Festiwal Gier Komputerowych - a polskie "duże" media.

    Nie od dziś wiadomo, że gry komputerowe w dużych mediach są bagatelizowane. To na nie najłatwiej zwalić wszystko - że Twoje dziecko się nie uczy, że nie czyta książek, że zupa była za słona, że pojawiło się trzęsienie ziemi. To oczywiste, bo gry nie potrafią się bronić. Wszelakie imprezy związane z tym światem nie są nagłaśniane - chyba że do własnych, cholernie przykrych celów.
    Tak było dwa lata temu, podczas pierwszego Europejskiego Festiwalu Gier Komputerowych, który odbywał się w Krakowie. Telewizja TVP nagrała na ten temat taki oto reportaż:


    Ręce opadają, przysięgam. Jak to, kurwa, możliwe, że dwie różne rzeczy połączyli ze sobą? Jak? Cieszę się, że chociaż jedno wspomnieli, że wykorzystywane są gry do leczenia pewnych chorób. Tylko że w dwuminutowym materiale to było kilkadziesiąt sekund, cała reszta to wykorzystanie świetnej imprezy do tego, by zmanipulować treść.
    Jeśli ktoś oczywiście chce być na takim festiwalu w tym roku, będzie on miał miejsce 8-9 maja 2014 w Katowicach, oczywiście. Zainteresowanych zapraszam. 
    Istnieje coś takiego, jak "Projekt Tarcza", który ma bronić gry. Na skale większą, niż ja jestem w stanie to zagwarantować, czy inni, mało popularni bloggerzy i youtuberzy. Cieszy mnie to, że ktoś taką inicjatywę podjął i konsekwentnie do tego dąży, aby polepszyć sytuację. Poniżej pierwszy filmik z całej serii, jeśli chcecie obejrzeć ich więcej, kliknijcie na filmik, aby oglądać na Youtube i zajrzyjcie w opis. 



    Temat Tarczy zostanie jeszcze poruszony w szerszym materiale niebawem.

`sprawdza się to, o czym mówiłeś kilka dni temu - czy jestem jasnowidzem?!

    W zeszłym tygodniu, w środę lub czwartek leciał jeden z tych popularnych, ale głupich seriali jak stąd do Wiednia i z powrotem. "Dlaczego ja?", "Szpital" albo inne badziewie, które oglądasz, chociaż nie wiesz dlaczego. Wraz z matulą przy obiedzie raczyliśmy się tą mało wyjątkową formą relaksu. Była tam kobieta, która po czterdziestce wpadła i była w ciąży, cieszyła się z tego itd., natomiast jej córka była wściekła i nie chciała mieć rodzeństwa. Przez ponad osiemnaście lat była jedynaczką i nie uśmiechała jej się taka radykalna zmiana. Pytałem wtedy z przerażeniem, czy i mojej matuli nie wpadnie do głowy zajście w ciążę (niby nie ma z kim, ale wiadomo to...), bo nie chcę mieć rodzeństwa. Dwa dni później ojciec napisał mi SMSa, że będę miał brata lub siostrę, bo jego żona jest w trzecim miesiącu ciąży.
www.sadistic.pl
    Ci z Was, którzy czytają mnie trochę dłużej wiedzą, że z ojcem moje relacje są mizerne, jeśli jakieś w ogóle. Teraz czeka mnie walka z nim o pieniądze, które mi się należą (czyt. alimenty, które przestał płacić), a dziecko to będzie jego kolejna wymówka. Poza tym, cholera jasna, mam prawie dwadzieścia lat. Całe życie byłem jedynakiem i lubię być jedynakiem. Jedyny plus jest taki, że ojciec i tak nie utrzymuje ze mną jakiś większych kontaktów, więc częstotliwość potencjalnego widzenia się z tym bachorem będzie sporadyczna.
Niemniej jednak wstrząsnęło mnie to i zmartwiło. Bo to kolejny as w rękawie ojca i kolejna możliwość, dla której mógłby potencjalnie mi nie płacić. Liczę jednak na to, że ja mam takich bonusów więcej.

Przez filmy z morthem - "Wilk z Wall Street"

www.filmweb.pl

Tytuł: Wilk z Wall Street (ang. The Wolf of the Wall Street)
Gatunek: biograficzny, komedia kryminalna (dlaczego, nie wiem sam, ja bym dodał bardziej, że komedia, i owszem, ale także dramat)
Produkcja: USA
Premiera: 3 stycznia 2014 (Polska), 17 grudnia 2013 (Świat)
Reżyseria: Martin Scorsese

    Niedawno było bardzo głośno o "Wilku z Wall Street" (np. pogadanka na ten temat przy okazji Battlefield, o której mówiłem z recenzji "Don Jon", polecam, obejrzyjcie sobie). Nie ma się co dziwić, w końcu jakby nie patrzeć - świeżynka. Grudzień zeszłego roku na świecie, a u nas - styczeń. Ludzie oszaleli. Niesamowita obsada - Leonardo DiCaprio w roli Jordana Belforta, Jonah Hill jako Donnie Azoff, Matthew McConaughey... No żyć i nie umierać. W dodatku historia, jaka historia! Co za wątek. Ludzie lubią oglądać i słuchać o tych, co byli na szczycie i spadli na samo dno. Uwielbiają. Jeszcze niektórzy myślą sobie "Ha, dobrze mu tak!".
    Po kolei. Przede wszystkim, film jest biograficzny. Tak, ktoś taki, jak Jordan Belfort istnieje po dziś dzień, żyje, ma się, raczej, całkiem nieźle.  Dorobił się nawet polskiej strony internetowej (a także wielu, wielu innych; jeśli jesteście zainteresowani, Google Was poprowadzi) jeśli chcecie - klik.
    Z pewnością wiele osób myśli sobie, jakim ten człowiek musiał być potworem - sprzedawać wszystko, mówić półprawdy i nierzadko w efekcie oszukiwać ludzi. I teraz, zatrzymajmy się na chwilę przy tym. Być może zostanę za to zlinczowany, ale ja osobiście nie uważam, że był potworem. Zgoda, nie działał w sposób do końca uczciwy, ale taki jest właśnie marketing. To jest właśnie giełda. Jeśli jesteś w pełni uczciwy, to nie przyniesiesz chleba do domu. Tak po prostu, bo ludzie są nieufni. I teraz pytanie, czy masz smykałkę, umiejętności do tego, aby ten brak zaufania zmienić w szeleszczące pieniądze? Jordan właśnie taki dar posiada. Potrafi sprzedać wszystko i każdemu. A przynajmniej na tyle wielu ludziom, że dało mu to ustawienie się przez bardzo, bardzo długi czas. Sprawiło, że stał się milionerem. Czyli nie, moi drodzy, nie przynosił do domu ledwie dwa tysiące, z których musiał opłacić rachunki, jedzenie i całą resztę. Przynosił do domu kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, na początku, a potem kilkaset, kolejno kilka milionów. I co, nikt by z Was tak nie chciał? Ja się przyznam, chciałbym jak cholera. I kto wie, może uda mi się kiedyś na jakiś jego motywacyjną mowę udać (bo w chwili obecnej jest to jego zajęciem). Leonardo DiCaprio doskonale odegrał tę rolę w moim odczuciu. W filmie są momenty, w których Belfort przekonuje innych, że zdobędą to, czego chcą - a chcieli pieniędzy. Że on im pomoże i wierzy w nich, więc osiągnął sukces. I przysięgam, moje własne samopoczucie po takich słowach, które nie były przecież kierowane do mnie podskoczyło o tysiąc punktów. Jeśli takim człowiekiem jest Jordan, tak charyzmatycznym (a musiał być taki, bo przecież sam z siebie nie pociągnąłby za sobą tylu ludzi, nie zarabialiby takich kokosów), to mówcie sobie co chcecie, ale ja chcę się z nim kumplować. Bo naprawdę ma się wtedy wrażenie, że można wszystko.
    Stop! Ciągle piszę, a nie przedstawiłem fabuły, więc błądzicie i nie wiecie o czym mówię. Już wyjaśniam. Lata 80, a właściwie ich koniec. Jordan znalazł pracę, lubił to, wydawało się, że jest w porządku i zaczyna być dobrze - mężczyzna bowiem zdał egzamin na maklera i wszystko wyglądało kolorowo. Gdyby nie słynny nowojorski krach na giełdzie. Firma, w której dotychczas pracował główny bohater zbankrutowała i została zamknięta, Jordan był bez pracy. Trzeba coś wymyślić. Znalazł zatrudnienie w miernej firmie handlującej akcjami śmieciowych spółek. Osobiście wydawało mi się, że nie skorzysta z tego zatrudnienia i pewnie by sobie to darował, gdyby nie to, że okazało się, iż system, który miała firma dawał 50% prowizji. Belfort wyprowadził firmę na szczyt. Czy był w tym uczciwy? Nie mówił całej prawdy, ale to nie o to chodzi w tym zawodzie. Poza tym szybko odkrył, że wystarczy trochę pomyślunku, a pieniądze przyjemnie lecą do kieszeni. Kilka kłamstw i nie do końca prawd bardzo w tym pomaga.
    Jordan przypadkiem spotyka Donniego Azoffa (Johan Hill) w knajpie. Zaczynają rozmawiać, a wkrótce - pracować razem. Zakładają firmę - Stratton Oakmont. Z czasem skromne mieszkanie to przeszłość. Stać go było i korzystał - penthouse, ferrari, a nawet zmienił żonę na piękną modelkę z podrzędnej fryzjerki. I cóż tam, że przy okazji maczał palce w nielegalnych interesach. Nie było to ważne, póki byli ostrożni i póki był z tego szmal. Dużo, dużo szmalu. Jordan zdawał się żyć zgodnie z tym, co mówił jego poprzedni szef - w tym zawodzie nie możesz być trzeźwy. Trzeba się wyluzować. A co luzuje, jak nie dragi i seks? Kokaina wciągana kilogramami, ekstazy i legiony bawiących się prostytutek, alkohol i całe oceany pieniędzy. Niestety - gdy zarabiasz za dużo, czasem możesz zwrócić oczy kogoś, kto nie powinien na ciebie patrzeć ani przez chwilę. I tak Jordan Belfort spotkał się z FBI. Nie było to miłe, nie dla milionera, który sporo miał za uszami.
    Czy polecam ten film i co o nim sądzę? Cholera, gdybym powiedział, że nie polecam to zgrzeszyłbym i musiałbym iść na kolanach do Japonii. To jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza produkcja ostatnich lat. Reżyser - bomba. Film ma ciągłe tempo i pomimo tego, że trwa trzy godziny, zupełnie się tego nie odczuwa. A reżyser jest po siedemdziesiątce. No i obsada. Od dawien dawna twierdzę, że DiCaprio to genialny, przegenialny aktor. Jest naprawdę świetny pod każdym względem. Sprawdza się jako charyzmatyczny, magnetyczny przywódca i szef, narkoman, ofiara losu, dosłownie wszystko. I każda ta twarz będzie w tym filmie ukazana, bo taki był właśnie Jordan. Nie mogli wybrać lepszego aktora do tej roli. I dlatego też tak bardzo szkoda, że Leonardo nie dostał Oscara, pomimo nominacji, bo w stu procentach na niego zasłużył. Zresztą aktor jest bardzo zapracowany, bo na 2014 jest już pięć filmów, w których gra lub będzie grał (filmweb).
    Historia człowieka, który był na szczycie, spadł na dno i podniósł się. Zdecydowanie polecam.

10/10

I w tym momencie mam dla Was kilka linków. Jako że wypadałoby wspierać legalne posiadanie filmów i gier, a liczę na to, że chociaż jedna osoba będzie tym zainteresowana, to proszę:
BLU-RAY - 65 zł.
DVD - 28 zł.
I coś czego dotychczas nie praktykowałem, ale myślę, że ten film jest tego wart:
E-BOOK - 25 zł.
KSIĄŻKA W OKŁADCE -  26 zł.

`politycznie i nielogicznie - pierwszy i ostatni raz mówię o czymś, czego nie rozumiem

    Nigdy nie pisałem o polityce. Nie interesuję się nią. Być może czyni to ignoranta ze mnie, ale wolę nie zastanawiać się nad tym, co ludzie na wysokich stołkach, którzy mają władzę nad państwem wymyślają. Gdybym to robił, niechybnie stałbym się siwy bardzo szybko. Nie chodzę też na wybory. Pewnie zaraz się podniosą głosy, ale de facto - na kogo mam głosować? Kogo mam wybierać? Jeden drugiego warty, wszyscy to dziadki, którzy chcą się jak najwięcej najeść i na ogół najmniej narobić. Na ogół, bo są wyjątki.
www.wykop.pl
(klik by powiększyć)
    Niemniej jednak to, co się dzieje na Ukrainie sprawiło, że zabieram głos. Nie spodziewajcie się politycznego eseju, bo go nie będzie. Chcę powiedzieć tylko i wyłącznie jedno - historia lubi się powtarzać. Być może wielu z Was zapomniało o tym małym szczególe z II Wojną Światową (ktoś długo bez obecności na historii w szkole i nieinteresujący się nią na co dzień). I żeby nie było, nie zmierzam do pełnych nienawiści słów. To ja jestem jedną z wielu osób, która mówi, by nie patrzeć na życie przez pryzmat historii, wyrzucić to, co starają się na siłę wbić nam do głowy. To, że Niemiec lub Rosjanin to nie oznacza, powtarzam, NIE OZNACZA, że ta osoba jest automatycznie zła (inna inszość, że definicja bycia złym obecnie jest różna).
    Ludzie zapomnieli, że historia to co więcej, niż tylko wydarzenia, które miały miejsce. To doświadczenia, z których możemy czerpać wiadomości i mądrość.
    "I co ma jedno do drugiego?" - ktoś mógłby zapytać. O ile mnie pamięć nie myli, po I Wojnie Światowej powstało coś takiego, jak Liga Narodów. Cele były podobne, jak teraz obecnie NATO - utrzymanie współpracy na świecie i braku konfliktów. Dlaczego, mając taką organizację, Hitler, Stalin, Mussolini nic sobie z tego nie robili? Bo Liga nie miała środków. Nie posiadała wojska, wpływów, pieniędzy. Nie mieli jak powstrzymać dyktatorów i ich wojsk. Oni byli świetnie przygotowani, mieli to, czego brakowało organizacji. I stąd II Wojna Światowa. Nikt nie mógł ich powstrzymać. To teraz zatrzymajmy się. Co mamy teraz? NATO. Czy mają wojska? I to lepsze, niż Rosja.
    Ktoś się spyta "Dlaczego nikt nic nie robi z Rosjanami, skoro mamy środki?". Bo to tylko jeden kraj, póki co. Jasne, wiemy, że to się może rozwinąć bardzo źle dla nas wszystkich, ale póki co nie doszło do wymiany pocisków. Póki co są prowokacje. Sprytne, trzeba przyznać. Próba zrobienia tak, by to nie poszło na Rosję. Powiedzą, że sprowokowali, nie? A szczegóły nie są ważne. Jeśli w tym momencie wkroczyłoby NATO z całym swoim arsenałem na pewno rozpętałaby się wojna. Pytanie, czy to teraz to nie jest po prostu przeciąganie w czasie, jak to miało miejsce przed II WŚ? Niestety to możliwe i musimy być tego świadomi.
    Nie spodziewałem się, że dożyję podobnych czasów, jeśli mam być szczery. Sądziłem, że dwie wojny światu wystarczą, po co więcej, no nie? Nie myślałem, że przyjdzie dzień, w którym będę się zastanawiał, czy rozpocznie się wojna i kiedy będzie miała ona miejsce. Niemniej jednak należałoby się do tego przygotować. Polska także, jako że jesteśmy bardzo blisko epicentrum - po to, byśmy nie zostali z ręką w nocniku jakby przyszło co do czego.
    Dlatego nikt nic nie robi, a historia się powtarza. Ludzie niczego się nie nauczyli. Tylko że to polityka. Delikatne sprawy. Rzeczy, których ani ja, ani przeciętny Kowalski nie zrozumie.
    Co ja o tym myślę? W mojej opinii niedługo wybuchnie wojna i lepiej, żeby każdy z nas miał plan B. Albo spieprzać z Polski, bo jesteśmy za blisko, ewentualnie iść walczyć. Co wybierzecie?


BONUS - IEM KATOWICE 2014

    W ramach małego bonusu do gier, pozwolę sobie zamieścić dwie relacje - Rocka i Rojo - z IEM Katowice 2014, czyli mistrzostwa świata gier (to, o czym mówiłem przy okazji League of Legends). Zapraszam z zapoznaniem się.
    W tym roku ja sam nie mogłem uczestniczyć w tej fantastycznej zabawie, zresztą tak samo ominie mnie Pyrkon i Paitball z Rojem, niemniej jednak myślę, że za rok będę już zwarty i gotowy na tego typu rozrywki. Niestety teraz mam do rozegrania bitwę w prywatnym życiu z własnym ojcem i nie pozwoliło mi to na skorzystanie z tych możliwości, liczę jednak na to, że to, co będzie działo się za rok w stu procentach mi to wynagrodzi.
    Na dwie, wyżej wymienione imprezy, Was serdecznie zapraszam.

ROJOV13 (Patryk Rojewski)

RockAlone2 (Remigiusz Maciaszek)

`ciężkie relacje międzyludzkie

    Od dłuższego czasu jakoś znów zacząłem regularnie rozmawiać z I. Głównie o grze, to nasza wspólna pasja, która kiedyś też nas połączyła. Być może teraz skleja nasze relacje - jego złamane zaufanie do mnie, a moje szaleńcze pragnienie odzyskania jego aprobaty, jego jako całości, jako człowieka. Kogoś, o kim mógłbym powiedzieć, że należy do mojego stada. Dalej jest, chociaż nie byłem w stosunku do niego w porządku, naraziłem się poważnie. Być może mam szansę. I chciałbym sprawdzić, czy faktycznie ją mam, tylko że...
    Boję się. Trochę nawet panicznie. Co, jeśli na pytanie, czy da drugą szansę odpowiedziałby "nie"? Przecież to możliwe. A myśl, że jest jakaś szansa dodawała mi przez te pół roku energii do działania. Nie do trwania w miejscu, ale do zmieniania możliwie jak najwięcej rzeczy. Ale nie na "odwal się", tylko porządnie, dociągając to do końca.
    Czy jestem gotów stracić taką motywację, jeśli odpowiedz byłaby przecząca? Na to nie można być gotowym. Z drugiej strony zacząłem o tym nawet śnić. Śnię o tym, jak pytam i dostaję przeczącą albo twierdzącą odpowiedz. I czuję te nerwy, nawet przez sen. Trochę boję się nawet kłaść, bo co, jeśli przyśni mi się ten negatywny scenariusz?
    Zaczynam znowu się męczyć, tak jak wtedy, gdy wiedziałem, że coś jest nie tak i wiedziałem jak to się może skończyć, co próbowałem odsunąć, zniwelować - tylko że za późno. Czy jest za późno, by prosić o drugą szansę? A może za wcześnie?
    Co prawda, nie dostaję kopa w głowę za nazywanie go "kotkiem" albo "skarbem", jak zwykłem, ale też nie ma entuzjazmu z wcześniejszych lat. Jest ostrożny, zraniłem go. Bardzo mocno. Czy powinien w ogóle zaufać po raz drugi? Czy jest w stanie, czy tego chce? Nie dowiem się, póki się nie spytam, ale bardzo boję się poruszyć ten temat, bo osiągnęliśmy jakąś płynność relacji. Nie jest już wiele pretensji w nim do mnie i złości. Dalej ją wyczuwam, dalej ona tam jest, ale jej natężenie znacznie zmalało. Przynajmniej odnoszę takie wrażenie.

    Na Walentynki wysłałem mu dwie kartki. Nie mogłem się zdecydować na jedną. A także łańcuszek. W zeszłe wakacje mówił, że zgubił w górach i bardzo się tym przejmował, a ja jak ostatni gbur i dureń zamiast go pocieszyć i powiedzieć, że nic się nie stało, że dostanie drugi, spytałem "dlaczego się tak przejmujesz, to tylko wisiorek?". Wtedy powiedział, że jest on ode mnie i dlatego taki jest ważny. Ciągle o tym myślę i tak żałuję tego, co powiedziałem. Żałowałem już sekundę po powiedzeniu. Dlaczego tak bardzo chciałem udawać, że jestem bardzo super, bardzo alfa, bardzo pro? Przecież on nie takiego mnie chciał. Chciał mnie z moimi wadami i zaletami. Z tym, że przytulałem go, gdy się załamywał i głaskałem po plecach, pozwalałem się wypłakać i nie przeszkadzałem. Z tym, że czasem troszkę się obraziłem, jak zaczęto się śmiać z tego, co mnie bolało, chociaż miało być tylko żartem. A nawet z tym, że jestem ogólnie trudnym człowiekiem. Dlaczego to komplikowałem? I dlaczego nigdy nie przeprosiłem za to? Ale to było. Wysłałem mu nowy łańcuszek. Srebrny. Specjalnie poszedłem do sklepu i wydałem ostatnie pieniądze na to, ciesząc się jak głupi, uśmiechając się do sprzedawczyni, z dumą mówiąc, że to w prezencie dla kogoś ważnego. Ale nic nie powiedział. Był też liścik, w którym napisałem, że bardzo jest ważny. I że nie potrafię o niektórych rzeczach mówić, więc piszę oraz liczę, że się nie wygłupię tak bardzo. Że wiem, że zasłużyłem sobie na takie traktowanie, na bycie chłodnym w stosunku do mnie, na tę agresję i tę złość. I że wytrzymam to, bo robiłem to samo. A zależy mi i się nie poddam, póki nie powie "nie". I czy będzie moim walentynkiem. Nie odpisał, nie wspomniał nic o tym, ale nie dostałem zwrotu prezentu ani walentynek. Ale nie powiedział też "nie". Ani "tak". Nie znam się na psychologii, ani związkach, definitywnie. Ale daje mi to jakąś nadzieję.

   Wiem, że dzień, w którym o to wszystko spytam zbliża się wielkimi krokami. Jestem u skraju i będę musiał w końcu o tym z nim porozmawiać. Na spokojnie, bez ataków. Tak po prostu, jak dwójka dorosłych ludzi. Dorosłych, ale jednak chłopców. Dalej mam nadzieję i będę ją miał. Ona umrze ostatnia, chociaż może nigdy nie będzie musiała umierać.
Kiedyś mnie chciał, póki tego nie zepsułem. Teraz muszę tylko to naprawić. Nie wiem jeszcze jak. Idę na ślepo, próbuję. Subtelnie, nienachalnie.
    Oby się udało.

PS Wkopałem się w kurs zawodowy, więc teraz będę mieć zakopane weekendy całkowicie w praktykach i zajęciach w liceum. Czuję miłość. Zrobiłem sobie w tym tygodniu wolne od zajęć, takie ostatnie-ostatnie, wiedząc, że mogę to zrobić. A potem ciśniemy. 

Wśród gier skacze morth - Tomb Raider

Witajcie, moi mili.
Pod dzisiejszą lupką postawimy serię o pani archeolog, Larze Croft. Nie wierzę, że nie ma osoby, która siedząc od jakiegoś czasu w tematyce gier nie spotkała się z tym tytułem. Jest on dla mnie szczególny z tego względu, iż już jako mały szczyl, mający cztery-pięć lat i posiadający pierwsze Play Station zabijałem tygrysy i bardzo złych panów panią archeolog, aż miło.
Pierwsza gra, wydana pod szyldem nazwy Tomb Raider, pochodzi z 1996 roku. Wobec tego Lara Croft jest w show-biznesie już siedemnaście, prawie osiemnaście lat. Czemu ta gra stała się takim fenomenem? Bo była przełomem. Definitywnym. Zapoczątkowała wielkie, piękne i dopracowane światy, otwarte przestrzenie - coś, co teraz jest na porządku dziennym. Co więcej, mogliśmy się z nią wybrać w niesamowite miejsca - Egipt, Antantyda, Peru, a nawet Rzym.
www.laracroft.pl
Peru - Tomb Raider

Oczywiście grafika była stosunkowo kanciasta - przyzwyczajeni do obecnej płynności obrazu, pięknych widoków w oddali i realistycznych elementów męczylibyśmy się, grając w tę grę. Na pewno jednak warto odwiedzić chociaż kilka lokacji, ot tak, byleby złożyć hołd dla legendy.

Kilka słów o rozgrywce? Lara dostaje propozycje rozmowy z buinesswoman, Natlą, która składa propozycje pani archeolog, aby odszukała starożytny artefakt - Scion. Croft nie chce się zgodzić, bo nie jest płatnym poszukiwaczem skarbów, działa tylko ze względu na hobby - a że jest w tym dobra, to już inna kwestia. W Anniversary (jest to remake pierwszej części z 2007 roku) dodatkowo umieszczono informację, jakoby głównie przekonał ją jeden argument - możliwość odkrycia przez nikogo nieodnalezionego miejsca. I my mamy okazję wyruszyć w tę niesłychaną przygodę, odkryć kilka sekretów i kilkakrotnie spotkać się z Natlą - zapamiętajmy to nazwisko.

www.laracroft.pl
Tybet - Tomb Raider II
Rok później (1997) pojawia się Tomb Raider II. Sequel jedyneczki, która ówcześnie sprzedawała się jak świeże bułeczki. Tym razem odwiedzimy Chiny, Wenecję, Tybet oraz wrak zatopionego statku "Maria Doria". Akcja tejże części tyczy się sekty. Co nowego? Kilka sztuczek - choćby fikołki pod wodą albo wspinaczka po ścianach; urozmaicony arsenał broni - tradycyjne pistolety, shotgun, Uzi, M16, harpun, granatnik etc.; flary do poruszania się w ciemności. O co chodzi? Praktykowała ona obrzędy w czasach chińskiego imperatora, ale co zadziwiające - przetrwała ona do dzisiejszego dnia. Sztylet Xian znajduje się gdzieś w środku Chińskiego Muru. Niestety, jest on w specjalnej komnacie, która jest zamknięta i pomimo tego, że już od
www.laracroft.pl
Wenecja - Tomb Raider II
początku naszej przygody jesteśmy w odpowiednim miejscu, chcąc się dostać do krypty musimy się nieco cofnąć. Potrzebny jest swego rodzaju klucz, specjalna klamka otwierająca nietypowy mechanizm. Aby nie było za prosto, Lara Croft ma konkurencję - ową sektę. A więc co - będzie
my sporo walczyli z ludźmi. Przeciwnikom zabijania zwierząt powinno się to spodobać.

Kolejny rok, i kolejny Tomb Raider - tym razem TRÓJKA (1998). Przygód nie ma końca. Jak to bywa z każdą kolejną częścią, grafika jest poprawiona, chociaż nie aż tak bardzo, co nie powinno specjalnie szokować - to w końcu niewielka różnica w latach.

www.laracroft.pl
Nevada - Tomb Raider III
Jaka tym razem czeka nas przygoda? "Przed wieloma milionami lat, meteor przedarł się przez ziemską atmosferę i uderzył w grunt w ciepłych wówczas strefach Antarktyki..." - to cytat, tak bowiem wita nas ta część. Zaintrygowana Lara Croft postanowiła poszukać meteorytu. I cóż, znajduje go, ale okazuje się, że jest on w częściach - czterech, konkretnie, a nawet pięciu. Oczywiście, postanawia znaleźć je, jako że rozpoczęła już tę wyprawę i szkoda byłoby ją przerywać, zostawiać taką niepełną. W ramach tej historii, odwiedzimy takie miejsca jak: Wyspy południowego Pacyfiku, Londyn, Indie, Nevadę ( i Strefę 51, a jak!) oraz oczywiście Antarktydę. Jest też dodatkowy level za odnalezienie wszystkich ukrytych sekretów.

www.laracroft.pl
Pacyfik - Tomb Raider III
Nowości w wyposażeniu? Przede wszystkim, moja ulubiona zabawka, czyli bazooka - możliwość zrobienia rozpierduchy i to na epickim poziomie, szczególnie, że do dyspozycji mamy jeszcze desert eagle lub Mp5 - ulepszony granatnik z poprzedniej wersji. A fanom przebieranek, kilka nowych ciuszków także się znajdzie w niewielkim, ale widocznie bardzo pojemnym plecaku Lary Croft ;).
Fajnym, według mnie, motywem jest możliwość wybierania misji, jakiej chcemy się teraz podjąć - kolejność odwiedzanych przez nas lokacji nie jest ściśle określona, dzięki temu mamy w tej kwestii pełną dowolność.

Tomb Raider IV (1999). Tym razem spotkamy się z Sethem. Jest to chyba najmniej lubiana przeze mnie część, głównie dlatego, że nie należę do cierpliwych osób, a ilość pułapek, jakimi są najeżone wszystkie (dosłownie wszystkie) piramidy i katakumby, po których Lara Croft radośnie sobie hasa jest po prostu kosmiczna. Niejednokrotnie zdarzy się Wam umrzeć w tak głupi i durny sposób, że nie pozostaje nic innego, jak po prostu strzelić przysłowiowego facepalma - szczególnie, jeśli nie macie nawyku zapisywania co chwilę.
www.laracroft.pl
Valley of the Kings (Tomb of Seth) - Tomb Raider IV
Jest to jednocześnie część uznawana za jedną z lepszych lub wręcz najlepszych serii Tomb Raidera, odwołująca się do pierwotnej wersji, czyli do części z 1996 roku. Obowiązkowy trening, jaki musimy przejść z mentorem Croft ma plusy i minusy - jeśli nie pamiętacie jak to szło, gracie po raz pierwszy od bardzo długiego czasu to z pewnością jakoś to się tam przyda - pi razy drzwi, niestety, ale coś tam złapiecie. Niestety, jeśli zaczynamy grać z innych powodów i sterowanie oraz początek historii jest nam doskonale znany, to ta kwestia jest upierdliwa i to jak mało co.
Co znajdziemy w tej części? Bardzo dużo grobowców i klaustrofobicznych miejsc, najeżonych wymyślnymi, śmiercionośnymi pułapkami. Już od początku w ten sposób wita się z nami gra i pozostaje w takim klimacie do końca.
O co chodzi? Chodzi głównie o to, że Croft wybrała się z przewodnikiem do grobowca. Pozwiedzać, odkryć coś, mieć zabawę. Chcąc nie chcąc znajduje drzwi, zamknięte. Wokół są napisy, ale ona niewiele myśląc pach, pociąga za nią. No i to niesie dużo kłopotów, o których nawet nie miała z początku pojęcia. Co zrobiła Lara Croft? Ano uwolniła Seth'a. Jak ktoś kojarzy trochę mitologie i te klimaty, to wie, że to Bóg Zła. Jak sądzicie, jesteśmy w kłopotach? I to dużych. Jako że duża dziewczynka nabroiła, to teraz musi naprawić swoje błędy. Jest walka z czasem - osobiście nie odczuwamy tego, nie mamy żadnego minutnika nad głową, ale fabuła osadzona jest tak, że musimy zdążyć przed millenium - inaczej świat zaleją plagi.
www.laracroft.pl
Tomb Raider IV

Co jest prawie od razu zauważalne, to świetna grafika. Powiem szczerze, że jeśli chodzi o części I-V to właśnie ta, czwóreczka, przoduje pod względem grafiki. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się warkocz Lary Croft i cała jej postura tutaj. Jest lepsza muzyka - jeśli ktoś gra z dźwiękiem, na pewno zauważył tę różnicę.

Intrygującą dla mnie kwestią była pomysłowość w pułapkach. Chociażby screen obok, pomysł z lustrem, w którym odbijają się miejsca z kolcami i drugą, całą podłogą jest absolutnie genialną sprawą. Nie przyszłoby mi to do głowy i to naprawdę ciekawe, niecodzienne rozwiązanie. Ogólnie sądzę, że lvle są nieco lepiej rozplanowane. Nie trzeba za bardzo wracać wiele kilometrów, by zrobić coś, co pozwoli przejść dalej, chociaż zdarzają się takie motywy, to po pierwsze, nie są częste, a po drugie, dystanse to już nie piętnaście lokacji. Zawsze jakiś plus.

Z broni, pobawić się możemy kuszą i rewolwerem. Ze smutkiem przywitałem pożegnanie się z bazooką. Z harpuna też zdecydowano, chociaż w moim przypadku był on bardzo rzadko użyteczny. Nic dziwnego, zresztą, że postanowiono się go pozbyć na rzecz innych, przydatniejszych rozwiązań, skoro w wodzie spędzamy w Last Ravelation bardzo mało czasu, co znów powoduje mój smutek, bo ja lubię pływać w Tomb Raiderze.

Tomb Raider V Chronicles (2000) to chyba moja ulubiona część z tego okresu. Przede wszystkim, co warto wiedzieć, to to, że jest to podsumowanie tej "starej" serii i ostatnia, w której Croft występuje dalej z taką, a nie inną biografią. W szóstce się ona zmieni, tak jak i w siódemce, jako że kolejne gry będą już tworzone na innym silniku oraz ich zaawansowanie graficzne będzie dużo wyższe.
Część z pozoru wydaje się być bardzo przygnębiająca. Włączając grę i mając główne menu widzimy kościół, ludzi ewidentnie w żałobie i... Akcję panny Croft w seksownym lateksiku. Grę rozpoczyna cut-scenka, w której kilku przyjaciół Croft wspomina ją. I tu może się Wam zapalić ostrzegawcza lampka. Gdy pierwszy raz dorwałem tę część historii Lary Croft, miałem gdzieś cztery lata, więc nie rozumiałem za specjalnie o co chodzi. Dopiero wiele lat później okazało się, że najwidoczniej Croft w końcu dała się zabić. Przyznam, że zszokowało mnie to porządnie, bo co jak co, ale ona była... No, niepokonana, prawda?
Ale konkrety.

www.laracroft.pl
Nowy Jork - Tomb Raider V
Historia Chronicles dzeje się kilka dni po wydarzeniach kończących Last Revelation, w którym, jak wiadomo, udaje się nam powstrzymać Seth'a, ale niestety piramida nie wytrzymuje i się zaczyna sypać, a Lara zostaje w środku i nie udaje jej się uciec. Zostaje pogrzebana żywcem, przynajmniej w teorii.
Tym razem odwiedzamy Rzym, Rosję, Irlandię i Nowy Jork. Spotkamy się na jakiś czas z Pierre'm i Larsonem, kilka razy uda nam się zrobić ich w jajko, co jest stosunkowo zabawne. Wizualnie wygląda wszystko naprawdę całkiem zgrabnie. Będziemy mieć okazję biegać po murach Koloseum, być na łodzi podwodnej, zatopić tę właśnie lodź i wybrać się na wyprawę głęboko w oceanie w specjalnym skafandrze(mój ulubiony motyw).
www.laracroft.pl
Irlandia - Tomb Raider V
W Irlandii jesteśmy młodą Larą, która nie posłuchała opiekuna i przypłynęła z nim na dziwną wyspę, o której mówiono, że jest nawiedzona. Zdarzyć się tam może bliskie spotkanie z dziwnymi zjawami, rysowanie tajemniczych znaków kredą, odganianie dziwnych chochlików za pomocą ognia, rozmawianie ze zwłokami powieszonego człowieka bez serca i ucieczka przed jeźdźcem bez głowy. Trochę kosmos. Ciekawy, ale stosunkowo trudny lvl to Nowy Jork, gdzie pobiegamy po wieżowcu należącym do Von Croy Industries (zabawne, że ten sam Von Croy szuka ciała Lary).

Szczerze mówiąc, osobiście bardzo rzadko grałem w Chronicles z dźwiękiem, w związku z czym trudno mi go oceniać. Zdarzyło mi się przechodzić Irlandię z odpalonymi głośnikami i szczerze mówiąc było trochę creepy.

Tomb Raider VI czyli The Angels Of Darkness (2003). Prawdopodobnie najgorzej oceniana część Tomb Raidera z największą ilością błędów. Takie są opinie, ja osobiście aż tak negatywnie tej odsłony nie oceniam, ale jest to w stu procentach kwestia gustów.

www.laracroft.pl
Tomb Raider VI
Kilka słów o fabule, która jest intrygująca, biorąc pod uwagę, że to właśnie Lara Croft jest podejrzana o morderstwo. I to nie byle kogo, bo swojego długoletniego przyjaciela i mentora z poprzednich części, Wernera Von Croya i to w dodatku w jego własnym apartamencie. Na nieszczęście bohaterki w chwili przestępstwa jest w mieszkaniu, ale zostaje ogłuszona. Ocyka się już po fakcie. Okazuje się, że to grubsza afera.
Niespodziewaną innowacją, jaka została wprowadzona, to towarzysz Croft. Nie pracuje ona bowiem absolutnie sama, Kurtis Trent, ostatni żyjący członek Lux Letratis, oczywiście pchany niczym innym, jak chęcią zemsty będzie pomagał naszej głównej bohaterce. Oczywiście musi być trochę mistyki, co według mnie psuje za dużo jednak... W każdym razie towarzysz ma pewną umiejętność. Przy sobie ma coś, co wygląda jak dysk, tylko posiada jeszcze ostrza. Kolega rzuca sobie nim, a ten do niego zawsze wraca. Coś jak telekineza, ale wydaje się trochę ograniczona tylko i wyłącznie na tę zabaweczkę.
Szczerze mówiąc, sam fakt jakiegoś partnera jest interesującą i ciekawą perspektywą, nietypową z pewnością. Byłoby sympatycznie, gdyby jeszcze kiedyś ten motyw został wykorzystany.
Celem naszych wycieczek jest Europa. Nie przeszedłem całej gry, ale z filmików i własnych doświadczeń, ograniczamy się chyba tylko i wyłącznie do Francji i Pragi. Trochę mało, tak sądzę. Głównie chodzimy po Luwrze, wykopaliskach, podziemiach tychże wykopalisk... Nie natkniemy się raczej na wiele grobowców, a z pewnością nie będą one tak klimatyczne, jak w poprzednich częściach.

www.laracroft.pl
Tomb Raider VI
Co nowego w Larze? Przede wszystkim, jej nowy wygląd, ale to widać na pierwszy rzut oka. Dalej, bardzo fajnym rozwiązaniem jest fakt, że Lara potrafi bić wręcz. Niestety walka jest na bardzo kiepskim poziomie, więc lepiej nie używać tego za często (co innego w Underworld, szczególnie Beeneath the Ashes). Jej siła wraz z kolejnymi planszami wzrasta. Najgorsze jest, jeśli nie wpadniesz na to, by przesunąć jakiejś skrzyni, czy innego przedmiotu, który sprawi, że Twoje ręce lub nogi staną się silniejsze - wtedy automatycznie zamykasz sobie drogę przejścia dalej. Zdarzyło mi się i krążyłem kilkadziesiąt minut bez celu, dopóki nie zauważyłem.

Od innych stron, grafika jest naprawdę świetna i przyjemnie się to po prostu ogląda, gra. Chyba największą uwagę należy poświęcić muzyce, która jest na naprawdę wysokim poziomie i sprawia przyjemność. I moja absolutnie subiektywna opinia, bardzo denerwuje mnie, że nagle, cholera, nie ma dwóch pistoletów, a jest jakaś jedna pipidówka. To chyba najbardziej drażniąca mnie kwestia, zaraz po fatalnym sterowaniu podczas walki (to kicanie w miejscu Croft, serio? Co ona, królik?).

Tomb Raider VII, czyli Legend (2006). Pierwsza część trylogii, składającej się z Legendy, Anniversary i  Underworld (plus bonus tylko na konsolę xboxa 360). Zapomnijmy o wszystkich znanych nam biografiach panny Lary Croft, ponieważ od dziś obowiązuje nas zupełnie inna. Jej historię poznamy w cut-scenkach i innych momentach Legendy. Przyznam, że grałem w tę część bardzo wiele razy i za każdym razem lubię ją w podobny sposób. Jest to jednocześnie gra, w której przepadam za większością dostępnych levelów i najmniej rzeczy mi w nich nie odpowiada.

Przede wszystkim zaczynając grę należy wiedzieć, że w wieku dziewięciu lat Lara przeżyła katastrofę lotniczą. Rozbiła się gdzieś w Himalajach. W teorii jej matka zginęła, w praktyce - ja bym powiedział, że zaginęła. Po dziesięciu dniach wędrówki znaleziono tylko małą dziewczynkę, a po tej wyprawie jej ojciec stał się bardzo nadopiekuńczy i zamknął córkę w kloszu, bojąc się, że zginie. Richard Croft to archeolog i ostatni hrabia rodu Abbingdon. Niestety w wieku osiemnastu lat jej ojciec umiera w niewyjaśnionych okolicznościach i to Croft przejmuje cały majątek oraz tytuł - jest hrabiną Abbingdon'ów.
To bardzo personalna podróż panny Croft. Co prawda, tyczy się niby Króla Artura i jego cudownego miecza, natomiast ciągle jest aktualny wątek matki. Lara Croft nie wie się wtedy w zasadzie wydarzyło i my także nie mamy pojęcia aż do Underworld. Ale skupmy się na faktach. W kilku miejscach na świecie jest dziwne podium. Co ciekawe, kiedyś, lata temu, w Nepalu, gdzie rozbiła się mała Croft z mamą widziała coś podobnego. Niestety nie jest jedyną, która się interesuje tą nietypową zabudową oraz oczywiście artefaktem, tym razem Excaliburem. Poznamy też dawną przyjaciółkę Lary, Amandę. Jej niechęć do nas wydaje się być niezrozumiała, przynajmniej dla mnie, ale trwa, trwa i trwa dalej...
Dzięki tej historii zwiedzimy kilka miejsc, mianowicie: Boliwię, Peru, Japonię, Ghanę, Kazachstan, Anglię i Nepal. Będziemy mieć też okazję znaleźć kilka nagród w Rezydencji Croftów - odwiedzić siłownię, basen lub sypialnię Lary i poprzebierać ją w bikini, na przykład.

www.laracroft.pl
Ghana - Tomb Raider VII
Pierwsze co widzimy to naprawdę niesamowita grafika. Wizualnie przedstawia się to bardzo, bardzo fajnie. Piękne wodospady Ghany urzekają swoim pięknem, Tokyo nocą - to jakaś magia, a zimowy Kazachstan to surowa, zimowa baza. Kostium lary odbiega od tradycyjnego T-shirta i spodenek, tym razem ma krótką bluzeczkę, która odsłaniała brzuch i krótkie spodnie. Co jest bardzo fajne, cały sprzęt jest widoczny. Widzimy magnetyczną linkę, granaty, shotgun, karabin itd. To bardzo fajny motyw, głównie pozytywny ze względu na wizualne dopracowanie, dużo bardziej pachnie realizmem. Kilka fajnych, chociaż niespecjalnie przydatnych rzeczy - przede wszystkim, lornetka z R.A.D (system, który pokazuje, czy możemy coś z danym przedmiotem zrobić, czy też niespecjalnie), PDA (mały komputerek, pokazuje ilość sekretów, cele misji, jakieś osobiste notatki Croft) i coś bardzo fajnego, czyli latarkę przy ramieniu.
Dużą różnicą, w porównaniu do starszych części gry jest obecny wygląd zagadek i ich mechanika. Przede wszystkim, Lara nauczyła się używać na przykład linki magnetycznej, a także wszelkiego rodzaju tyczki, na których swobodnie może się bujać. Jeśli chcemy, pokazowo może skoczyć do wody na główkę, zrobić serię akrobacji lub stanąć na rękach podczas wchodzenia z skalnej półki.
www.laracroft.pl
Boliwia - Tomb Raider VII
Będziemy mieć też okazję podróżować motorem. Niestety nie tak, jak w Underworld, swobodnie przemieszczać się pomiędzy mapą, niemniej jednak jakiś tam fun jest - nasza podróż głównie polega na tym, by zabić przeciwników w postaci wrogo do nas nastawionych ludzi szybciej, niż oni nas. Bardzo fajna jest możliwość wykorzystywania otoczenia - nie zdziwcie się, jeśli wysadzicie beczułkę przy wrogach, a oni polecą w siną dal i już ich nie zobaczycie. Czasem udaje się też spowodować, iż nasi wrogowie  wpadają na siebie i automatycznie nie są już zagrożeniem.
Ponadto, pierwszy raz w Tomb Raiderze spotkamy się z interaktywnymi cut-scenkami. To, czy akcja potoczy się dalej należy do nas, musimy po prostu pomóc Larze zrobić jakąś rzecz, inaczej skończymy jako mokra i mało żywa plama.
Osobiście uważam, że najbardziej sympatyczną kwestią są pogaduszki Zipa i Lary. Ich konwersacje są niekiedy naprawdę zabawne. To, na co wszyscy narzekają mnie się bardzo podoba.
Nie zapominając muzyki, jest całkiem niezła. Ogólnie, polecam!

Tomb Raider Anniversary (2007), czyli powrót do pierwszej części. Jeśli zdarzyło Wam się zaznajomić się z jedyneczką, tą z 1996 roku, nie zdziwcie się, że tak wiele będzie podobnych lub identycznych lokacji, rozwiązań, kwestii, wszystkiego. Niejednokrotnie miałem wrażenie "Rany, to już widziałem", a przecież moja przygoda z jedynką była stosunkowo krótka ze względu na piekielną trudność - brakowało mi cierpliwości, no i byłem za mały, by to wszystko wymyślić. To wszystko ma jednak logiczny sens, bowiem Anniversary, jak sama nazwa wskazuje, to rocznica. Powrót do początku, remake pierwszej części. Dlatego też nie posiada jako takiego numerku - to nie jest ósma część Lary Croft, chociaż umownie tak się ją nazywa. W kręgach bardziej sophisticated nie natknięcie się na coś podobnego - tylko i wyłącznie na stwierdzenie "O, to remake pierwszej części, Anniversary, zobacz!". Przywyknijmy do tego.
www.laracroft.pl
Tomb Raider Anniversary - Atlantyda

Co się zmienia? Na pewno nie fabuła. To remake, nie mogło być inaczej. Chodzi dokładnie o to samo, o co chodziło wcześniej. Z jednej strony, to dobrze, bo znamy historię. Z drugiej, trochę szkoda, przyjemnie byłoby być zaskoczonym w jakiś sposób. Co jest plusem, dla mnie osobiście, to fakt, iż jest to szansa przeżycia tej historii z jedynki, ale w dużo bardziej atrakcyjniejszej formie. Niewiele osób z własnej woli sięgnęłoby do jedynki. Bardzo kwadratowe wszystko, to może boleć co wrażliwszych. Dzięki Anniversary, niczego nie tracimy, ponieważ historia jest ta sama.
www.laracroft.pl
Tomb Raider Anniversary - Peru
A więc co, znowu, Lara otrzymuje zlecenie od Jacqueline Natli, znalezc mityczny artefakt Scion w jaskiniach Peru. Okazuje się, że jest tych części kilka, dokładnie trzy, więc Lara wyrusza na poszukiwania. Co zwiedzimy? Piękne lokacje. Grecję, Egipt, a nawet Atlantydę. Gra świateł, pył unoszący się to tu, to tam (gdzie jest to wskazane), Koloseum (co robi Koloseum w, jak się nie mylę, Grecji, nie wie tego nikt)... Nie sposób pewnych rzeczy opisać. Przyznaję, że ta trylogia jest chyba moją ulubioną ever. Anniversary zachwyca swoim urokiem, mistycyzmem dawnych cywilizacji.
Bardzo sympatycznym motywem jest wyścig Pierre z Larą w zdobywaniu Sciona. Pierre to płatny poszukiwacz artefaktów. W przeciwieństwie do panny Croft jest dobry, ale skupiony na płynących z tego zajęcia zysków. Jego motywy są czysto finansowe. W przeciwieństwie do TR z 1996, tym razem Pierre jest o krok przed nami w poszukiwaniach. Nie martwcie się, skończy dosyć nieprzyjemnie i nawet ja nie życzyłbym mu czegoś podobnego.
Pamiętacie epicką walkę, pierwszą zresztą, z wielkim dinozaurem Reksiem? Nie? Czym prędzej odświeżcie sobie pamięć, bo tu ten motyw jest także. Nie mogli wyciąć czegoś tak kultowego, przecież to oczywiste. Zresztą, nie pozbyli się w zasadzie niczego z Tomb Raidera 1996. Świetnie jednak wykorzystano obecne możliwości i urozmaicono pewne elementy. Bardzo podoba mi się sposób pokonania Reksia.

www.laracroft.pl
Tomb Raider Anniversary - Egipt
Rozgrywka nie różni się specjalnie od Legendy, ani od TR z '96. Skupiamy się na eksploracji terenu. Jak to w Tomb Raiderze bywa, czeka nas dużo wspinania się, biegania, skakania przez przepaści, masa pułapek (szczególnie Egipt, który jest nimi naszpikowany jak Żyd podczas II Wojny Światowej naszpikowany był gazem/or something, wybierz sobie; najgorszy level według mnie), bieganie po ścianach (dosłowne), bujania się na lince magnetycznej, skakanie po tyczkach (!) zbieranie kluczy, szukanie dźwigni. To wszytko urozmaicone jest pięknym ciałem pani archeolog, której strój po wyjściu z wody jest cudownie i ekstatycznie mokry (co mogliśmy już uświadczyć w Legendzie), która nauczyła się kilku nowych akrobacji i może cieszyć nasze oko.
Co jest nowe? Tyczki, już wcześniej wspomniane, bieganie po ścianach i adrenalina. W Legendzie były pewne początki tej umiejętności, ale wiedzie ona swój prym dopiero w Anniversary, gdzie bez niej nie pokonamy np. pierwszego bossa. Przypływ adrenaliny objawia się tym, iż świat staje się rozmazany, wszystko idzie w zwolnionym tempie, a przeciwnik naciera na nas. Jest to dla nas szansa, aby odskoczyć i oddać silny, niekiedy decydujący strzał.
Co mnie się osobiście nie podoba, to fakt, iż naszymi przeciwnikami nie będą ludzie. Nie, nie, w żadnym rodzaju. Chyba że atlantydzkie istoty można uznać za ludzi, ale to tylko w momencie, gdy zamkniesz lewe oko, prawe i wmówisz sobie, że tak właśnie jest. Niestety, ale śród będziemy ładować przede wszystkim w zwierzęta, mumie, no i atlantydzkie mutanty. Zdarzą się jednakowoż śmierci postaci drugoplanowych i epizdotycznych również.

Ekwipunek. Do naszej dyspozycji mamy standardowe pistolety, shotgun, uzi i magnum, linkę z hakiem (do wykorzystania nie tylko przy bieganiu po ścianach i bujaniu się pomiędzy przepaściami), notatnik z podpowiedziami (bardzo klimatyczny dodatek w mojej opinii; miło jest poczytać o przemyśleniach naszej bohaterki, nawet jeśli są skromne i nie wnoszą za wiele do ruszenia się z miejsca), apteczki (again, apteczek możemy mieć tyle, ile tylko  odnajdziemy).

Najbardziej wkurzające motywy? Tutaj, to chyba skakanie po ścianach. Wygląda to naprawdę przeepicko, oczywiście, niemniej jednak na początku mogą być duże problemy z opanowaniem szalejącej niekiedy kamery. Jeden z leveli, mianowicie motyw w Atlantydzie, niezmiennie przyprawia mnie o ból głowy i brzucha. Zdecydowanie za dużo skakania na czas i walczenia na wąskich platformach z atakującymi nas i strzelającymi ogniem mutantami, za dużo szału kamerą i za dużo wszystkiego. Najgorszy motyw. Nie znoszę go. Dalej, trochę frapujące jest to, że chcąc strzelać non stop, trzeba dusić przycisk myszki. Niestety w Anniversary nie możemy trzymać klawisza i oddawać serię strzał. Trzeba się pomęczyć.

www.laracroft.pl
Tomb Raider Anniversary - Egipt
Definitywnym plusem są widoki. Wizualnie wszystko wygląda naprawdę bajecznie. Poziomy są rozbudowane, wielkie, ogromne. Spędzamy dużo czasu na eksploracji miejsc, odnajdywanie elementów układanki. Nie jest to tak trudną i żmudną robotą jak w częściach z lat 90., ale nie jest to też taką prostą i banalną w gruncie rzeczy rozgrywką, jak w Legend (czego absolutnie nie piętnuje jak większość, bo ja Legendę bardzo lubię i chętnie w nią gram). Jest jeszcze jeden taki motyw, gdzie nie występuje nigdzie indziej. Po ukończeniu całej historii odblokowuje nam się możliwość włączenia i posłuchania opinii twórców podczas przechodzenia po raz kolejny wszystkich lokacji. Szczerze mówiąc głównie po to grałem po raz kolejny i odnajdywałem bonusy i nagrody. Usłyszeć ich opinie na temat miejsca, w którym właśnie się znajdujemy to coś niesamowitego. W niektórych miejscach, po włączeniu komentarzy, pojawiają się kryształki. Kliknięcie na nie sprawia, że autorzy zaczynają do nas mówić i opowiadać o lokacjach, o swoich przeżyciach z tym związanych. Wtedy sobie myślisz "Cholera, jacy to wspaniali i ciepli ludzie". Posłuchać będziemy mieli okazję np. Toby'ego Garda (twórca pierwszej części).

Co do muzyki - wysoki poziom. Bardzo lubię ścieżkę dźwiękową tej części.
Podsumowując, Anniversary jest na bardzo wysokim poziomie. Warto!

Ale to nie koniec. Tomb Raider Underworld wchodzi na salony w 2008. Jest to, prawdopodobnie, moja ulubiona część. Nie tylko przez wzgląd na niesamowitą grafikę, ale głównie ze względu na fabułę - żadna inna nie wciągnęła mnie w takim stopniu, jak właśnie ta. Głównymi wątkami są te z mitologii nordyckich, więc jeśli ktoś się nimi interesuje, z pewnością ta konkretna pozycja go zaciekawi. Nawet jeśli nie jesteście fanami mitologii i legend, myślę, że ta opowieść Was zafascynuje. Ale prócz takich wątków,  dostaniemy też te rodzinne. To tutaj Lara pozna prawdę o tym, co stało się z jej mamą i dowie się, jak to było ze śmiercią jej ojca. Ale od początku.

www.laracroft.pl
Tomb Raider VIII - Południowy Meksyk
Fabularnie. Skupiamy się na artefaktach boga Thora - Mjonlir, pas i rękawice. To są nasze główne cele. Z jakiego powodu? Rodzina. Lara wiedziała, że jej ojciec prowadził na temat tych właśnie przedmiotów badania. Notatki sugerowały, że pierwsza rękawica była gdzieś w Tajlandii. Z jakiegoś powodu było to bardzo ważne, a poza tym, lara potrzebowała młota. Na świecie bowiem, jak się okazało, przeżyła pewna bogini - Natla. To był najwyższy czas, pozbyć się natrętnej kobiety, która coś nie chciała umrzeć i ciągle dążyła do swoich chorych celów, w których chodziło o zniszczenie Ziemi. Poza tym, okazało się, że matka Lary może żyć. Istnieją bowiem pradawne Krainy Umarłych. W każdym wierzeniu zwały się one inaczej, ale chodziło o podobne miejsce. Avalon, Helheim, Valhalla, Xibalba - to tylko kilka miejsc, które będzie nam dane odwiedzić i wszystkie są związane z w Światem Umarłym. Sporo więc będzie chodzenia po ciemnych, opuszczonych lokacjach, pełnych nieprzyjemnych, ożywionych trupów.
Okazuje się, że dziwny ołtarz, który Lara znalazła w Nepalu wraz z matką to rodzaj portalu do tamtego świata. Dziesięcioletnia dziewczynka przypadkiem go uruchomiła, a matka równie niezamierzenie znalazła się po drugiej stronie życia i śmierci. Nie zabraknie dobrze znanej nam Amandy, dawnej przyjaciółki Lary, którą poznać mogliśmy w Legendzie - i ją, i historię rozpadu przyjaźni dwóch dziewczyn.

www.laracroft.pl
Tomb Raider VIII - Xibalba
Porozmawiajmy trochę od strony tego, co dostaliśmy wraz z Underworld. Przede wszystkim, jeśli chodzi o ruch postaci, to mamy możliwość chodzenia po bardzo wąskich półkach skalnych przy ścianie, jak i w powietrzu. Pamiętacie takie kijki, na których dotychczas można było się tylko huśtać? No, to już nie tylko to jest dozwolone. Jeśli chcemy lub sytuacja tego wymaga, możemy na nią wejść i przespacerować się po niej. Co więcej, odbijamy się od ścian zupełnie jak Książę Persji. Kopiemy przeciwników. Całkiem fajne rozwiązanie. Bardzo lubię PDA w tej części, zawiera bowiem obszerny dziennik, wyjaśniający niuanse fabularne. Wspaniale dopełnia historię, zawiera notatki i szkice, które są takim smaczkiem, wisienką na torcie. Posiadamy też sonar, ale i bez niego w stu procentach odnajdziemy się w rozległych levelach. Obszar do eksploracji jest naprawdę duży. Bardzo duży. Przez to w Meksyku i Valhalli dostaliśmy motor, aby móc szybko i sprawnie podróżować po dżungli oraz części pałacu umarłych. Co jest dosyć niespodziewane i trochę dziwne, biorąc pod uwagę inne części Tomb Raidera, to brak bossów. Nie ma takowych. To pewnie ukłon w stronę realizmu, ale z drugiej strony, mamy do czynienia z Larą Croft, gdzie tu miejsce na realizm? Tak naprawdę tylko pod koniec, w Helheim potrzebujemy czegoś mocniejszego. No i ogółem umarli są trochę upierdliwi, za to z młotem Thora możemy siać rozpierduchę i to równo - spokojnie, będzie na to okazja, bo cały Helheim przechodzi się właśnie z tą zabaweczką. Dla mnie, osobiście, dużym problemem była walka z pająkami, przynajmniej na początku. Byłem przerażony, gdy wyleciały na mnie trzy ogromne pajęczaki, całe białe, wielkie jak takiego średniego rozmiaru pies. Na szczęście jeśli nie masz silnej arachnofobii to dasz radę. W innym przypadku... Problem.
Osobiście bardzo lubię muzykę z tej części. Bardzo pasuje do takiego mrocznego klimatu i światów umarłych.
www.laracroft.pl
Tomb Raider VIII - Morze Śródziemne
Dużo będziemy też pływać. Są trzy levele w morzach (Śródziemne, Andamskie, Arktyczne), przy czym pływamy w dwóch. Ja osobiście uwielbiam pływać w TR i dla mnie to była frajda nie z tej ziemi - może fakt, że musimy się trochę pobić z rekinami z początku mnie nieco przerażał, ale nie okazało się to takie trudne. Trochę dziwnie jest mieć możliwość strzelania pod wodą z pistoletów (a nie tylko z wyrzutnika harpunów), no ale...

www.laracroft.pl
Tomb Raider VIII - Tajlandia
Nigdy na błędy gry nie zwracam uwagi, bo się zdarzają i zwykle nie są takie upierdliwe. Były jednak niekiedy w tej części takie, które doprowadzały do szewskiej pasji, albo przynajmniej do małego niesmaku. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o bugi, to nie wiem ile z tego jest winą mojej porysowanej jak diabli płytki, a ile gry samej w sobie. Jakie zdarzyło mi się mieć bugi? Nieczytane tekstury, raz czy dwa. Czasami skakałem w miejsce, w którym NA PEWNO było się czego złapać, a Lara miała to gdzieś, w wyniku czego umierała krzycząc potwornie. Różne części ciała thrallów wisiały w powietrzu, a raz, nawet, w pewnym momencie na początku Helheimu, gdzie jest zniszczony most i moment, w którym praktycznie non stop wychodzą mobki, a my pod tą falą mamy zrobić kilka akrobacji i nie wpaść do Eitru - wszędobylskiej niebieskiej, fluorescencyjnej mazi. To ponoć napój bogów, gwarantujący nieśmiertelność. Niestety jego minus jest taki, że choć mały z nim kontakt wywołuje zmianę w thralla (jej niestety nigdy nie pokazano, a szkoda, Lara-thrall to by był ciekawy widk; niemniej jednak główna bohaterka definitywnie umiera, pływając na powierzchni jakby się udusiła) - moby przestały wychodzić i nie pojawił się ani jeden. To był akurat bardzo fajny bug, bo nie znoszę tego właśnie momentu, zawsze się stresuję. Zdarzyło się stać w powietrzu, a niektórym - swobodnie biegać w niebieskiej mazi bez uszczerbku na zdrowiu. Co jest nagminne i to w tych samych momentach - przycinanie się cut-scenek. Przynajmniej mogę wówczas zaobserwować wspaniałe falowanie włosów Lary, niemniej jednak to drażni. Odnoszę wrażenie, że w tej kwestii to nie gra, a porysowana płyta zawiniła.
Dla mnie, osobiście, dużym minusem jest to, że w zasadzie jest krótka. Brakuje czegoś, czujesz niedosyt. Kilka leveli więcej, a moje serduszko by się cieszyło. Z drugiej strony, fabuła została, myślę, w wielu aspektach wykończona (może tylko wątek osobisty trochę kuleje), więc wypychanie gry na siłę sztucznymi levelami byłoby raczej błędem.

W 2009 roku wchodzi rozszerzenie TRU tylko na konsolę xbox360 - Beneath the Ashes & Lara's Shadow. Widocznie twórcy posłuchali wszędobylskich głosów o tym, że gra jest za krótka lub jej zakończenie jest dziwne i postanowili pociągnąć to nieco dalej. Niestety, tę przyjemność udostępnili tylko posiadaczom konsoli, cała reszta obchodzi się ze smakiem i z pewnością jest co najmniej niezadowolona z zaistniałego faktu. Do tychże nieucieszonych ludzi należę również ja, ponieważ konsoli nie posiadam. Grę znam z wnikliwej analizy treści wszelakich i oglądania z miną maniaka gameplay'ów.

www.laracroft.pl
Beneath the Ashes
Ale do rzeczy. Beneath the Ashes dzieje się tuż po zakończeniu Underworld. Lara po wydostaniu się z Helheimu wraca do posiadłości (a właściwie do jej zgliszcz, bo przecież poszła z dymem). Nie zamierza tam, póki co mieszkać, a przeszukać ruiny. Dlaczego? Przeglądając notatki swojego ojca (niby zakończyła ten etap życia, ale dalej ciągnie, ciągle ją ciągnie) znajduje krótką wzmiankę o tym, że gdzieś pod posiadłością Croftów znajduje się artefakt o niesamowitej potędze. Tworzy thralle (pół-nieżywi zniewoleni, znani nam dogłębnie z Underworld) a także pozwala nam kontrolować je dzięki inskrypcji. Co więcej, Lara odkrywa, że pod jej własnym domem znajduje się nie tylko tajna pracownia ojca, którą odkryła w Underworld, gdzie była druga rękawica Thora. Przepastne jaskinie z kompleksem średniowiecznych lochów znajdowały się pod miejscem, w którym żyła tyle lat, prawdopodobnie stworzone przez przodków rodziny Croft. To właśnie tam, głęboko pod ziemią i za całą masą pułapek Richard Croft schował ten artefakt.
Nie spodziewajmy się niesamowitej akcji, pościgów i biegania pomiędzy jednym basenem Eitru, a drugim. To nie tutaj te przyjemności. Spotkamy się za to z całą masą logicznych zagadek, które wyglądają na piekielnie zagmatwane. Cała masa pułapek, jak w starych, dobrych czasach (gdzie zapisywało się ze strachu co krok grę, bo a nóż widelec coś wyskoczy i nam wsunie bohaterkę, albo nagle będą kolce...). No i, czy tego chcemy, czy nie, ponownie będzie trzeba wrócić kilkakrotnie do odwiedzonych już pomieszczeń, by ruszyć gdzieś dalej.

www.laracroft.pl
Lara's Shadow
No i to, co mnie absolutnie zaintrygowało w stu procentach. Lara's Shadow. Pamiętamy Dopplenagera, prawda? To jest właśnie to, okazja, by tą nietuzinkową postacią skopać kilka tyłków. A pamiętamy przerywnik w Underworld z matką i to, jak Amanda wyrzuca Doppelangera gdzieś w przepaść? Właśnie do tego momentu wracamy. Okazuje się, że Cień Lary nie wpadł do Eitru, jak się wydawało, a spadła na kamienną platformę i traci na niej przytomność. Gdy się ocyka, zaczyna się nasza rozgrywka.
Przede wszystkim, ten chapter jest trochę trudny. Sporo pułapek, powracanie do zwiedzonych pomieszczeń. Przyjemnym umilaczem jest poprawiona grafika i wielkie komnaty, zanurzone w Eitrze.
Sobowtór jest postacią bardzo małomówną, ale gdy już coś mówi, jej głos jest niesamowity. I to, co sama postać wypowiada zwala z nóg. Niesamowite jest to, że Natli udało się w końcu stworzyć coś dobrego, bo Doppelanger jest naprawdę nietuzinkowy. Humor i poczucie humoru wraz z szeleszczącym głosem, to jest to!
Uzbrojono ją w niesamowitą paletę ciosów wręcz. Walcząc nią, możemy zapomnieć o pistoletach, tak przyjemnie się te wszystkie thralle pokonuje rękoma i nogami. Co więcej, dostaliśmy nową moc - Shadow Powers - dzięki której możemy bardzo szybko poruszać się i wykonywać skomplikowane akrobacje.

Całość jest na filmowym, wysokim poziomie. Przede wszystkim, obie części odkrywają przed nami pewne tajemnice i wyjaśniają niektóre kwestie. Na przykład, co się stało z Natlą i czy w końcu ta cholerna bogini zdechnie.
Najbardziej żałuję właśnie tego, że nie mogę pobawić się Sobowtórem. Ta postać jest niesamowicie intrygująca.

www.laracroft.pl
Tomb Raider
Tomb Raider (2013). Restart serii. Pamiętacie biografię bohaterki w trylogii, a także poprzednich częściach? Zapomnijcie o niej. Tomb Raider z 2013 roku to coś zupełnie innego. Zresztą, nie bez powodu jest restartem serii, prawda?
Co się zmienia? Sama bohaterka. W tej części Lara nie ma żadnego doświadczenia. Nie znalazła żadnego Excalibura, nie miała w rękach młota Thora, nie szukała pradawnego sztyletu, nie odwiedzała tylu niesamowitych krajów. Wręcz przeciwnie. Ledwie skończyła dwadzieścia jeden lat i studia archeologiczne. Co prawda, w dalszym ciągu jest członkiem wpływowego rodu, niemniej jednak pragnie odciąć się od wpływów bogatych rodziców i działać na własną rękę - właśnie dlatego podczas studiów nie obca jej była praca na pół etatu. Wyprawa, której częścią się staniemy to pierwsza, prawdziwa, długa i całkowicie jej praca archeologiczna Lary (ogólne doświadczenie posiada, spędziła dużo czasu na tym samym statku jako nastolatka, uczestniczyła w mniejszych wyprawach jako stażystka). Jest ona związana z poszukiwaniem Yamatai, a to poszukiwanie zmusiło naszą bohaterkę do tego, aby wyruszyć w podróż morską. Dzięki tej wyprawie stała się pełnoprawnym członkiem załogi statku Endurance. Niestety statek rozbija się i od tej pory radzimy sobie sami na obcej, nieznanej nam wyspie, która okazuje się nie być bezludna. Cała akcja odbywa się właśnie na niej.
Kolejne zmiany, to to, co nasza bohaterka potrafi. Nie ma opcji, by świeżo po studiach Lara Croft potrafiła biegać po ścianach, robić wymyślne salta  i cieszyć nasze oczy swoją nieprawdopodobną gracją podczas tego wszystkiego. Lara łapie się gzymsów, ale niekiedy robi to niezgrabnie. Wchodzi na górę jak człowiek, kolanami, podciągając się. Przestraszona mówi do siebie coś typu "Nie panikuj. Znajdź wyjście. Wyjście. Gdzie ja jestem?". To bardzo mi się podobało.
Nie ukrywam, że grę znam tylko z kilku gameplay'ów z YT. Sam nie grałem i nie wiem kiedy będę miał taką okazję - karta graficzna mojego laptopa nie pociągnie tak nowej i wymagającej gry. Szkoda. Co jeszcze rzuciło mi się w oczy jako biernemu obserwatorowi? Świat już nie błyszczy się w miejscach, gdzie mamy iść. Co prawda w Underworld już też nie było czegoś podobnego, ale raczej  ciężko było się zgubić i nie trafić - by dojść gdzieś, ograniczano się raczej do jednej lokacji i zrobieniu coś w niej, a największy problem mógł być tylko i wyłącznie w Meksyku. Tu sprawa wyglądać będzie trochę inaczej. Nierzadko trzeba będzie iść dookoła, aby gdzieś trafić lub przemierzyć znaczną część obszaru, by rozwiązać jakąś zagadkę i przejść dalej. Oczywiście już nic się nie błyszczy. Trzeba się rozejrzeć. Co więcej, Lara może wchodzić na gzymsy, drabiny, platformy, półki skalne, ściany itd.
www.laracroft.pl
Tomb Raider
Smutne jest trochę to, że Lara Croft bardziej przypomina jakąś azjatycką na wskroś produkcje, coś pokroju Devil May Cry, a to przecież nie o to chodzi i to nie jest ta Lara, którą tak pokochałem w dzieciństwie. Niemniej jednak, producenci za punkt honoru przyjęli stworzenie czegoś, co stałoby się nową, drugą ikoną. Czegoś, co nie tylko dorównałoby, ale i przebiło ten szum z lat dziewięćdziesiątych.
Bardzo fajną kwestią jest jednak brak jako takich leveli. Wszystko jest ze sobą spójne, do naszej dyspozycji jest bardzo duży świat. Są, oczywiście, zadania, ale nie ograniczają się do leveli - nie w takiej formie, w jakich dotychczas to znaliśmy. Praktycznie cała wyspa jest do naszej dyspozycji i prawie wszędzie będziemy mogli wrócić.
Trailer, który jest niżej w stu procentach ukazuje, jaka to będzie opowieść. Wraz z Larą będziemy mogli przekonać się, jak człowiek w trudnej sytuacji potrafi być silny i zmotywowany. Szybki. Pewny siebie. Brutalny. Sądzę, że to wspaniała kwintesencja tego, co możemy znaleźć w tej produkcji i jak wielkie wrażenie może ona na nas wywrzeć. Jeśli uda mi się w to zagrać, a jestem pewien, że prędzej, czy później tak będzie, to naprawdę będzie to wydarzenie na wielką skalę dla mnie osobiście.


Długo to trwało, ale w końcu jest. Nic dziwnego, że było to tak obszerne. Trochę części było i myślę, że jeszcze trochę będzie. Na koniec wstawię pracę blablue13, który/która przygotował/-a filmik, mający 14 min., który podsumowuje wszystkie części. Zainspirowało mnie to na tyle, że zastanawiam się, czy nie zainstalować sobie Legendy i nie przejść tego jeszcze raz. Enjoy i dziękuję za przeczytanie (a liczę na to, że ktoś dotrwał do całości).

Nie mogło być inaczej:
10/10, być może trochę z sentymentu

Zainteresowani kupnem: mam coś dla Was. Wszystkie części możecie mieć za jakieś 50 zł.
Ultimate Edition - w skład którego wchodzą części do ósemki włącznie. Nie uwzględniona jest tylko najnowsza produkcja, ponieważ ówcześnie jeszcze jej nie było.
Tomb Raider 2013 - czyli najnowsza produkcja.

`po co uczysz się języków, lepiej zostań ninja

    Jeśli ktoś czasami zagląda do światka blogowego, to wie, że od dłuższego czasu popularnością cieszą się ocenialnie. Lepsze, gorsze, nieważne. Blogi te poświęcone są ocenie innych blogów, które to się do nich zgłaszają. Działa to jako stosunkowo nietypowa reklama, poza tym umożliwia nam to poznanie obszernej opinii osób trzecich - czegoś, czego przypadkowa, pierwsza lepsza osoba nie napisze w komentarzu. Na ogół ma to też poprawiać poziom osoby zgłaszającej się. Są oczywiście wyjątki.
    Oceny blogów to jednak bardzo subiektywna kwestia. Niektórym podoba się ten kolor, innym nie. Czasem tematyka bloga podpasuje, innym razem jest odwrotnie. Niemniej jednak od dłuższego czasu przejawia się niechęć do anglojęzycznych tytułów bloga, adresów, belek, sentencji, czegokolwiek. Odnoszę wrażenie, że ludzie wychodzą z założenia - skoro jestem w Polsce, mieszkam tu, żyję i mam bloga na polskojęzycznej wersji, to powinienem mieć dosłownie wszystko w tym właśnie języku. I tak się zastanawiam... Właściwie dlaczego?
    Przychodzi mi na myśl kilka... a w zasadzie tylko jeden powód, dla którego można by w ten sposób reagować na wszechobecny język angielski. Patriotyzm. Ale umówmy się, nie rozmawiamy o Amerykanach, którzy faktycznie w sporej mierze kochają swój kraj (jak się im dziwić?). Brzydko to zabrzmiało, ale niewielu znam patriotów. Naprawdę. Większość narzeka na kraj i nie chce w nim mieszkać, a mieszka... bo tak wyszło. Co jeszcze mogłoby być takim powodem?
    Ale co tam powody! Najśmieszniejsze jest zdanie, które ostatnio przeczytałem, pozwolę sobie zacytować: "Nie rozumiem, dlaczego wśród dzisiejszej młodzieży na piedestale jest znajomość języków obcych, a w tym angielskiego ponad wszystko."... Rozumiecie? Bo ja nie. Nie chcę obrazić tej osoby, w żadnym razie, niemniej jednak owa persona niewątpliwie mnie umrzyła. I to na miejscu. Wyobraźcie sobie świat, w którym znajomość języków obcych jest bardzo ważna i ludzi, którzy nie przywiązują do tego wagi, a potem nie mają takich umiejętności i nie potrafią znaleźć przez taką głupotę pracy? No bo dlaczego mieliby stawiać na piedestale wielojęzyczność? Absurd.
    Żeby nie było, że jadę po tej dziewczynie - a tak wcale nie jest, naprawdę - jestem w stanie zrozumieć, że być może to po prostu niefortunne dobranie słów. Być może według niej wygląda nieestetycznie, gdy blog ma wszędzie jakieś wstawki z języka angielskiego - jest on w końcu bardzo popularny, międzynarodowy, więc to żaden fun go używać. Być może. Nie jestem, ponownie, obiektywny w tej kwestii, bo sam przez kilka ładnych lat miałem bloga z anglojęzycznym adresem, sentencjami i podstronami. Nie wszystkie mi się podobają, a takie rzeczy to kwestia indywidualna, niestety.
    Bawi mnie jednak, jak niefortunny dobór słów może zmienić całkowicie odbiór całokształtu.

A w ramach absolutnego braku patriotyzmu, ale umiłowania do cholernie drogich w Polsce słodyczy, Starkids:

Wśród gier skacze morth - Darksiders

DARKSIDERS
część I i II
www.giantbomb.com
    Przywitajmy się z kolejną omawianą przeze mnie produkcją, z którą wiążą mnie nie tylko przyjemne i miłe wspomnienia, ale także pewien sentyment. Nie będę więc obiektywny, ale też nigdy specjalnie w swoich materiałach nie byłem, przyznajmy sobie szczerze - wybieram takie tytuły (czy to filmów, czy gier), które mnie osobiście pasują, są mi drogie i tak dalej.
    Tytułem wstępu, Darksiders to gra akcji z elementami RPG. Fantasy. Pierwsza część swoją premierę miała 5 stycznia 2010 roku na konsole, 23 września tego samego roku na PC. Na świecie, oczywiście, bo w Polsce był to odpowiednio dłuższy proces oczekiwania (konsole - 15 styczeń, PC - 24 wrzesień). Druga część swoją premierę miała 14 sierpnia 2012. Producent to Vigil Games, wydawca - THQ Inc.
    
    O czym? Piekło i Niebo walczyło ze sobą od zawsze. W końcu jednak wojny ustały i była harmonia. Pokój i równowaga zostały zaprowadzone przez tajemniczą Radę Spopielonych, których praw strzegli Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Siedem pieczęci było symbolami tego pokoju. Gdyby zostały zniszczone, Koniec Świata byłby nieunikniony. Rozgrywka zaczyna się podczas Apokalipsy właśnie. W pierwszej części tego kultowego tytułu wcielamy się w Wojnę. Okazało się, że jesteśmy jedynym jeźdźcem, który przybył. Coś się wydarzyło. W trakcie naszej historii wychodzi na jaw, że podczas sprowadzania zniszczenia na gatunek ludzki Wojna uwikłany został w spisek. Nie wszystkie pieczęci zostały zniszczone, jedna się ostała. W wyniku spisku Wojna traci swoje nadprzyrodzone umiejętności, wierzchowca, a na dodatek dostaje solidnie w pysk od olbrzymiego demona, Stragi. Jak to Jeździec Apokalipsy, odradza się w podziemiach i wybłaguje od Rady powrót na Ziemię jako naprawę swoich win i przywrócenie równowagi. Nie bez konsekwencji swoich czynów. Przydzielają mu Obserwatora, który ma go pilnować i egzekwować jego postępy. Taki marudny dymek, który niestety może też go karać. Wracamy więc na Ziemię, którą zamieszkują demony, zombie i odcięci od Nieba aniołowie (którzy, naturalnie, chcą nas zabić, jak wszystko w tej grze). To w pierwszej części.
www.videogamesblogger.com
    Co w drugiej? Wcielamy się w Śmierć. Akcja toczy się równolegle do wydarzeń z pierwszej części. Śmierć dowiaduje się, że Rada Spopielonych oskarżyła jego brata, Wojnę, o złamanie zasad i bezprawne, przedwczesne wywołanie Apokalipsy. Śmierć zdaje sobie jednak sprawę z tego, że oskarżony jest najbardziej honorowym i praworządnym z całej ich Czwórki. Wie, że Wojna jest niewinny, bo nigdy nie dopuściłby się takiego czynu. Wierzy, że stał się on ofiarą spisku i pragnie go uratować - znalezc dowód na jego niewinność i wskrzesić Ludzkość, która została unicestwiona w Wojnie Ostatecznej. Okazuje się, że nie tylko będzie musiał stoczyć walki z nieprzyjaciółmi, którzy pragną zataić to oszustwo, ale niestety stanie do walki z demonami własnej przeszłości i błędnych decyzji.
    Druga część ma dużo więcej wątków RPG, niż pierwsza. Raczej warto to wiedzieć.
Czy polecam? Zdecydowanie. I to obydwie pozycje. Co prawda pierwsza część jest nieco trudniejsza, druga za to rozleglejsza, ale obydwie na pewno zagwarantują Wam dużo wspaniałej i dynamicznej zabawy. Nie da się nudzić przy tych tytułach. Jest dużo akcji, sporo emocji i napięcia. Fabuła nie jest może oryginalna, ale jest wspaniałą podstawą dla gry akcji. Dopełnia całokształtu.
    Poniżej dwa krótkie filmiki: pierwszy to oficjalny trailer (jeden z dwóch) części pierwszej, przedstawiający całkowity rozpierdol. Robal tam występujący to Stygian, w polskim tłumaczeniu przedstawiony jako Styks (osobiście wolę wersję angielską, brzmi jakoś tak lepiej). Stąd pustynia, bo pokonuje się go właśnie na piasku. Drugi, to oficjalny trailer części drugiej.


    Gra gwarantuje nam fun, rozpierdol i adrenalinę. To, co tygryski lubią najbardziej. Pomimo swoich mankamentów (a także tego, że w mojej opini sequel wypadł nieco gorzej, niż się tego spodziewałem) bez wyrzutów sumienia:
10/10

Jeśli ktoś jest zainteresowany, zapraszam:
Darksiders - KLIK, koszt tej części to około 10 zł.
Darksiders II - KLIK. Tu już trzeba się troszkę bardziej wykosztować, gra wyszła stosunkowo niedawno w końcu, ale też niespecjalnie. 66 zł i można się rozkoszować.
Jest też opcja kupna Complete Collection - czyli obydwu części, a jako bonus dostajemy też dodatki. Jak dla mnie bomba. No i cena jest niesamowita, bo to wszystko możemy mieć za 55-56 zł. Atrakcyjnie.

Wśród gier skacze morth - League of Legends

LEAGUE OF LEGENDS
Czyli to, w co ostatnio morth radośnie sobie pogrywa, a co jest potworną (?) wiochą.

www.gram.pl

    Gra tak samo uwielbiana, jak i znienawidzona. Dlaczego? O tym trochę tutaj, ale myślę, że siłą rzeczy ten temat wypłynie ponownie, ściśle się to wiąże z kilkoma kwestiami. To będzie troszkę szerszy materiał. Nie tylko recenzja, ale i mini-poradnik pierwszych kroków w LoL'u - tego, czego mnie osobiście zabrakło.
    League of Legends to gra sieciowa, komputerowa, jak łatwo się domyśleć. Gatunek, z jakiego pochodzi owa produkcja ładnie się nazywa - multiplayer online battle arena (albo masive online battle arena, spotkałem się z obydwoma rozwinięciami skrótu, który brzmi "moba"; zawsze jak to czytam, myślę sobie "zabić moba!" - mob to w grach potworek, sterowany przez komputer, na ogół wrogi). Zaskoczeniem, dla mnie osobiście, to fakt, że gra powstała na bazie modyfikacji do Warcraft III: The Frozen Throne. Producentem jest Riot Games, a wydana została 27 października 2009 roku. Jak ten czas szybko leci. Bonusik? W USA od niecałego roku (15 lipiec 2013r.) LoL został uznany za SPORT. Tak, nie mylicie się. To w stu procentach pełnoprawny e-sport. Czuję się jak sportowiec. Ale poważnie. Turnieje z League of Legends są wielkim wydarzeniem, milionowym wręcz. Ludzie to naprawdę oglądają i emocjonują się - nie wierzycie, wpiszcie sobie w Google, albo jeszcze lepiej - Youtube. Ostatnie mistrzostwa świata, czyli Sezon 3 były najpopularniejszym e-sportowym wydarzeniem w dotychczasowej historii. Finałowy mecz obejrzało 32 miliony ludzi.  Prawda jak na dłoni. W Polsce także mają takowe miejsce. 

    O co chodzi w grze? W ładnej otoczce League of Legends daje nam możliwość zmierzenia się z innymi graczami z całego świata. To gra bitewna, strategiczna, multiplayer. Walka odbywa się na specjalnych, przeznaczonych do tego mapach w kilkuosobowych drużynach; ich ilość uzasadniona jest od wybranej areny. Nasze konto nazywa się "kontem przywoływacza". Tak też gra się będzie do nas zwracała. Samo w sobie konto zdobywa poziomy. Za każdą przegraną lub wygraną walkę dostajemy doświadczenie i punkty zasług. Wiemy już do czego służą te pierwsze (do lvlowania), ale te drugie? Za zasługi, tak jak za punkty Riot (specjalną walutę gry, dostępna jest tylko i wyłącznie za realną gotówkę) możemy robić zakupy w sklepie gry. Dzięki zasługom mamy możliwość kupić nowego bohatera, runy, avatarki (zwane ikonami) i wiele innych rzeczy urozmaicających nam grę. Co dają nam poziomy konta przywoływacza? Przede wszystkim, jest ich trzydzieści. Więcej nie będziemy mieć. Każdy nowy level odblokowuje nam miejsca na runy, zaklęcia przywoływacza (dodatkowe dwa zaklęcia, które możemy posiadać, niezależnie od wybranego przez na bohatera) oraz nowe areny, inaczej mapy.
    Jak wygląda rozgrywka? Zapisujecie się na mecz.
Screenshot by morth
    Na screenie macie kilka opcji. Wytłumaczę każdą z nich. "PvP" - czyli gracie z graczami i przeciwko graczom. "Razem przeciw SI" - gracie z graczami, ale przeciwko botom, czyli bohaterzy w przeciwnej drużynie sterowani są przez komputer. "Niestandardowa" - możemy wybrać sobie z kim chcemy walczyć, skrzyknąć znajomych i zagrać na siebie nawzajem, albo przećwiczyć nową, zakupioną postać z i przeciwko botom. "Samouczki" - dwa treningi, które oprowadzą Was po grze i pozwolą stawić w niej pierwsze kroki.
    Na screenie widać, że wybrane mam "PvP", ale to nie koniec - bo powinienem wybrać jeszcze grę, jaka mnie interesuje, mapę i typ gry (nie zaznaczyłem mapy, więc typ gry jest na screenie pusty). Omówmy je zatem. "Klasyczny" to pierwszy, jaki jest nam udostępniony. Gracze zostają w nim podzieleni na dwie drużyny, w każdej trzech lub pięciu graczy (w zależności od tego, jaką wybiorę mapkę, co widzicie na screenie - Summoner's Rift pozwoli na rozgrywkę 5v5, Twisted Treeline tylko na 3v3).
www.leagueoflegends.com
Na screenie obok widzicie miejsce, w którym zaczynacie w Summoner's Rift (podobnie wygląda to na Twisted Treeline, mapka jest tylko mniejsza i ciemniejsza, zawiera tylko dwie linie i dżunglę). Po drugiej stronie mapy jest dokładnie takie samo, tylko że o kolorach fioletowych. Gra polega na tym, że musimy dostać się do Nexusa przeciwników i zniszczyć go. Do bazy wroga można dostać się trzema liniami - top (na górze), mid (środkowa), bot (dolna). Na każdej z linii znajdują się broniące je wieże, które należy zniszczyć z pomocą małych, wychodzących z naszego Nexusa minionów (służą nam one ni mniej, ni więcej jako mięso armatnie). Tylko wówczas będziemy mieli dostęp do bazy wroga. W większości gier, czy to PvP, czy to przeciwko botom panuje pewien zwyczaj. ADC, czyli tzw. strzelcy (postaci, które biją z obrażeń fizycznych na odległość) są na bot lane wraz z supportem (ktoś, kto będzie ich wspomagał, przyciągał, leczył, dawał ochronki, przyciągał przeciwników itd.; sporo jest opcji). Top lane to zwykle AP (postaci bijące z mocy umiejętności, czyli po prostu magiczne) i AD (postaci bijące fizycznie, ale face to face; czyli niestety, ale nie na odległość, a wręcz) oraz tankowie (postaci z dużą wytrzymałością na obrażenia magiczne/fizyczne, stanowią pewnego rodzaju mięso armatnie dla nas, zmuszają bowiem przeciwnika, aby to właśnie ich bito; ze względu na ich wytrzymałość i pomoc reszty grupy zwykle tank przeżywa oblężenie wszystkich graczy, natomiast przeciwnicy dzięki nam umierają). Są pewne wyjątki. Ostatnia linia, mid jest najkrótsza i to na niej przeważnie trwa teamfight, gdy do niego dojdzie. Najszybciej dojść tą drogą do bazy przeciwnika. Na niej zwykle znajduje się jeden, odpowiedni do tego bohater. Niespecjalnie ma tu znaczenie, czy bije z obrażeń fizycznych, magicznych. Są po prostu tacy bohaterowie, którzy solo sprawdzają się całkiem dobrze lub wspaniale i to zwykle oni mają to zaszczytne (nie zawsze) miejsce. Pomiędzy liniami znajduje się dżungla - obszar neutralnych mobów, które nie zaatakują nas, póki my tego nie zrobimy. Niektóre dają dodatkowe buffki (efekty, które oddziałują pozytywnie na naszą postać), inne tylko i wyłącznie złoto (wrogie miniony także dają złoto, jeśli zadamy last hit, czyli obrażenia ostateczne, które zabiją wroga). W tym trybie wszyscy bohaterowie rozpoczynają na poziomie pierwszym i wraz z rozwojem rozgrywki levelują aż do poziomu osiemnastego, który w każdej grze (niezależnie od wybranej mapy) jest maksymalny. Dążymy do tego, by zniszczyć wrogiego Nexusa i zdobyć przewagę na liniach.
www.giantbomb.com
"Dominion", czyli tryb dominacji. Po prawej stronie widać mapkę tej areny. Tak jak w trybie klasycznym, mamy dwie drużyny, obie po pięć osób. Celem gry jest zniszczenie wrogiego Nexusa, niestety sposób na jego zbicie jest trochę trudniejszy. Na nic się zda bicie go przez naszego bohatera (nie będzie to nawet możliwe). Na mapie jest pięć miejsc, które gracze muszą przejąć (te "wieże" po okręgu, trzy niebieskie i dwa fioletowe). Jak się je zdobywa? Przejęcie odbywa się poprzez podejście do niego bohatera lub minionów i utrzymanie pozycji przez kilka lub kilkanaście sekund (im więcej bohaterów i minionów stoi i przejmuje miejsce, tym czas oczekiwania jest krótszy). Niestety w trakcie przejmowania nie możemy walczyć.  Jeżeli w posiadaniu naszej drużyny znajduje się ponad połowa takich miejsc, życie wrogiego Nexusa spada. Prędkość z jaką Nexus traci życie jest zależne od tego, ile miejsc jest pod naszym władaniem. To jedyny tryb, na którym występują zadania. Jest ich kilka, ich wykonanie sprawia, że Nexus przeciwników traci natychmiastowo konkretną ilość punktów życia.
Google
ARAM, bardzo sympatyczny i chyba najkrótszy tryb rozgrywki. Skrót oznacza All Random All Mid. O co chodzi? Tryb jest wymyślony przez graczy. Każdy gracz gra losowo wybraną postacią, walka toczy się na jednej linii. Rozgrywka polega na tym samym - naszym celem jest zniszczenie wrogiego Nexusa. W innych rozgrywkach mamy możliwość powrotu do bazy, a gdy w niej jesteśmy nasze życie się regeneruje. Tutaj niestety jest to nieaktywne.  Kupować przedmioty możemy także tylko i wyłącznie wtedy, gdy umrzemy. Ten tryb jest jednak najmniej zbalansowany z prostego powodu - nie wiemy jaką postać nam wylosuje. Niektóre mecze są z góry przegrane, inne z góry wygrane. Tak czy inaczej, daje mnóstwo funu.
One-for-All, obecnie tryb nieaktywny, ale od czasu do czasu dostępny w grze. Gracze są podzieleni na dwie drużyny, zaczynające po przeciwległych końcach mapy, tak jak w przypadku rozgrywek trybu klasycznego. Cel gry pozostaje ten sam. Różnica polega na tym, że nie wybieramy postaci jaką sobie chcemy, nie jest też ona za nas losowana. W trakcie wyboru postaci drużyna oddaje głos na bohatera, którym będą grali wszyscy. Postać wybierana jest większością głosów, a w przypadku remisu - losowo pośród tych o największej liczbie głosów. Rozgrywka przebiega tak samo, jak w trybie klasycznym - od pierwszego levelu, zdobywanie poziomów, złota i tak dalej.
Hexakill, czyli najnowszy tryb gry, dotychczasowo dostępny tylko raz. Nie różni się od trybu klasycznego praktycznie niczym. Jedyną nowością jest to, że drużyny mają dodatkowego gracza, wobec tego rozgrywka odbywa się 6v6. Niczym innym się to nie różni.
Screenshot by morth
Na pierwszym screenie, gdzieś wyżej, w prawym górnym rogu znajdowało się coś takiego. Wytłumaczę cóż to. Ten obrazeczek, przy którym jest 23 to ikonka, inaczej awatar. Gdy zakładamy konto, musimy którąś wybrać. Później można kupować unikalne ikonki lub zdobywać je przy okazji różnych okazji. Na fioletowym tle jest mój nick. Jak widzicie, fioletowe tło nie jest zapełnione - to jest bowiem ilość obecnie zdobytego doświadczenia. Jak widać, do 24. poziomu niewiele mi brakuje. Dalej. Jest 140 i taki dziwny, żółty znaczek. To Riot Points, unikalna waluta, którą zdobywamy albo z konkursów, albo za realną gotówkę. Dalej, 843 i dwa miecze. To są właśnie punkty zasług, zdobywane po każdym meczu, w którym jest chociaż trzech lub pięciu graczy. Żółta ikonka z kuferkiem to sklep Riota, gdzie kupujemy bohaterów, ikonki, runy i inne rzeczy. Ludzik na niebieskim tle, to szybki dostęp do naszego profilu. Widzimy na nim ile mamy wygranych rozgrywek i jakiego rodzaju, możemy zmieniać nasze runy, tworzyć i usuwać specjalizacje (czyli talenty), a nawet układać listy przedmiotów na konkretne postaci. Ostatnią ikonką, omawianą przeze mnie to znak zapytania w kółeczku. To po prostu pomoc. Rozwiewa nasze wątpliwości, które ewentualnie możemy mieć.

Screenshot by morth

Tak wygląda właśnie nasz profil. Jak widzicie, mamy dostęp do kilku ciekawych opcji, które dają nam kontrole nad naszymi rozgrywkami i tego, jak wypadamy w oczach innych.
    W każdej grze kontrolujemy jednego bohatera. Aktualnie jest ich 118. Każdy z nich posiada unikalne umiejętności, możliwe do rozwoju w czasie gry. Jak już kilka razy wspominałem, możemy zaopatrywać się w nowych championów, niemniej jednak w każdym tygodniu jest tzw. rotacja. Wybieranych jest wtedy dziesięć bohaterów, dostępnych za darmo w ramach właśnie rotacji. To świetna okazja wypróbowania nowych postaci.

    Gra jest specyficzna. Niemniej jednak intrygująca. Przynajmniej ja wciągnąłem się w to, chociaż spodziewałem się, że raczej przestanę w to szybko grać. Dlaczego? O tym już wspominałem wcześniej (link na początku posta). Ciężko trochę przebrnąć samemu w tej grze. Niemniej jednak, spróbujcie. Namówcie znajomych i rejestrujcie się. Nie widzę problemu, byście grali także ze mną. Skorzystajcie proszę z tego linku. Region: EU Nordic & East. Jeśli poprosi Was o wpisanie nicku kogoś, kto Wam polecił grę, wpiszcie mój: Klops Alfa. Zapraszam serdecznie do wspólnej zabawy.
  Wiele osób negatywnie się wypowiada o tej grze, ale też wiele ma ciepłe wspomnienia. To zależy od tego, jak do tego podchodzimy. Jeśli macie ochotę dojść do społeczności, która wynosi jakoś około 27 mln osób dziennie, to nic nie stoi na przeszkodzie. Link wyżej.
   A ja grę pozostawię z całkiem niezłą oceną. Byłem bardzo negatywnie do tego nastawiony, ale wyszło, że jest to naprawdę dobra gra. Specyficzna, jak już mówiłem, ale cóż tam.

8,5/10
© Agata | WS | x x.