Outlast sieje spustoszenie w mojej głowie i moralne dylematy

Mogą pojawić się intensywne spoilery Outlast i Outlast Whisteblower, więc jeśli chcecie zasiąść do tych tytułów, które są horrorami, uprasza się o nie czytanie i nie psucie sobie wątku fabularnego. Ta gra to głównie fabuła.

   Co się musi stać, żeby gra poruszyła mnie na tyle, aby powstał o niej tekst, nie związany z jakąś pseudo recenzją? Musi być Outlastem. Nie, nie żartuję. Napiszę to oficjalnie, nienawidzę grać w horrory i na szczęście, nie musiałem tego przechodzić. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek kupi mi na urodziny, święta albo bez okazji ten tytuł, popłaczę się rzewnie. Naprawdę. I sprzedam pierwszej lepszej osobie, choćby za grosze. Nie będę w to grał!

    Ale po kolei, bo może grałeś, ale nie wiesz o co za bardzo chodziło (chociaż nie da się nie wiedzieć, jeśli się grało albo oglądało). Reporter dostaje cynk, że dawno zamknięty psychiatryk wznowił swoją działalność i coś tam śmierdzi, mówiąc kolokwialnie. Coś jest cholernie nie tak, nie wie tylko co. A jako że dziennikarski nos wyczuwa niezły temacik, to idzie tam, bezbronny, do tego psychiatryka zbadać sprawę. Ma tylko kamerę z noktowizorem. I to wszystko. Nie spodziewa się tego, co tam znajduje. Nikt by się nie spodziewał. Przysięgam, będę dostawał drgawek na sam widok jakiegoś zakładu psychiatrycznego w okolicy, przynajmniej przez najbliższe kilka dni albo miesiąc.

   Na początku, wchodzimy do tego nieszczęsnego psychiatryka i jest wszystko luzik. Spokojnie, w gruncie rzeczy. Rzeź zaczyna się, gdy są pościgi, przeciskamy się przez wentylację albo ścieki, ścieki skąpane w krwi, w flakach, w jelitach, ścieki w tym wszystkim... I wyobrażasz sobie, jak paskudnie musi to śmierdzieć. Czujesz strach na plecach, czujesz, że za chwilę możesz być mokrą plamą, nie tylko Twojemu bohaterowi oddech przyspiesza, TOBIE także, gdy jesteś zwierzyną, gdy uciekasz byle gdzie, byle zwiać, gdy robisz kółeczka wokół stołu i zastanawiasz się co masz, do cholery, zrobić. No co zrobić?!
    Albo gdy lądujemy na stosie trupów, części ciała, tu ręka, tam noga, wszystko w krwi. Gdy widzimy przez szybę w drzwiach cały pokój, wielki całkiem, uwalany właśnie w ten sposób, z urwanymi częściami ciała, z sercem gdzieś tam, walającym się, o, a tu jelito. I myślisz sobie, uciekając przez te wszystkie korytarze, rozpaczliwie szukasz wyjścia z tego całego cyrku, myśląc "Kto, kurwa, wymyślił tę grę, co się tu, kurwa, dzieję, ja pierdolę, zabierzcie mnie stąd?!". Wczuwasz się. Wczuwasz tak bardzo. I nie tylko Ty tak myślisz. Po kilku pierwszych minutach spędzonych w ośrodku, gdy widzisz kilka trupów, oszpeconych pacjentów i spotykasz już dwóch albo trzech wariatów, którzy chcą Cię zabić Twoja postać, nasz kochany dziennikarz stwierdza to samo - pieprzyć sprawę, CHCĘ STĄD WYJŚĆ! Szkoda, że to nie jest takie proste.
   Z kolei dodatek, Whistleblower wyjaśnia, jak nasz kochany dziennikarz dostał się w ogóle do tego ośrodka dla obłąkanych. W wyniku donosu od pracownika tej placówki. Prawda o tym przeklętym miejscu wychodzi na jaw i pacjenci buntują się, dzięki czemu krwawo i brutalnie zabijają niemal całą miłą zgraję personelu. Przeżywa nasz bohater, który wraz z tym, im głębiej wchodzi w ten świat, tym gorzej, jest gorzej, coraz gorzej. Wierzcie mi, momentami nie będziecie mogli wierzyć w to, że ktoś miał tak chory umysł i wymyślił Outlasta i dodatek do niego, naprawdę.

 SPOILER
   Pomijam tak bardzo fakt, że Outlast kończy się w najgorszy z możliwych sposobów. Już jesteś tak blisko wyjścia, dzieli Cię dosłownie kilka kroków do drzwi, już je masz, czujesz to, czujesz tę desperację... I nie, kurwa, nie ma. Drzwi się otwierają i dostajesz kilka kulek w klatkę piersiową, ot co. I do piachu, chociaż byłeś tak blisko, żeby wyjść, tak blisko!
   W DLC jednak zastanowiło mnie jedno. Jak wyżej napisałem, Whistleblower wyjaśnia skąd ten "cynk" dla naszego kochanego i martwego już dziennikarza. Dlaczego ktoś skazał go na to samo piekło? Z jakiego, niech go szlag, powodu? Padło pytanie, a raczej stwierdzenie. Możesz wysłać wszystkie materiały, jakie masz na ten ośrodek i rozpętać piekło. Piekło w mediach, piekło dla firmy, która te wszystkie eksperymenty na chorych finansuje i pozwala na to, piekło dla siebie i własnej rodziny, ponieważ bądź pewien, oni nie odpuszczą. Nie zostawią tego tak po prostu, będą nękać Ciebie i Twoją rodzinę, Twoich bliskich. Zrobią wszystko, byś za to zapłacił. Ale oczywiście, możesz wysłać te materiały. Pracownik wysyła. Zadałem pytanie sobie i znajomej, co my byśmy w takiej sytuacji zrobili. Bez wahania powiedziałem, że nie wysłałbym. Nie skazałbym swojej rodziny na coś takiego. Ale z drugiej strony... Wiecie o co chodzi. Tam byli naprawdę bezbronni ludzie, chorzy psychicznie, których wykorzystywano. Gwałcono ich przestrzeń osobistą, ich samych, robiono na nich eksperymenty, które zmieniały ich na całe życie, oni się tam zabijali, zabijali innych, nad tym nie było żadnej kontroli. To istne piekło na ziemi, masakra, jedna wielka masakra. I to my władamy możliwością - czy ludzie mają się o tym dowiedzieć, dzięki czemu może nikt więcej nie zapisze tam swoich bliskich, może nigdy więcej już tam nikt nie pojawi się i nie zginie. Czy wręcz przeciwnie, zachowujemy nasze traumatyczne przeżycia dla siebie i nie dzielimy się tym z nikim. Jaka byłaby Wasza odpowiedź? Trudna moralnie decyzja, prawda?

    Nie cierpię końca Outlasta, jest najmniej logiczne ze wszystkiego. To jak pokazać małemu dziecku ciasteczko i w ostatniej chwili, gdy już po nie sięga i wie, że może je wziąć... wtedy chwycić je i zjeść samemu. To jest dokładnie to samo uczucie rozżalenia, wściekłości, smutku i bezsilności. Zrobiłem wszystko, przeżyłem, a i tak musiałem zginąć. Durna logika durnej gry!
   Ale jest tak dobra, że momentami zapominasz, iż to tylko gra. 

Outlast:

Outlast Whistleblower:

   Cała seria Outlast przeznaczona jest tylko dla ludzi o mocnych nerwach i żołądkach. 

`ciepło ucieka, czas je gonić

    Gdy byłem mały święta kojarzyły się jakoś cieplej. Nie znam powodów, dla których tak było. Może to kwestia mieszkania, chociaż chyba niekoniecznie, bo przecież nieważne gdzie jesteś, ważne jest z kim. Może to kwestia tego, że w tym roku było jakoś wyjątkowo smutno. I w tym roku wyjątkowo dużo osób pytało mnie, jak minęły mi święta. Dobrze, co mam Wam powiedzieć, kochani? Że pomimo jakiegoś tam uśmiechu nie było wcale tak szczęśliwie? Że idea ciepła i miłości wcale mnie nie dotyczy?
    Współczułem komuś, kto miał bardzo podróżujące święta, ale w zasadzie wolałbym je spędzić tak, a w dalszym ciągu czuć tę czułość i miłość, której łaknie przecież każdy człowiek, niż spędzać ten czas z człowiekiem, którego nie lubię, z koleżanką i matką, która chociaż się stara, to chyba stara się trochę za bardzo i nie w tę stronę. To nie był rodzinny czas. Nieistotne jest to, czy wierzę w całą religijną otoczkę Bożego Narodzenia, czy nie. Sądzę, że ten czas powinien być ciepły, czuły, miły. Taki, który będziemy wspominali z uśmiechem. Nie z łzami w oczach.
    Tymczasem siedzisz tu, Dawid. Drugi dzień świąt, jesteś sam. Żałujesz, że nie założyłeś się z matką, bo znowu miałeś rację - mówiłeś jej, że z pewnością właśnie teraz sobie pojedzie do swojego faceta i miałeś rację, chociaż ona mówiła, że przecież tak nie będzie. Z tej twojej racji przynajmniej wynikłyby pieniądze, za które mógłbyś kupić sobie towarzystwo. A tak, ani towarzystwa, ani ciepła, ani miłości.

    Są takie momenty, gdy człowiek czuje się bardzo samotny, chociaż wokół niego są ludzie. Moja Wigilia taka była. Fałszywe składanie życzeń, bo nie masz pomysłu, co możesz powiedzieć. Albo czekasz, aż druga osoba zacznie, a ty skwitujesz to "Nawzajem". Albo "wzajemnie", żeby zaszokować.
Pytam matki, czy wróci do czasu Sylwestra, bo przecież w środę jadę do Warszawy i nie będzie mnie. Ona mówi, że oczywiście i co ja sobie myślę. Milknę, ale moje oczy mówią jej chyba wszystko. Mówią, jak bardzo smutny i rozczarowany jestem tym, że znowu mnie zostawia. Przyzwyczaiłem się do samotności, tak sobie mówię. Nie mieszkam już z nią, sama o tym zadecydowała. Ale brakuje mi kogoś, czegoś. Nie mam nawet psa, który mógłby spojrzeć na mnie, połasić się, zapiszczeć, że chce na podwórek. Kogoś, kto by mnie swoją prostotą tak zwyczajnie wyciągnął z smutku, w jaki nieraz zdarza mi się popaść. Jestem tylko człowiekiem, każdy ma swoje słabsze dni.

   Złudnie spodziewałem się, że te święta dadzą mi siłę. Ciepło, którego jak się okazuje potrzebuję. Ale nie było tak. A szkoda.
Najgorsze uczucie? Kiedy wchodzi do pokoju matka, widzisz ją. Nie przychodzi wziąć Twój napój albo łyka herbaty. Nie. Siada obok Ciebie, na łóżko, zerka na monitor laptopa. I już wiesz, że jest coś, co ona chce Ci zakomunikować, ale nie do końca wie jak. Uśmiechasz się gorzko, bo wiesz o co chodzi. Ułatwiasz jej to. "Jedziesz", mówisz. Nie pytasz, stwierdzasz fakt. Ona przytakuje. Ale stara się brzmieć pozytywnie, entuzjastycznie. Pyta się Ciebie, czy zamrozić rybę po grecku, rybę smażoną, czy zamrozić bigos. Odpowiadasz zdawkowo, na wszystko proste "Tak.". A wtedy ona siedzi dalej i wiesz, że chce powiedzieć coś więcej. Ale te słowa nigdy nie zostają wypowiedziane, tchórzy. Patrzy na Ciebie, Ty nie patrzysz na nią. Wychodzi. Słyszysz poczucie winy. A sam starasz się zamaskować smutek.

   Wypijmy za smutek. Niech odejdzie w końcu precz. Wypijmy za łzy. Za śpiew, za kobiety, za seks. Wypijmy za siebie. Bo nie możesz powiedzieć drugiej osobie więcej, niż ostrzeżenia. Nie możesz wyperswadować innej osoby z głowy kogoś bliskiego dla Ciebie. Ona wie, dlaczego powinna coś zostawić, ale serce chce, czego chce.

Nigdy jakoś szczególnie Seleny nie lubiłem, ale tekst piosenki jakoś szczególnie pasuje do mojej matki. I może do mnie trochę też, ale nie chcę się do tego przyznać.


Wśród gier skacze morth - Dragon Age II

gry-online.pl
   Czytając recenzję mojego pióra poprzedniej części, Dragon Age: Origins zapewne wiecie, że po zakończeniu całej gry czułem ogromny niedosyt. Długo w zasadzie zastanawiałem się, czy dobrym pomysłem jest wydać kilkadziesiąt złotych na "dwójeczkę". Zaryzykowałem. Trzy dni później była promocja na Originie i zapłaciłbym zamiast sześćdziesięciu - dwadzieścia złotych maksymalnie, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz.

    Dragon Age II posiadam wraz z jednym dodatkiem DLC, Czarnym Emporium. Co wraz z nim? Dostajemy mabari i dodatkową lokację w formie sklepiku, zmiany swojego wyglądu (ale nie płci), ciekawe i całkiem silne elementy wyposażenia naszych bohaterów.

   Dragon Age II to kolejna część wspomnianej wcześniej jedynki produkcji BioWare. Światowa data premiery to 8 marzec 2011, w Polsce nastąpiło to trzy dni później. Tym razem nie jesteśmy wcale Szarym Strażnikiem. Akcja rozpoczyna się w momencie wybuchu Plagi, aby w dalszej części było już "po". W zależności od tego, jakie decyzje podjęliśmy w części pierwszej lub jaki scenariusz domyślny wybraliśmy, tak też będą wspominać Szarego Strażnika. Jedynym dostępnym wyborem jest rasa człowieka, bowiem jesteśmy Howke'm, pozbawionym pieniędzy i domu uchodźcą z Fereldenu, który podczas pomiotów zalewających rodzimy kraj ucieka z rodziną.
   Fabuła obejmuje dziesięć lat życia bohatera, podczas których zdobywamy prestiż, posłuch, sławę, pieniądze, przyjaciół i wpływy. Oczywiście nie wszystko będzie cudne i znajdę przynajmniej jedną sytuację we wspomnieniach, gdzie ściskało mnie za serce. Całą historię naszej chwały opisuje Varik, towarzysz naszej przygody i przyjaciel lub wróg - w zależności od tego, jakie będziemy mieli z nim relacje. Gra jest podzielona na trzy akty, każdy z nich jest widoczny, ale nie wielkim napisem. Oddzielają je wielkie wydarzenia, zmieniające praktycznie wszystko.

   Walka jest bardzo ważną i istotną kwestią Dragon Age. Muszę przyznać, że dużo przyjemniej walczy się każdą z klas - tak jak w "Origins" miałem kłopoty z wojownikiem i niezbyt radowała mnie walka tą klasą, tak tutaj wszystko chodzi płynnie, przyjemnie. Animacja ataków bardzo przyjemna, nawet tych automatycznych, niezależnych od czarów. Zostałem oczarowany machaniem kosturem i uderzanie nim o podłoże. Czasem naszemu bohaterowi brakuje trochę ekspresji na twarzy. Finishery już nie są tak widowiskowe i w zwolnionym tempie, jak w przypadku jedynki. Teraz jest krótka scenka filmowa kończąca walkę z potężniejszym przeciwnikiem, w której to zawsze Howke odgrywa główne skrzypce. Mnie by nie przeszkadzało, gdyby walkę zakończył Varik potężnym bełtem z kuszy albo Avelina, dając potworowi tarczą po łbie.

   Odnoszę wrażenie, że jeszcze bardziej odczuwamy znaczenie naszych wyborów. Szczególnie było to zauważalne w momencie, gdy mieliśmy wybór wziąć winę na siebie lub powiedzieć, że tak po prostu wyszło przy ostatnim zadaniu Merrill w trzecim akcie. Albo zmuszeni jesteśmy do zabicia całej wioski elfów, albo ugodowo załatwiamy sprawę i nic się nikomu nie dzieje zbyt wielkiego.
   A skoro już jesteśmy przy naszych towarzyszach, moje serce szczególnie skradł Fenris. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jest absolutnie uroczy. No i ma interesujące, intrygujące tatuaże na ciele. Może po prostu mam słabość do elfów. Trudno mi znaleźć przyczynę, ale fakt faktem bohaterowie tu mają bardzo wyraziste osobowości. Varik, przezabawny krasnolud, jajcarz, genialne teksty. Niejednokrotnie zdarzyło mi się śmiać do łez, a już rozmowy pomiędzy nim, a Fenrisem - miód na uszy! Nasz brat lub siostra - w zależności od klasy postaci, jaką operujemy w przypadku Howke'a - to dwie różne osobowości. Z siostrą mamy świetne kontakty, a brat nas nie znosi. Andres, mag, który pragnie wolności wszystkich magicznych jednostek prawdopodobnie może Was zaskoczyć. Piękna piratka z nieprzeciętnym, flirciarskim sposobem bycia. Trochę taka damska, nieco gorsza wersja Zevrana Aranai z części pierwszej. No i wspomniana już Merrill, wyobcowana, nieakceptowana w swoim klanie, ale nader wszystko urocza. Byłbym zapomniał o Avelinie... Niemal od początku z nami. Szczerze przyznam, intrygująca postać. Podoba mi się ta niezwykła różnorodność osobowości, jeszcze bardziej wyrazista, niż w przypadku części pierwszej.
Drobną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę to fakt, że nasi towarzysze przemieszczają się. Wchodząc do domu Howke'a zobaczymy psa leżącego przy kominku, innym razem koło stołu. Matka będzie stała w różnych pokojach, brat będzie na naszych oczach chodzić to tu, to tam. To bardzo sympatyczne.

   Dużym minusem jest długość gry. W przypadku części pierwszej główny wątek i poboczne zajęły mi jakoś koło siedemdziesięciu godzin. Tutaj tylu nie uzyskałem, niestety. Czterdzieści pięć, może pięćdziesiąt w przypadku dwójki to dużo, naprawdę dużo za mało. Byłem rozczarowany tak krótką grą, wspaniałą, oczywiście, ale niezwykle krótką. Nastawiałem się na minimum siedemdziesiąt godzin nieprzerwanej zabawy, a tu...
Upierdliwy był brak możliwości konwersacji z naszymi towarzyszami w każdej chwili, w której tylko byśmy chcieli. Bardzo niewygodne. Możliwe to jest tylko podczas wręczania podarków, których jest znacznie mniej, a także zadań, które dostajemy.
(Edycja 22.12.14 r.)Minusem, o którym zapomniałem wspomnieć wcześniej, to bardzo ubogie projekty wnętrz. Do jakich podziemi byśmy nie weszli, każde będą wyglądały tak samo, tylko inne przejście może być otwarte. Jaskinie - identyczne, zero jakichkolwiek zmian. To bardzo upierdliwe, biorąc pod uwagę przygodę z jedynki, gdzie każde miejsce było całkowicie nowe. Tu, niestety, odczuwamy w końcu zmęczenie brakiem nowości w tej kwestii.

    Tak jak w przypadku odczuć po przejściu "Origins", tak i teraz czuję niedosyt. Inkwizycja dostępna już w sprzedaży, ale niestety sprzęt nie pozwala na cieszenie się ogromem świata przedstawionego. Być może innym razem. Dragon Age II powinna być dużo dłuższa w moim odczuciu. Spodziewałem się naprawdę więcej czasu spędzonego w tej historii, to mnie rozczarowało bardzo, bardzo mocno. 

9/10

Nominacja dobrych myśli, czyli kilka wspomnień, które ogrzeją nas w zimne dni.

    Dużo niezbyt pozytywnych rzeczy ostatnio się wydarzyło. Dużo problemów, sporo niepokoju. Jest jesiennie, a może już nawet zimowo. Tu, gdzie mieszkam od początku listopada prószy co jakiś czas śnieg. Dziś wyjątkowo intensywnie wieje też zimny, przenikający do każdej kości wiatr. Zdecydowanie brak w tym pozytywnych emocji. Szybko robi się ciemno.
   Zabawa wymyślona przez Asik. Prosta, niezbyt skomplikowana, ale ciepła. Polega na napisaniu kilku słodkich, miłych wspomnień z Waszego życia, które sprawiają, że na ustach maluje się uśmiech, a w sercu chłód ciemnych dni i przygnębienia rozpuszcza się choć odrobinę. Coś, co ratuje Was przed chandrą, może dołkiem. Wspominacie ciepłą chwilę, która już się wydarzyła i to daje Wam siły, aby podnieść się i z uśmiechem iść do przodu.
    Nominowany zostałem przez Fridę (kopnę Cię, jak już mówiłem, bo kurde belka... właśnie dlatego).

    Wszyscy sypią datami, a ja nie mam pojęcia, kiedy z trudem przypomniane sobie wspomnienia miały miejsce konkretnie. Właśnie, naprawdę ciężko było mi cokolwiek wydobyć i już sądziłem, że jestem smutnym, wybrakowanym egzemplarzem bez ciepłych uczuć.

#1. W telewizji leciał boks, a później wresling. Pamiętam, jako mały chłopiec na dmuchanym materacu bawiłem się z ojcem w zawody. Było przy tym dużo śmiechu. A później graliśmy w Tekkena. I pamiętam, że kochałem chodzić w jego wielkich swetrach, były zawsze cieplutkie i miękkie.

#2. Mając czternaście lat po zmroku siedziałem z Dave'm (ówczesny najlepszy przyjaciel, z którym traktowaliśmy się jak bracia) w Parku Branickich na ławce pod mostem. Było ciemno, pamiętam, że piliśmy słodkie, smakowe piwo. Leżałem na ławce z głową na kolanach Dave'a, on bawił się moimi włosami i... całował się z swoim partnerem, a ja pisałem z ludźmi smsy. Było może odrobinę niezręcznie, ale w dużej mierze to ciepłe wspomnienie. W końcu miłość, uczucie. Ciepło.
    Albo lepsze! Też mając czternaście lat w tym samym parku na trawie siedzieliśmy z kilkoma osobami i zawsze rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki, śpiewaliśmy. Cóż, potem się okazało, że kumplowali się tylko przez wzgląd na Dave'a, ale i tak to było... miłe.

#3. Również z Dave'm. Był weekend, słoneczna sobota. Dzień wcześniej piliśmy słodkie wino. W pidżamach przy muzyce płynącej z domu biegaliśmy po trawie i śpiewaliśmy piosenki Beyonce i Jeffree Stara. Nie, nie żartuję.

#4. Każdy moment, w którym spała ze mną w łóżku Saba. Kochany psiak. I moment, kiedy mama mówiła, że już nie nauczę jej niczego, bo to stary pies. Dwie godziny później wiedziała jak podawać dwie łapy oraz najpierw jedną, a potem drugą. Dało się? Dało.

#5. Pierwsze spotkanie z I. Spóźniłem się i czekał na mnie od pół godziny albo odrobinę dłużej. Gdy w końcu się pojawiłem, był ewidentnie przestraszony. Pewnie myślał, że go wystawiłem. Pamiętam, że przytuliłem go do siebie. Na początku bardzo się spiął, ale zaraz rozluźnił i... popłakał się. Nie wiem jak długo staliśmy tak. Był październik, ale już leżał śnieg. Było strasznie zimno, ale zupełnie nie zwracaliśmy na to uwagi. Przytulałem go mocno i to była taka ciepła chwila. Pamiętam, że powiedziałem coś typu "Jesteś prawdziwy i tak samo piękny, wow". Zawstydziłem go.

#6. Pierwszy pocałunek. Zarówno z I., jak i w ogóle. Wyszliśmy właśnie z restauracyjki sushi. Strasznie się jakoś... bałem tego. Bałem, że popsuję. Ale pomyślałem sobie, że jak nie teraz, to nigdy się na to nie zdobędę. Zrobiłem to z zaskoczenia. A on się odsunął i ledwie musnąłem jego wargi. Rany, jaki byłem zażenowany przez kilka chwil. Naprawdę, chciałem zapaść się pod ziemię. A gdy zrozumiał co chciałem zrobić niewiele myśląc sam mnie pocałował, a potem się roześmiał.
Jak wróciliśmy do domu, usiadł mi na kolanach i pamiętam, że... tak. Całowaliśmy się. Byłem tak strasznie, strasznie nieporadny. Ale chyba mu to nie przeszkadzało.

#7. Z I. bawiliśmy się kostkami do seksu. Na jednej stronie jest co trzeba zrobić (possać, pocałować, dotknąć, pomasować) a na drugiej część ciała. Było zabawnie i... ciepło. Zdecydowanie ciepło. W zasadzie mogę tu wypisać wszystkie chwile z I., bo właśnie one grzeją mnie najbardziej.

    Z nominacjami dalszymi będzie gorzej, niestety. Wobec tego niech każdy, kto to przeczytał czuje się nominowany i koniecznie dajcie mi znać o swoich postach na temat Waszych ciepłych, czułych wspomnień.
A Ty, Kordian, masz każdemu swojemu bliskiemu przyśnić się i opowiedzieć o ciepłych wspomnieniach. Właśnie tak, Indie. Słodkie przezwisko, trzeba przyznać. Ha, tylko nie bij za to, że nazwałem Cię słodkim!

`alejka wspomnień

    Dawno temu ostatni raz miałem tak wielką ochotę wyjść z domu i przejść się. Nie powstrzymał mnie chłód nocy, późna, nocna godzina, ani fakt, że musiałem się z mieszkania wykraść, bo akurat matka przyjechała na noc przenocować.
    Czasami czytasz pewne zdania po raz pierwszy i nie reagujesz na aluzje w nich zawarte, chociaż rozumiesz je. Gdy jest za późno, żałujesz braku decyzji. Piszę z autopsji, bowiem po przypomnieniu mi, że coś takiego jak Liebster istnieje (zabawa blogowa, zadajesz dziesięć pytań, nominujesz kogoś, aby odpowiedział i tak w kółko) spowodowała, że w kwietniu i ja pokusiłem się o prośbę na kilka pytań Królika. Dużo ostatnio o nim, ale cóż... Chcę w jakiś sposób nadrobić? Chociaż wiem, że to złudne pragnienia, nierealne.
    Co w tym wszystkim jest najgorsze? Z jakiś przyczyn postanowiłem przypomnieć sobie jego odpowiedzi. Zgodził się, abym posłuchał jak śpiewa, nawet żeby nauczył mnie grać na gitarze... i przesłać może jakieś nagranie koncertu. Wyciągał dłoń, a ja się bałem jak skrępowany gówniarz.
    Tak, dużo negatywnych emocji spowodowało, że nie mogę zasnąć. Musiałem wyjść na świeże powietrze jak stoję, w bluzie i dresach, narzuconym płaszczu, niedbale owiniętą szyją. Poczuć tę ciszę nocy, spokój. Obserwować zachmurzone niebo, z jednej strony jaśniejsze, niż z drugiej. Uspokoić się. Nigdy chyba tego nie robiłem. Nie przypominam sobie. Za czasów, gdy miałem psa, może. Bo wtedy trzeba było wyjść na spacer nawet o północy. Ale wiele lat minęło.
    Poskutkowało. Cisza, spokój. W dalszym ciągu poczucie winy, ale wiem, cały czas wiem, że nie mogę ciągle o tym myśleć.
    Ja żyję, on nie. Nieważne jak niesprawiedliwe w moim odczuciu to jest. Zmarnowałem szansy, ale na to już za późno. Dobrze wiedzieć, że noc dalej działa uspokajająco. Dobrze wiedzieć, że dwadzieścia minut o drugiej trzydzieści sprawi, że wyciszę się i uspokoję, chociaż trochę.

    Przy tym spacerze przypomniało mi się, jak mając kilka lat wstecz miałem przygodę z tabletkami. Zdaje się, że jakoś wtedy pierwszy raz wywalili mnie ze szkoły. Były wakacje. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się za bardzo żyć. Popularny wtedy był Acodin - zwykłe tabletki na kaszel, które w dużych ilościach działały trochę jak narkotyki.
    Pamiętam, że wziąłem kilkadziesiąt i poszedłem na dwór, bo znajoma mnie zawołała. Stałem pod sklepem i śmiałem się z byle gówna, a jak powiedziałem jej dlaczego, nie chciała mi uwierzyć. Myślała, że blefuję. Pamiętam, jak biegałem i udawałem samolocik. Rozumiecie, biegałem po osiedlu totalnie naćpany lekami. Co najdziwniejsze, owszem, śmiałem się. Ale wewnątrz wcale nie było mi zabawnie. Robiłem jedno, myślałem drugie. Nie chciało mi się śmiać, nie czułem się szczęśliwy albo rozbawiony. Raczej smutny i żałosny, ale na ustach kwitła radość. Próbowałem włamać się do własnego domu przez okno, bo zamknięto drzwi, a ja zapomniałem kluczy. Co musiała pomyśleć babcia, która mnie w takiej pozycji znalazła, nie wiem. Może wolę nie wiedzieć.
    Pamiętam, że matki nie było w domu. Zadzwoniła do mnie, może tknięta przeczuciem. Była na mnie wściekła. Upewniła się, że idę spać. Zasnąłem. Poranek był jednak okropny. Obudziłem się o czwartej rano, był już wschód słońca, a ja czułem się jak kupa gówna. Dosłownie. Bolał mnie brzuch tak bardzo, jakby wwiercało się coś w sam środek. Było mi niedobrze i gorąco, bardzo gorąco.
Siedziałem przez co najmniej godzinę na schodkach przed drzwiami do mieszkania na podwórku, bo inaczej nie potrafiłem tego zdzierżyć. Myślałem sobie, że nigdy więcej. Przyjechała mama o szóstej rano, wściekła jak sama cholera. Myślała, że piłem alkohol i po prostu się najebałem jak meserszmit. Gdy okazało się, że to leki zabrała mi je, wyrzuciła i... sam nie wiem. Nie poszedłem kupić drugich. Może uratowała mi życie. Pomimo tego, że czułem się okropnie, to chciałem wziąć jeszcze raz. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że wcale nie czułem się dobrze pod wpływem, chciałem po raz kolejny.
    Być może ocaliła moje życie. Może sprawiła, że dalej tu jestem.
    Gdy zasypiałem pod wpływem tabletek przez ułamek sekundy miałem myśl, że mogę tego nie przeżyć. Nie bałem się. Ale było mi trochę szkoda takiej ewentualności. Bo czy powinienem umrzeć od młodzieńczego buntu, od problemów, od depresji?

`nie wierzę, ale się dzieje

    Nigdy nie wierzyłem w duchy. Widziałem je, słyszałem, ale nie wierzyłem. Nie wierzę dalej. Czułem ich obecność, czułem spojrzenia, ale nie wierzyłem.
    Nigdy nie wierzyłem w klątwy. Ani w to, że moja matka jest wiedźmą, a ja czarownikiem po niej. Nigdy nie wierzyłem w to, że można kogoś przekląć i faktycznie ta osoba będzie odczuwała tego skutki. Nigdy nie wierzyłem w tego typu nonsensy - tak, bo dla mnie cały czas to były nonsensy. Są dalej.

   Październik, listopad, grudzień. Każdego roku od kiedy skończyłem dziesięć lat. Zawsze musiało coś wydarzyć dla kogoś z moich bliskich albo takich, których chciałbym, by byli bliskimi, ale nigdy nie miałem odwagi... Nigdy nie złamałem wtedy nogi, nie skręciłem nadgarstka, nie wpadłem pod samochód. To wszyscy wokół... Odszedł ojciec. Olał mnie ktoś, kogo uważałem za przyjaciela. Rok później ktoś, kogo uważałem za przyjaciółkę. Kolejny rok, moja suczka zachorowała na raka i zmarła piątego grudnia, później zmarła prababcia, wyrzucili mnie ze szkoły, potem rzucił mnie Igor w październiku. A teraz...

    Jestem już zmęczony. Już mam dosyć. Ile jeszcze? Tylko mi się wydaje, tak po prostu układa się los, czy naprawdę coś tu nie gra?
    Dziesięć lat widziałem śmierć. Każde negatywne wydarzenie w jakiś sposób oddziaływało na mnie, chociaż broniłem się rękoma i nogami, aby tego po sobie nie poznać. Nie pokazać siebie w stu procentach.
Tak mnie nauczyło życie. Jeśli pokażesz siebie, zostaniesz zniszczony. Nie umiem inaczej. Chciałbym potrafić, ale... ale nie potrafię.

    Co gorsza, za każdym razem coraz trudniej jest się mi pozbierać. Coraz gorzej łapać powietrze, coraz trudniej osiągnąć choćby najmniejszą równowagę. Dłużej ściska coś za gardło, dłużej chcą płynąć łzy. Dłużej nie umiem wrócić do siebie, osiągnąć katharsis.
    Czasami myślę, że ten świat nie jest dla mnie. Nie potrafię w nim funkcjonować. Łamię się coraz częściej i coraz trudniej jest wstać. Coraz trudniej żyć. Patrzeć w gwiazdy. Niekiedy nawet zaśpiewać, chociaż przecież robiłem to już jako mały chłopiec, zawsze. To zawsze było naturalne. Tak jak pisanie.
Coraz trudniej.

by morth
z myślą o Króliku
© Agata | WS | x x.