przykrością przyszło mi to potwierdzić. Uznałem więc, że wyciągnę pierwszy rękę, bo w końcu z mojej winy ta dziwna kłótnia wynikła. I co słyszę? Słyszę, że skąd, E. wcale tak nie powiedziała. Nie potwierdziła własnych słów, hę? O co chodzi?
   Dalej, podczas którejś z rozmów doszliśmy do wniosku, że M. nie miała nigdy sytuacji, w której nie było na chleb w domu. A od M. słyszę, że E. powiedziała "nie zrozumiałabyś biedy". No kurwa mać, za przeproszeniem... Albo ja głupieję, albo o co chodzi?

   W efekcie udało mi się pokłócić z dwoma dziewczynami. Powiedziałem prawdę. Uważam, że to wygląda bardzo dwulicowo, skoro mówię coś dokładnie takiego, co mówiła jedna, a od drugiej dowiaduje się zgoła czegoś zupełnie innego. I przykro mi, ale ja nie rozumiem zawiłości sytuacji.

   Doszedłem jednak do jednej, złotej zasady, do której zamierzam się od dziś stosować. Wystarczyło bowiem powiedzieć, że w ten weekend mam pracę i nie mogę się pojawić. Obyłoby się bez nieprzyjemności, kłótni i spięć. Uwaga, uwaga - wystarczyło skłamać i byłoby wszystko w porządku. Taka wielka filozofia. Mam nauczkę na przyszłość. Nie zawsze prawda jest czymś, czego ludzie potrzebują.

  Przy okazji, pojawił się nowy audiolog na YT. Serdecznie zapraszam.

`dostajesz szansę, ale nie jest ona tym, czego potrzebujesz

   Zauważyłem niezwykle dziwną zależność w swoim życiu.
W momencie, gdy na oferty pracy, do których aplikowałem nie uzyskiwałem żadnej odpowiedzi, ogarniał mnie smutek, bezsens i wrażenie, jakoby to ze mną było coś bardzo mocno nie tak. Jestem osobą młodą. Jasne, bez doświadczenia w czymkolwiek, całe moje życie to pisanie i granie w gry komputerowe, ale na Boga, każdy kiedyś zaczynał, no nie?
   Teraz, gdy na aplikację uzyskuję odpowiedzi i zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne znów czuję się dziwnie. Nie tyle szczęśliwie, co... Jak zwierzę w klatce. Czuję się zmuszany do czegoś, czego robić wcale nie chce, co nie jest moim celem życiowym, moją pasją. No darujcie, praca w pralni to nie jest szczyt moich marzeń.

   Doskonale wiem o tym, że to tylko przystanek w moim młodym życiu. Mam dwadzieścia jeden, prawie, lat, a doświadczenie zawodowe równe zeru. To wcale nie jest nic pozytywnego, może stawiać mnie nawet w raczej negatywnym świetle. Nie obchodzi mnie to nazbyt szczególnie, ale wiem, że jakakolwiek praca to przystanek, który gwarantować mi będzie zarobek, aby móc rozwijać się na wielu płaszczyznach.
   Tylko to "wiem" wcale nie sprawia, że czuję się bardziej szczęśliwy lub mniej zamknięty. Nie spodziewałem się takich reakcji mnie samego i mojego umysłu, bo przecież długi czas zależało mi na tym, aby znaleźć jakąkolwiek posadę. A teraz, gdy mam ku temu okazję jedyne, o czym marzę to uciec gdzieś i zapomnieć, że w ogóle jakiekolwiek CV gdzieś wysyłałem.
   Fascynujące i przerażające jednocześnie. Ostatnio bowiem przeczytałem tekst, jakoby każdy Dawid robił w życiu zawodowym tylko to, co sprawia mu przyjemność. Cóż, naprawdę mam ochotę odrzucić szansę, którą dostaję, co oczywiście byłoby niezwykle nierozsądne.

   Umyśle, przestań płatać mi figle. Szlag by cię.
© Agata | WS | x x.