Jak opinia człowieka się zmienia - trochę o filmie, trochę o książce (Władcy Pierścieni i Hobbit)

    Gdyby ktokolwiek kilka lat temu wstecz, trzy albo cztery, powiedział mi, że będę lubił "Władcy Pierścieni" to najprawdopodobniej wyśmiałbym taką personę i wysłałbym do lekarza. Psychiatryka jakiegoś, coś w tym rodzaju. I to wcale nie znaczy, że nie lubiłem fantastyki. W jakimś stopniu ona zawsze gdzieś była i istniała - w końcu czytałem też inne historie, opowiadania lub książki fantasy, oglądałem filmy fantasy, grałem w gry fantasy. Tego była cała masa, ale ilekroć widziałem Władcę Pierścieni to szlag mnie trafiał. Frodo działał na mnie jak płachta na byka i w zasadzie jest tak po dziś dzień. Jakim cudem on przetrwał całą tę wyprawę, wszystkie przygody jakie ich spotkały, w głowie mi się nie mieści. Ciepłych słów o Frodo nie będzie, bo tej postaci po prostu nie trawię. Niemniej jednak, I. uwielbia całą serię Tolkiena i zawsze powtarzał, żebym chociaż spróbował, że pewnie widziałem właśnie momenty ze srającym Frodo, który nic nie potrafi zrobić i wszyscy robią za niego, w związku z czym pewnie to mnie zniechęciło (i miał rację...). Przyszło co do czego, obejrzeliśmy wszystkie części. I zmieniłem zdanie.
    Byłem do całego pomysłu więcej, niż niechętny. Co jak mi się nie spodoba i będzie to dla mnie czysta męczarnia? A co, jeśli wręcz przeciwnie, historia okaże się genialna? Będzie trochę głupio, bo I. nie da mi z tym spokoju i ciągle będzie powtarzał "A nie mówiłem, nie mówiłem?". Jak wiadomo, niespecjalnie lubimy się przyznawać do porażek, nawet takich błahych. A może szczególnie właśnie takich, bo jeśli coś było trudne, to jest to dobra wymówka dlaczego nam się nie powiodło.
   Czy tego chcę, czy nie, faktycznie, trzeba zwrócić honor zarówno reżyserowi, jak i pisarzowi. Był naprawdę genialny, wpadając na podobną historię. Ponoć w książce Frodo nie jest taką fajtłapą i taką porażką, chociaż wiele lepiej też nie jest. Trochę szkoda, bo to główny bohater, jakby nie patrzeć, a jest absolutną niedorajdą.
   Jeśli chodzi o Hobbita, historia wspaniała. Genialny wstęp do "Władcy Pierścieni". I co zauważyłem, na co bardzo pilnie zwracałem uwagę, Bilbo w porównaniu do Frodo jest naprawdę świetną postacią. Nie paraliżuje go strach co pięć sekund i nie stoi jak słup soli, gapiąc się w przestrzeń z szeroko rozwartymi oczyma, licząc chyba na to, że z jego własnej dupy wypadnie jajko. Działa. Niekiedy trochę nierozważnie i pod wpływem szalonej chwili (na przykład rzucenie się na ratunek Thorinowi przy spadającym drzewie w przepaść, tuż przed tym, jak super duże sowy przyleciały na pomoc). Nawet jeśli nie potrafi walczyć, bo jest Hobbitem, szybko się uczy i przystosowuje do sytuacji, myśli, jest sprytny (gra na czas przy trollach) itd. Tak, jak Frodo działa na mnie jak czerwona płachta na byka, tak Bilbo, wręcz przeciwnie. No i cała zgraja krasnoludów, epickie.
Oglądanie wszystkich tych filmów to była niezwykła przyjemność i przyszykowuje się, aby odwiedzić także książki Tolkiena. Chyba pochłonę wszystkie na raz, a co.

    A kto "Władcę Pierścienia" lubi, to "Prawa i powinności" Kariny Pjankowej też doceni. Jest kilka świetnych momentów z dzieł Tolkiena, warto zajrzeć. Lekkie pióro, zabawne toki myślowe głównego bohatera, przyjemne nawiązania do "Władcy Pierścieni", a to wszystko z dobrą fabułą. Lubimy i polecamy!

   Krótko mówiąc, nie lubiłem, bo nie znałem. Opierałem się na kilku słabszych momentach lub postaciach (Frodo...), zamiast zapoznać się z całością i dopiero wtedy wydać werdykt. Zmieniło się to. Też trochę mnie to zmieniło. To kolejny krok, aby stać się lepszym człowiekiem i bardzo cieszę się z tego, że dałem się namówić na zapoznanie się z wspaniałą, genialną historią Hobbitów i Pierścienia, i w ogóle.
Pamiętajcie, aby nie oceniać czegoś, nie znając tego. Wiem - wszyscy to wiedzą. Czasem tylko ciężko wprowadzać to za każdym razem w życie.

`gdzie sens, gdzie logika?

Hotel, znajdujący się obok mnie poszukuje kelnera. Ogłosili się na jednej ze stron internetowych. Trzeba tam było podać doświadczenie, wykształcenie i inne, jakie zleceniodawca może wymagać. Nie potrzebują kogoś z konkretnym wykształceniem, czy doświadczeniem albo chociaż z książeczką sanepidowską. Potrzebują bez doświadczenia, ale z doświadczeniem. Gdzie sens, gdzie logika?

Szczerze mówiąc im głębiej wchodzę w tematykę poszukiwania pracy, tym bardziej jestem zdesperowany. Półtorej roku szukania roboty, ponad, i znalazłem tylko fuchę na jedną noc (i to z mojej głupoty mi nie zapłacą) i nic więcej. W zeszłym tygodniu miałem rozmowę o pracę, ale niestety dostałem odmowę. Wspaniały początek dorosłości.
Ja pierdolę, tyle mogę powiedzieć.


Jaki tru-blogasiorek być powinien - by morth, suczki.

W ramach konkursu u Deneve zamieszczam ten oto post. Pragnę jednak zaznaczyć, że każde jedno słowo to ironia, próba bycia fajnym i takie różne. Nie bierzcie tego na serio.

Przedstawiam pechową trzynastkę - coś, co musisz wiedzieć, jeśli chcesz mieć tru-blogasek!
aŁtoportret

Po pierwsze, musisz mieć soł macz szacunku do innych. Zwracaj się z wielkiej, najlepiej powiększonej litery, czcionki i czego tam sobie jeszcze życzysz. Koniecznie zainwestuj w bardzo normalny, ale koniecznie oczojebny kolor czcionki. Sądzę, że różowy to kolor przyszłości i musisz to mieć. No i kwestia absolutnie najważniejsza: ciągle wypytuj, czy materiały przez Ciebie zamieszczane są interesujące. Wskazane są też szantaże ("Albo komentujecie, albo kasuję bloga!") i różne takie, uznawane przez niektórych (mało pro ludzi) dziecinne zagrywki. To sprawia, że jesteś popjular.
Po drugie, idąc już tym tokiem, nazwij swoich czytelników jakoś tak bardzo pro. Pamiętacie Luntka? Dla niego wszyscy byli suczami. Też coś wymyśl. Potworki, króliczki, smarkasie, proboszcz, co tam sobie zażyczysz.

Po trzecie, musisz mieć swoje zdjęcie na blogu. Nieważne jakie, może to być, jak spadasz z wieżowca, ale to jest must have. W ogóle zainwestuj w super lustrzankę, którą nie będziesz potrafił robić zdjęcia i wklejaj co pięć sekund jakąś fotkę, mema, a nawet fascynującą historyjkę obrazkową o tym, jak Twoja mama dłubie w nosie, a pies sunie dupą po podłodze. Jak nie ma, to wszystkie kucyki płaczą. 
Po czwarte, masz być tak bardzo niezdecydowaną osobą, ociekającą hipokryzją, jak się tylko da. Nie wiesz, czy ustawić kucyka pony, czy nie? Ustaw i nie!
Po piąte, Twoim absolutnym guru pisarstwa i stylu bycia ma być ktoś taki jak morth (pierdolololo poziom hard) i Luntek (bycie pierdolololo poziom hard). Ju mast bi fejmys. Koniecznie.
Po szóste, musisz budować napięcie. Piszesz opowiadanie? Urwij w jakimś chuju-muju miejscu, by nie było nic dalej. A najlepiej wtedy w kolejnym poście zmień w ogóle koncepcję i zacznij gotować klopsy. Bo tak fajnie. Piszesz pamiętniczek, blog ze zdjęciami, faszyn i inne takie? Koniecznie dużo enterów. Pustki na pół kilometra i wtedy dopiero napisz... "Do następnego razu". Trolling zaawansowany.
Po siódme, masz być czempionem, ale nigdy nie może Ci się udać w stu procentach. Jak na prawdziwego, noszącego fiolet gota i panka przystało. Trzymaj fason, dude.
Po ósme, oryginalność. Nie ma opcji, musisz nią pachnieć, śmierdzieć, musi ona z Ciebie wypływać. Jeśli piszesz opowiadanie, pisz o tym, o czym nie napisałby nikt inny (seks skrzatów z HP na przykład). Pamiętniczki? Ta sama zasada (jak pięknie wyglądają butelki ułożone w fantazyjne wzory na Twoim brudnym dywanie, pełnym okruszków etc.).
Po dziewiąte, masz nie wiedzieć niczego i jednocześnie wszystko. Krótko mówiąc, again hipokryzja.
Po dziesiąte, nie możesz mieć poczucia humoru. Wróć. Nie możesz mieć dobrego, przyzwoitego, jakiegokolwiek pozytywnego poczucia humoru. Jeśli już, rzucaj drewnem (to nawet nie suchary, suchary bywają śmieszne...). Bierz wszystko na serio!
Po jedenaste, nie możesz pisać tego, co wszyscy. Chcesz pamiętnik? Zapomnij. To sfera zamknięta, nie dla plebsu, którym jesteś. Chcesz opowiadanie? Wybieraj tematykę bardzo ostrożnie - większość już była i niestety Twoje pole wyobraźni musi zostać ograniczone. Chcesz pisać dramione, drarry, albo inne takie różne, które już były? Umrzyj. 
Po dwunaste, koniecznie wciskaj wszędzie angielskie słówka. Koniecznie must be medżik end soooł oridżinal, gdyż taka jest teraz moda, a Ty chcesz być sofistikejted i kól.
Po trzynaste, im więcej piszesz nie zrozumiałych słówek, nawet dla Ciebie, tym lepiej. Rzucaj żargonem naukowym na lewo i prawo, nie przejmuj się, że to, co mówisz nie będzie miało wielkiego sensu i w zapamiętaniu stwierdzisz, że to biologicznie normalne i logiczne, że liście mogą być niebieskie. Gdy ktokolwiek zwróci uwagę na błędy, jakie możesz robić, wyśmiej takiego jegomościa i naślij koleżanki/kolegów, aby też go wyśmiali i stłamsili, a przynajmniej pozatruwali życie.

I wstawiaj milion pseudo fajnych obrazków. Bo to fajne. Zakumałaś(eś), żabko?
Ponadto, masz istnieć w Google, używać prostych, ale trudnych słów, jeść bigos hurtem i lubić gumę Orbit o smaku tropików (pająki mile widziane).

PS Enderman przejął moje zajebiste rysunki i zawładnął postem.

Wszystkie obrazki są z Google i należą do ludzi, którzy je stworzyli. Nie ponoszę z tytułu wstawienia ich do posta żadnych korzyści i nie przywłaszczam ich sobie. Dorobiłem tylko napis na fotce Luntka.

Życzę zdobywania sławy! Szoł byznes jest Wasz.

`dzisiejsza młodzież to tylko palić i chlać by chciała

Ponownie poruszę pewien temat, zainspirowany krótką, ale bardzo dziwną rozmową z dawną znajomą. Kiedyś, jeszcze za czasów Onetu, poznałem pewną dziewczynę. Była ode mnie młodsza, ale bardzo fajnie się dogadywaliśmy przez stosunkowo długi okres czasu.
W pewnym momencie kontakt się urwał. Uznała, że nie jestem godny iść w blasku jej chwały czy coś takiego, w zasadzie nie wnikam. W każdym razie z ciekawości spytałem dziś jej kolegi, z którym mam sporadyczny kontakt, co tam ciekawego u niej. Napisał do niej i dał jej mój numer. Napisała i zaczęliśmy rozmawiać.

Przez całą konwersację, przysięgam, miałem wrażenie, jakbym rozmawiał z pierdolonym zen.
"Godzę się na to, co szykuje dla mnie los."
"Nie wykluczam w przyszłości próbowania różnych substancji"
"Mam siedemnaście lat, ale palę i jestem taka super"
Jakbym miał do czynienia z jakąś pro-elo nasteczką.


To tak wyglądają współczesne nastolatki? Bo jeśli tak, to cieszę się, że urodziłem się jeszcze wtedy, gdy to wyglądało trochę inaczej.

PS Spadł śnieg, serio? Nie chcę śniegu!

`sesje to najgorsze zło świata (notka absolutnie pozbawiona sensu, ale taka, która napisana być musiała)

Sesje w pełni odpalone. Historia i wos już za mną, zgarnąłem dwie czwórki. Niestety dziś za godzin dwie i pół (08:30) fizyka i geografia. Przeczuwam śmierć. I to nie dlatego, że jestem głupi i się nie uczyłem (to też, ale to swoją drogą), ale dlatego, że cokolwiek bym nie czytał z fizyki, to i tak brzmi to dla mnie równie fascynująco, co obserwacja kurzu pod moim łóżkiem. Krótko mówiąc, ścisłe przedmioty to definitywnie nie mój konik i tak bardzo, tak bardzo tego żałuję.

Kciuki ściskać, może cokolwiek - COKOLWIEK - choćby na dwóję wycisnę.

A tak w ramach czegoś mądrzejszego, to pozostawiam Was z pytaniem "Dlaczego ludzie lubią/nie lubią spać?".
Ja osobiście uwielbiam spać. Kiedyś spałem non stop, ale nie dlatego, że chciałem, czułem się zmęczony po jakiejś fizycznej pracy, czy coś tego rodzaju. To raczej... Zmęczenie psychiczne i życiowe miało na to wpływ. Jak ktoś ma zły humor, depresję, to raczej nie ma ochoty wychodzić poza łóżko czy swój pokój. Tak było też w moim przypadku, co zresztą każdy mi znany poświadczy - zamknąłem się na trzy lata we własnym pokoju i było mi z tym dobrze. Nie, nie tak, że cudownie się czułem odcięty od wszystkiego i nagle mój humor poprawił się o miliard. Tu chodziło raczej o bezpieczeństwo i święty spokój. Byłem sam i było w porządku. Wówczas, oczywiście. Ciągle czułem senność, bo to było zmęczenie psychiczne. Nie polecam nikomu.
Teraz śpię, bo lubię. Bo organizm tego potrzebuje. Tryb biologiczny ciągle się zmienia i mam wrażenie, że niekiedy moje ciało się buntuje przed tym, co się zdarza - nie spać w nocy, dosypiać w dzień, w dzień też nie spać i dopiero na kolejną noc padać (dosłownie). Ale jakoś tam staram się to regulować.
ALE! Co jest, osobiście, dla mnie samego fenomenem, zdarza mi się coraz częściej mieć myśl taką, jaką miewa I. - "Szkoda czasu na spanie". Dlaczego to dla mnie fenomen? Bo jeszcze jakiś czas temu, około pół roku nawet taka myśl NIGDY nie pojawiłaby się w mojej głowie. Nigdy. Spanie to była dla mnie świętość, konieczność, nieważne która jest godzina. Gdyby był bożek snu (a może był?), to byłoby moje guru, niezaprzeczalnie i nieodwołalnie. Sądzę, że to właśnie dlatego ktoś może nie lubić spania. W końcu odpoczynek organizmu zabiera trochę czasu, a są tacy ludzie, którzy chcieliby zrobić dużo, bardzo dużo i którym wiecznie tego czasu brakuje.
Zawsze będę jednak lubić spanie. To odpoczynek, nie myślisz wtedy o niczym i możesz czuć się wolnym. No, o ile nie śni Ci się koszmar...

PS Fizyka - trójka, geografia - czwórka! YEAH! Ciśniemy dalej.

Przez filmy z morthem - "Katy Perry - Part of me"

www.filmweb.pl


Tytuł: Kary Perry - Part of me
Gatunek: dokumentalny, muzyczny
Produkcja: USA
Premiera: 26 czerwca 2012
Reżyseria: Dan Culforth, Jane Lipsitz

Przeglądając internety i różne ciekawe strony z filmami natknąłem się na "Katy Perry - Part of me". Prawdę mówiąc, rzadko tego typu filmy oglądam, szczególnie, że fanem tej wokalistki nie jestem. Niemniej jednak, coś mnie podkusiło. Być może ten podtytuł, "Be yourself and you can be anything" spełnił swoją rolę i zachęcił mnie do zapoznania się z tą historią.
Jeśli oczekujecie czegoś zaskakującego i nietypowego, to niestety są to złe drzwi. To historia drogi na szczyt, nie spodziewajcie się nie wiadomo jakich wydarzeń. Z drugiej strony, jest to okazja do interakcji (dość ubogiej i jednostronnej, ale jednak) z tzw. "gwiazdą". Ile w tym fałszu pomimo wszystko, wyreżyserowanych sytuacji i momentów - to wiedzą tylko Ci, którzy przy tym filmie pracowali. Wszystko wygląda spójnie i przejrzyście.
O czym film? O Katy Perry, jeśli ktokolwiek miałby jakieś wątpliwości. Jej drodze do sukcesu, rok z jej życia, w którym każdego dnia miała mieć koncert przez prawie cały czas, z niewielkimi zaledwie, kilkudniowymi przerwami. Dla fanów, psychofanów to niemała gratka. Dla takich, jak ja - może być ciekawostką, o której zapewne zapomnicie tuż po obejrzeniu.
Faktem jest, że ciężko było mi utrzymać uśmiech na wodzy w pewnych momentach. To raczej radosny film, pokazujący, jak dziewczyna spełniała krok po kroczku swoje marzenia jeszcze z nastoletnich czasów. Tym bardziej to chwytliwe, bo kto nie ma marzeń?
Przesłanie jest jedno, ale bardzo klarowne i proste - bądź sobą, a możesz osiągnąć wszystko.

Trudno pisać o czymś podobnym, więc przejdę do podsumowania. Czy warto obejrzeć? Do mojego życia niewiele to wniosło, ale też nie sprawiło, że stałem się w cokolwiek uboższy. Czy ma plusy? Z pewnością dla fanów całą masę - zresztą, ta produkcja była kierowana głównie do nich. Niemniej jednak mnie osobiście podobało się to, że pokazywano ją naturalną. Bez makijażu, bez wymyślnych, cukierkowych strojów, a nawet płaczącą rzewnie i ledwo idącą na scenę, zginającą się od rozpaczy, a także wykończoną i zmęczoną. To nadało pewnej prawdziwości, poza tym, pokazało, że ona też jest człowiekiem - a jak wiadomo, my, ludzie, jesteśmy na takie motywy szczególnie bardzo łasi. Czy ma minusy? Szczerze mówiąc, trudno takowe mi w podobnej produkcji wskazać. Nie miało to szczególnej puenty lub historii, ale już z założenia jej nie powinno mieć i szykując się do oglądania czegoś podobnego nie należy spodziewać się nie wiadomo czego.
Krótko mówiąc, jestem neutralny. Przyjemnie było popatrzeć na kogoś tak pozytywnego, jak Katy. Sprawia wrażenie dziewczyny z sąsiedztwa, z którą chciałbym się znać osobiście. Film miał raczej spowodować, by nie chciało mi się aż tak spać, co nie do końca wyszło, ale z drugiej strony, niesamowitej akcji i rozpierduchy się nie spodziewałem...

Fani będą zadowoleni, a dla reszty... Ot, można obejrzeć, tak w ramach potwierdzenia i uwierzenia w motto "Be yourself and you can be anything".

6/10

`młode to takie i głupie

Starzeję się. Tak, wiem, żadna nowość, bo każdy się starzeje. Ale... Cholera, to straszne uczucie, gdy sobie to nagle uświadamiasz.
W zastraszającej większości mam znajomych starszych od siebie. Tak od dwudziestu lat w górę. Kiedyś kolegowałem się i z młodszymi, ale jakoś... Od jakiegoś czasu nie jestem w stanie złapać z zatrważającą większością takich osób wspólnego języka. I tak właśnie odezwał się do mnie kolega z dawnych lat. Jest ode mnie niewiele młodszy, chyba coś koło dwóch lat. W każdym razie, nie wiem, czy to dlatego, że jestem trochę starszy, czy z jakiś innych względów, człowieka absolutnie nie rozumiem.
Co jest fajnego w chwaleniu się, że się zamierza odchudzać w drastyczny dla swojego organizmu sposób? Liczy na to, że będę go pouczał, czy że powiem, iż to doskonały, fenomenalny pomysł? Nie mam pojęcia.
Ale co gorsze, fakt, iż kiedyś to trochę rozumiałem jest zatrważający, bo teraz już tego nie pojmuję.
No, bo co jest w tym takiego fajnego...?

I te teksty.
"Nie zależy mi na sobie"... Naprawdę, NAPRAWDĘ usiłuję nie być protekcjonalny dla osób młodszych, nie patrzeć na nie z góry, no ale... Ale... Trzymajcie mnie.

Wśród gier skarcze morth - MediEvil

MediEvil to gra platformowa wydana w 1998r. tylko na konsole PlayStation. Producentem jest SCE Studio Cambridge. Gra doczekała się dwóch jeszcze części - MediEvil 2 (2000) i MediEvil: Resurrection(2005 na PSP). Od 2007 roku gra jest dostępna też na PlayStation 3.

www.giantbomb.com

Przedstawiam Wam kolejną grę mojego dzieciństwa. W czasach odległych, gdy PlayStation, to pierwsze, to jedyne, jakie można było w ogóle w tamtym czasie dostać, a komputery to był trochę drogi rarytas czteroletni Dawid właśnie tak umilał sobie czas. Grając w absolutnie anglojęzyczną grę (przez co czasem bywało trudno).

O co chodziło? Pokrótce, chodziło się tym przyjemnym kościotrupem, którego widzicie obok i robiło się rozpierduchę w grze przygodowej i akcji. To Sir Daniel. Coś więcej? Fabuła to bardzo stare i dawne dzieje - 1286 rok, czarnoksiężnik Zarok napada na królestwo króla Peregrina. Decydująca walka i cóż się dzieje, ulubieniec króla i bohater - Daniel Fortesque zostaje zabity. No ale nie była to śmierć honorowa i godna bohatera, bo umiera on od pierwszej lepszej szarży strzałą z łuku, wstyd i hańba, wobec tego król opowiada nieprawdziwą historię o tym, jak to niby Daniel był mężny,dzielny  i zginął godnie, jak na bohatera i rycerza przystało. Nadaje mu w nagrodę honory tytuł "Sir".
www.theisozone.com
Po stu latach czarnoksiężnik powraca i niefortunnie, jakoś tak się wydarzyło, budzi za pomocą magii Sir Daniela. Tym razem Daniel znów musi stawić czoło przeciwnikowi i tym razem zasłużyć na swój tytuł.
I tu już nasza w tym rola, żeby się udało.

www.emuparadise.me
Ostatni raz miałem okazję w to pograć siedemnaście lat temu, tak coś koło tego. W moich wspomnieniach, wiadomo, grafika była cud, miód i maliny - pełne 3D i to z efektami w dodatku. Gdy poszukałem z ciekawości screenów i pudełko okazało się, że to aż takie cudowne nie było. Ale to nie grafika w tej grze jest istotna aż tak, a nasz kochany kościotrup. Świetne zagadki, pułapki - do dziś pamiętam stogi sian i wielkie wiatraki. Poza tym, jak na tamte czasy to wcale nie jest zła, prawda? Lokacje były interesujące, intrygujące. A gra wciągała na długie, długie godziny.
Tytuł godny polecenia - pomimo tego, że być może jest starszy, niż niektórzy z Was. To gra rodzaju nie starzejących się nigdy i pozostawiająca po sobie zawsze wspaniałe i miłe wspomnienia.

9/10

Jeśli ktoś chce sprawdzić sam ten klasyk i ma w domu, albo jest w stanie skądś wziąć stare PSP to zapraszam: KLIK. 36 zł, a wiele zabawy. Bardzo pozytywnie wspominam tę produkcję i myślę, że sam po to z chęcią sięgnę po raz kolejny. 

Przez filmy z morthem - "Co było, a nie jest (Clear History)"

www.filmweb.pl


Tytuł: Co było, a nie jest (ang. Clear History)
Gatunek: Komedia
Reżyseria: Greg Mottola
Scenariusz: Alec Berg, Larry David,  Jeff Schaffer
Premiera: 10 sierpień 2013 (świat)
Czas trwania: 1godz. 40min

Czytając opinie na filmwebie masa ludzi twierdzi, że jest to słaba komedia, ale dobra historia. Nie zgodzę się z tym z bardzo prostego powodu. Ano dlatego, że wbrew pozorom są naprawdę śmieszne momenty i po obejrzeniu filmu czułem się rozbawiony i odprężony.
O czym? Ano o tym, jak to życie lubi być wobec nas bardzo, bardzo ironiczne. Być może nawet za bardzo. Nathan (Larry David), mężczyzna, który wygląda bardziej jak hippis, niż poważny pracownik... Zajmuje poważne stanowisko. To dziwiło mnie chyba bardziej, niż cała reszta. Jest kierownikiem działu marketingu w firmie produkującej najprawdopodobniej samochody. Jego szef stwierdza, że nowy produkt - mały samochodzik - powinien nazywać się Havard, zupełnie tak, jak jego syn. Tylko Nathan zgłasza, dosadnie, obiekcje i w ostateczności odchodzi z firmy i oddaje swoje 10% udziałów w firmie. Niestety, jego partnerka nie zgadza się z jego decyzją i każe mu niezwłocznie odzyskać swoją posadę i wpływy. Nie powodzi się to, a nowy samochód okazuje się niewyobrażalnym hitem - suma summarum Nathan traci niewyobrażalną sumę pieniędzy, gdyż jego udział zapewniłby mu lekką ręką milion dolarów. Kobieta od niego odchodzi, a on zmienia otoczenie. Kilkanaście lat później zamieszkuje malutkie miasteczko i wiedzie mu się bardzo dobrze. Nikt jednak nie zna jego prawdziwej tożsamości, bowiem zmienił imię i nazwisko i wszyscy znają go jako Rolly. Zmienił się wizualnie, ma krótkie włosy i jest, naturalnie, starszy, toteż nikt nie podejrzewa, że to właśnie on stracił te pieniądze - a było o tym bardzo głośno i to przez dłuższy czas.
Niestety nie ma spokoju za długo, bowiem jego kochany szef zapuszcza się do miasteczka i buduje wielką willę. Nathan postanawia się zemścić, dalej wściekły o sprawę sprzed lat.

Czy polecam? Jak najbardziej. Dlaczego? Nie jest typową, durnowatą komedią, zgoda, ale to nie oznacza, że jest gorsza. Warto chociażby dlatego, aby zobaczyć co ciekawego wymyślili jako zemstę i czy się ona opłaciła. Ja osobiście byłem zadowolony z tego filmu i podobał mi się. Nie płakałem z radochy, ale nie zawsze o to chodzi ;).

9/10

`klaszczmy w ręce, jeśli jesteśmy szczęśliwi - podsumowanie roku i kilka planów na bieżący miesiąc

Nowy Rok. Niespecjalnie magiczna chwila, moim zdaniem, ale nie ma to też wielkiego znaczenia. Pora jednak, jak sądzę, uporządkować i podsumować to, co uważam za kluczowe kwestie poprzedniego roku.

Przede wszystkim, rok 2013 przyniósł mi rozpad związku. Przykra sprawa. Związek rozpadł się przeze mnie, niestety, wobec tego drobnymi kroczkami sprawiło to, iż w chwili obecnej pracuję nad sobą. Klapki z oczu spadły i widzę, ile szkód wyrządziło moje zachowanie dla osób mi bliskich.
Dalej, staram się więcej rozmawiać zarówno ze swoją rodzicielką, jak i ze znajomymi. Chcę być otwartą osobą, niespecjalnie konfliktową. Wyciszam się, trzymam na wodzy negatywne emocje i szukam sposobu, aby znaleźć ujście złości, która kłębi się we mnie.
Przyjęto mnie do szkoły i dotrwałem do sesji, mając naprawdę dużo procent obecności - nie było mnie zaledwie jeden dzień. Dla mnie to osobisty sukces - jak pójdą sesje, to już kwestia oddzielna i prawdę mówiąc martwi mnie niesamowicie. Wiadomo, sesja!
Co więcej?
Spiłem się i trochę odchamiłem, chociaż plany niespecjalnie wyszły tak naprawdę. Ale cóż tam.

Styczeń się przywitał, a ja mu chcę pokazać środkowy palec, gdyż iż ponieważ nie lubię go już teraz. Za dużo różnych rzeczy muszę zrobić właśnie w styczniu.

7 styczeń - zadzwonić do lekarza w Łodzi, pilne, priorytet!
22 styczeń - przypomnieć psychiatrze, aby wcisnęła mnie do znajomej terapeutki
23 styczeń - zadzwonić do psychiatry aby spytać o termin wizyty i miejsce

A poza tym, 10-18 stycznia to... SESJE. Niee...

Na pocieszenie.
© Agata | WS | x x.