`krzycz, może ktoś cię usłyszy

    Nierzadko zdarza mi się mieć podobne uczucia, co obecnie. Być może dlatego, że zwykłem czytać RPG tworzone przeze mnie albo kogoś innego, opowiadania i fan fiction. Niezbyt często ostatnimi czasy sięgam po książki. Takie prawdziwe, wydane, dobre. Być może przez wylew "Zmierzchów" i innych tworów, które dla mnie dziełami nie są, a zwykłymi pomyłkami literackimi. No co? Mam swoją opinię i nikt nie zabroni mi jej mieć.
    Są jednak takie książki, za które zabieram się od jakiegoś dłuższego czasu. Powody są różne, jak zwykle to bywa. Zazwyczaj po prostu mi się podobają w ten lub inny sposób. Bardzo chcę przebrnąć przez wszystkie części Harry'ego Pottera (nie, jeszcze tego nie dokonałem, zatrzymałem się chyba na trzeciej), Władcy Pierścieni (nie dotknąłem w ogóle, przez długi czas nie lubiłem w ogóle tego uniwersum, o czym poczytać już na blogu można było), Hobbita, a także Stephena Kinga. Przyjaciółka (z którą ostatnio rzadko rozmawiam, przepraszam!) ma na punkcie jego twórczości małego fioła, zresztą jest ogólnie uznawanym twórcą. I jakaż była moja radość, gdy dostałem wszystkie jego książki w pdf od Fridy... oraz dorwałem jedną z jego powieść w bibliotece szkolnej. To trochę, jakbym wygrał w Lotto, bo wszystko, co w niej jest (a umówmy się, to biblioteka szkolna, więc wiele tego nie ma) znika niemal od razu. Pozwoliłem sobie książkę przetrzymać ponad miesiąc. A co.

    Nie jest to horror. Bardziej kryminał, ale bardzo nietypowy. Niewiele, może, książek przeczytałem w życiu, ale pomimo wszystko nigdy nie znalazłem bohatera, któremu kibicowałbym tak bardzo, którego lubiłbym tak mocno, jak właśnie tytułowego Blaze'a. Rany, wściekam się, że sam sobie zdradziłem zakończenie (które było nawet do przewidzenia, ale tak bardzo, bardzo lubię tego dziwnego człowieka, że nie chciałem tego dopuścić do świadomości), niemniej jednak czytam dalej po małym "foszku". I śledzę tę historię dalej, wiedząc, mając nad głową widmo tego, jak Blaze skończy. Coś ściska za serce.
    Ja wiem, to tylko książka. Oczywiście, że tak. I wiem też, że jest to postać fikcyjna. Niemniej jednak książka porusza pewien intrygujący element naszej codzienności. Są ludzie, którzy tak naprawdę pomimo tego, że mogą robić złe rzeczy to jednak... nie są bydlakami. No nie są. Po prostu nie są. Nawet jeśli kradnie, nawet jeśli trudni się niezbyt szlachetnym zajęciem, nawet jeżeli porywa jakichś ludzi. To nie oznacza, że jest złym człowiekiem. Nawet jeżeli przypadkiem zabije kogoś. W dalszym ciągu.

    Ja wiem, brzmię teraz nieco jak obłąkany dla kogoś, kto nie miał tej historii nawet w dłoniach. Chodzi o to, że główny bohater, Clayton Blaisdell to ktoś, komu ciągle życie rzuca kłody pod nogi. Takie odnoszę wrażenie. Matka zginęła mu pod kołami. Jeden cios. No dobrze, podniosę się i po tym. Wtedy dubel, ojciec był alkoholikiem i stwierdził, że zrzucenie swojego dzieciaka to jest bardzo dobry pomysł. Nie zrobił tego raz, a kilka razy (w tym momencie mam naprawdę duży wkurw, bo było w książce zdanie, które sugerowało bardzo wyraźnie, że każdy z nauczycieli w szkole doskonale wiedział o tym, co się dzieje w domu chłopca, a nikt nie zareagował - oczekiwali tylko kolejnych śladów po przemocy domowej, aż stało się, co się stało). Po tym też Blaze się podniósł, chociaż nie zostawiło to na nim śladu - zarówno psychicznego (na wskutek tego incydentu chłopiec z niezwykle rezolutnego i mądrego młodzieńca zmienił się w człowieka, któremu bardzo trudno przychodziło dodanie dwóch jabłek do trzech) jak i fizycznego (ewidentnie widoczne i charakterystyczne wgniecenie w czole). Poszedł do domu dziecka. Pech chciał, że mieszkał w wiosce, a więc tego typu instytucja była tylko jedna i umówmy się, nie było to nic pozytywnego. Wredny dyrektor i lekarz, który nawet dobrze zbadać nie potrafił (brak diagnozy doprowadzi do śmierci przyjaciela Blaze'a). Jeden wielki kłębek nieszczęścia. A jak już się wydaje, że może chłopak będzie miał szansę na adopcję, to trafia albo na rodzinę, która chce go wyzyskać do cna z powodu jego postury i siły, albo przyszły opiekun jeszcze przed adopcją umiera na zawał serca. Czy może być lepiej? A w ostateczności trafia na George'a, który nie jest dobrym wzorem do naśladowania i suma summarum znajdujemy się w miejscu, w którym się znajdujemy - porwanie dziedzica bogatych szych i wszystko, co się potem dzieje. Dalej zdaję sobie sprawę z tego, że piszę o książce, ale nóż się w kieszeni człowiekowi otwiera, przysięgam. Bo to takie niesprawiedliwe. Myślisz, że wszyscy są źli, jeśli zrobią coś złego. A może po prostu nie mieli odpowiednich wzorców albo... jest jakiś powód, dla którego sytuacja wygląda tak, a nie inaczej? Czasem po prostu gdy chcesz się podnieść, to życie kopnie Cię jeszcze w nery i upewni się, że nie, mój drogi, nie ma żadnego wstawania.

Piszę o:
"Blaze" - Stephen King
© Agata | WS | x x.