`szczerość to podstawa - tak mawia morth; nie zawsze się jednak do tego stosuje - kwestia blogowania, a vlogowania

Była kiedyś taka osoba, która spytała, dlaczego dotychczas nigdy nie spróbowałem być vlogerem, zamiast bloggerem - że w zasadzie to, co tworzę sobie na swoich blogach jest przecież do tego podobne. Trudno się nie zgodzić, ale też nie można stwierdzić, że to identyczne.
Więc, morth, dlaczego nie vlogujesz, a blogujesz?
To, co robię jest prostsze. Nie wymaga ode mnie aparatu fotograficznego, czy kamery (a obu rzeczy nie posiadam, choć ta pierwsza jest od dawna w moich marzeniach - nie chcę wiedzieć, co o tym myślą rozpuszczone, bogate dzieciaki), ale co ważniejsze - nie muszę pokazywać swojej twarzy. W związku z czym, wszystko to co myślę i uważam, nieważne jakie by nie było, dalej należy do mnie i tylko do mnie, nikt nie rozpozna mojej twarzy w tych należących do miliona innych osób. I dopóki mam co ukrywać przed każdą nieznajomą osobą, dopóki nie chcę pokazać prawdziwego siebie przed osobami bliskimi, dopóty będę wyrażał się w taki sposób, w jaki uważam za stosowny - za pomocą bloga.
Vlogerem może być ktoś, kto nie ma niczego do ukrycia, albo nie są to takie rzeczy, do których łatwo jest się dostać (bardziej skłaniam się ku temu pierwszemu, bo prędzej czy pózniej i tak każdy człowiek ma coś, co zwyczajnie chce i musi mieć dla siebie; kwestią jest, co to jest i czy łatwo jest nie wypuścić tę ważną informację do świata). Ja póki co nie jestem taką osobą, w związku z czym jakiś tam kolejny cel, by być vlogerem, albo nagrywać gameplaye z komentarzem (po raz kolejny, opcja druga duużo bardziej mi odpowiada) musi poczekać na swoją realizację. Kiedyś i tak wstąpię na ten teren, z czystej przekory, czy ciekawości.

`w chwili pełnej gniewu słów mówimy kilka - miejmy czas, by je skonfrontować ze sobą

Nie sądziłem, że kiedykolwiek tak pomyślę, ale mam go dosyć. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie coraz częściej jestem u granicy wytrzymałości z tym człowiekiem. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek w ten sposób będę go spostrzegać, ale jednak.
Najwidoczniej nie tylko ja jestem trudnym w obyciu człowiekiem. Natrafiłem na drugiego takiego i biada nam, myślę, że ze sobą dłużej nie pociągniemy... Dobrze, nie ma co ukrywać, uważam, że to ja sobie z nim nie poradzę i nie będę w stanie dalej budować w miarę zdrowej i normalnej relacji. Jeśli kiedykolwiek taką miałem, oczywiście...

`ledwie początek, a już się zaczyna - samokrytyki parę słów i cicha nadzieja

Jak każdy człowiek, mam wiele wad. Niekiedy jednak odnoszę wrażenie, że posiadam ich nazbyt wiele. Srsly, jaki normalny, zdrowy na umyśle człowiek chciałby się zadawać z kimś, kto najwyraźniej jest cholernym pechowcem, w zasadzie niewiele ma mocnych stron i stale jest w mniejszym, bądź większym stopniu sarkastyczny?
W dodatku każdego dnia trzeba zmagać się z problemami, które wcale nie są łatwe i, co gorsza, nie dotknęły mnie ledwie chwilę temu, ale borykam się z nimi od lat, sprowadziły mnie na przysłowiowe dno i teraz naprawdę trudno jest się stąd wydostać, nawet z pomocą ludzi. Bez nich, przypuszczam, byłoby to niewykonalne.

Czuję lekki wstręt do siebie, że nie jestem w stanie nawet znaleźć sobie jakiegoś towarzystwa - JAKIEGOKOLWIEK. Kto by pomyślał, że tak prosta czynność jest tak trudna?

Liczę na to, że kiedyś będziemy mieć możliwość wyprowadzenia się stąd, zapomnienia o tym, co było i zaczęcia wszystkiego od nowa.

`problematyczny wstęp i senny aktor

Od trzech dni mam dziwne sny. Większość z nich nie pamiętam, wraz z dniem ulatują z mojej głowy, nie przywiązuję do nich wagi. Niektóre jednak fragmenty utkwiły mi w pamięci. Nie wydają się istotne, może trochę szokujące, choć tu też zależy od punktu siedzenia.
We wspomnieniach maluje się niewyraźny obraz dawnych pseudo znajomych, tylko twarzy, którzy wraz z momentem, gdy powinęła mi się noga w życiu rozpierzchli się, byle dalej ode mnie. Jakby pech był zaraźliwy. A może jest?
W sennych marach widziałem siebie. To było takie realne. Szedłem odebrać świadectwo, którego nie było. Nie zdałem. Widocznie to wspomnienie utkwiło mi w pamięci na tyle, że nie mogę się pozbyć tego wszystkiego. Przede wszystkim, poczucia winy.
We śnie był też ojciec. Zaprosił mnie na swój ślub. Nie wiedzieć dlaczego, potrzebował mojej zgody, by móc zawrzeć nowy związek małżeński. Bardzo długo zastanawiałem się nad decyzją i nie byłem jej pewien, aż w końcu zgodziłem się. Prawdopodobnie moja dewiza "Jeśli ktoś czegoś chce, a Ty go (czasem wbrew sobie) kochasz, pozwól mu to realizować. Niech będzie szczęśliwy.". Tak, to może głupie, ale niejednokrotnie przekładam swoje szczęście nad radością innego, bliskiego mi człowieka. I chociaż mój ojciec tak bliską, jakbym sobie tego mógł życzyć osobą mi nie jest, w zasadzie od ładnych paru lat można powiedzieć, że niemal w ogóle się nie znamy... Cóż, podjął pewne decyzje i nawet, jeśli nie ma już miejsca w jego życiu na mnie, powinienem go w nich wspierać. Ten sen szczególnie wywarł na mnie dziwne emocje, być może ze względu na to, iż mój ojciec nigdy nie poprosiłby mnie o zgodę na coś. Po prostu nie mam w jego egzystencji zbyt wielkich praw.

Nie prosiłem się o to, by, gdy ledwo wszedłem w dorosłość, musieć zajmować się sprawami spadkowymi, przejmowaniem domu, którego nienawidzę, szukaniem pracy i nowej szkoły, już po raz czwarty. Nie. Popełniłem już w swoim młodym życiu wiele błędów, wielu z nich żałuję. Nie podoba mi się jedno - to, że prędzej, czy później trzeba za nie płacić.
© Agata | WS | x x.