Kordian Królik - nieznany, a jednak kochany.

    Może widzisz teraz moje łzy. Sam nie wiem. Zawsze powtarzałem, że nie wierzę w duchy. Nawet nie wiem, gdzie konkretnie mieszkałeś. Nie doszliśmy do tego etapu naszej znajomości. Rozmawialiśmy czasem w komentarzach, a potem była długa cisza. Każdy z nas zajął się swoim życiem. Myślałem, że przecież mam czas na to, aby do Ciebie zagadać. Planowałem, aby zrobić to przed Sylwestrem. By w końcu poprosić o jakiś kontakt do Ciebie, może byś chciał. Odnalazłeś mnie w tej blogosferze. Odezwałeś się pierwszy, wyciągnąłeś dłoń. Wystarczyło ją złapać. Zabrakło odwagi.
    Ja, ten niepokonany, pewny siebie w Internecie... W starciu z kimś tak pogodnym i różnym ode mnie przegrał. Może dlatego, że czułem. Czułem, że odkryjesz mnie całego w kilku rozmowach. Sprawisz, że będę nagi, wystawiony na rany, na śmierć, na to wszystko, przed czym bronię się od tylu lat. Nieosiągalność zawsze jest bezpieczniejsza.
   A teraz, w końcu pokonany pomyślałem, że zajrzę. Napiszę komentarz, może mnie przyjmiesz. Może będziesz chciał rozwinąć tę znajomość tak... poza tę bezpieczną, internetową sferę. I widzę ten post. Czytam pierwsze zdanie, a ciało oblewa gorąc. Patrzę na datę. Piąty listopada. Czwartego jeszcze do mnie pisałeś, odpisałem dziewiątego... ale jak to? Jak to możliwe, że już Cię... nie ma? Jak?
Nie spodziewałem się, że nie zaglądając do Ciebie zaledwie półtorej miesiąca stracę... aż tyle. Stracę możliwość, Ciebie. Nie spodziewałem się, że zwlekając z odpisaniem na ten ostatni komentarz stracę możliwość przekazania Ci czegokolwiek.
   Umierałeś, gdy ja przejmowałem się trywialnymi sprawami. Gdy ja, ignorant, grałem sobie spokojnie w grę Ty cierpiałeś.
    Wiesz co jest najgorsze, Króliku? Że dopiero teraz, kiedy od trzech godzin płaczę i nie mogę się uspokoić... dopiero teraz widzę, jak ważny byłeś. Gdzieś podświadomie. Gdzieś tam, wewnątrz, co zostało skutecznie zablokowane przeze mnie samego, aby nie słuchać tej części siebie. Tyle razy sprowadziła na mnie nieszczęście, czemu tym razem miałoby być inaczej? A może miałoby. Może tak.
    Nie wiem, czy rozmowa ze mną sprawiłaby, że byłbyś silniejszy. Pewnie nie, kimże jestem? Ale tęsknie, już teraz. Jak zwykle, mój refleks... już dawno jesteś w ziemi, zimny, chłodny i martwy. Już Cię tu nie ma. Odszedłeś w bólu. Dlaczego dobrzy ludzie zawsze mają pod górkę?

    Myślałem, że oboje jesteśmy młodzi i mam czas dogonić Cię, zaczepić lekko chłodną dłonią. Uśmiechnąć się nieśmiało i zaproponować wspólną herbatę. Zabrakło mi tego czasu i przepraszam Cię za to, że nie miałem odwagi.

    Zawsze dawałeś piękne piosenki w postach. Swoich długich, kilometrowych postach. Teraz ja podzielę się czymś z Tobą. Zaśpiewaj ze mną o księżycu, Króliku.


    Nie mówię "żegnaj", bo zawsze będziesz żył w sercach tych, którzy Cię kochali. Powiem, że chciałbym, byś wrócił. Niczego nie pragnę w tej chwili tak bardzo, jak tego. Jak właśnie tego.

go down to the rabbit hole

    Może nie powinienem tego pisać. Może nie mogę. Miałem prawie cały rok na to, aby podjąć coś więcej. Nie zrobiłem tego. Przepraszam, chociaż to już nic nie zmieni. 

Przez filmy z morthem - "Lucy"

filmweb.pl
Tytuł: Lucy
Gatunek: akcja, sci-fi
Produkcja: Francja
Premiera: 14 sierpień 2014 (Polska), 24 lipiec 2014 (świat).
Reżyser i scenariusz: Luc Besson

    "Lucy". Szczerze powiedziawszy gdy zobaczyłem po raz pierwszy zwiastuny tego filmu, byłem więcej, niż pozytywny. Sama tematyka i pomysł wątku fabularnego bardzo mi się spodobał. Jednak po obejrzeniu sam nie wiem, czy miałem po prostu zbyt wysokie wymagania, czy zawiniło co innego. Byłem de facto zawiedziony.
    O czym? Jest dziewczyna, Lucy, która poznała jakiegoś trochę ciemnego typa. Ten bawi się w jakieś nie do końca legalne robótki. Ma dostarczyć do niejakiego "Pana Janga" pewną paczkę, ale boi się wejść do wieżowca. Podstępem zmusza do tego naszą główną bohaterkę i zaczyna się jej własne, prywatne piekło, ponieważ... "Pan Jang" to nie jest jakiś uśmiechnięty dziadek z Chin, tylko szef siatki przestępczej, która zajmuje się transportem narkotyków, a także wprowadzaniem nowych rodzajów na czarny rynek.
    Nasza główna bohaterka, jako że natknęła się niestety na taką, a nie inną sytuację uczestniczy w całej eskapadzie przewiezienia z punktu A do punktu B owego dziwnego specyfiku (który ostro daje po głowie). W wyniku nieszczęśliwego wypadku ładunek, który załadowano każdemu z przemytników w brzuchu (tak, w brzuchu) ulega uszkodzeniu, w wyniku czego dostaje się do krwiobiegu Lucy. I zaczyna się magia, ponieważ jego ilość sprawia, iż główna bohaterka wykorzystuje coraz więcej procent swojego umysłu.
    Głównym hasłem, który głosi film "Lucy" to mit, jakoby człowiek wykorzystywał tylko 10% potencjału swojego umysłu. Nieprawdziwe są one dlatego, albowiem udowodniono badaniami naukowymi (amerykańskimi), że wykorzystujemy znacznie więcej. Niemniej jednak jest to cała oś fabularna filmu - przyjmijmy więc, że tak właśnie jest. Lucy wobec tego jest niemal ponadczasowa, ponad... wszystko, ponieważ wraz ze zwiększającymi się procentami, które wykorzystuje w danej chwili osiąga zupełnie nieprawdopodobnie umiejętności, jak idealna pamięć (jest w stanie przypomnieć sobie nawet okres, kiedy była w brzuchu matki), czy rzucanie ludźmi to tu, to tam.
    "Lucy" jest dynamicznym, intrygującym tworem. Być może za sprawą naprawdę dobrej gry aktorskiej Scarlett Johansson (Lucy) i Morgana Freemana (profesor Norman). Czegoś mi jednak zabrakło. Być może głębi postaci, czegoś więcej o bohaterach albo po prostu... nie zrozumiałem zakończenia. Oczekiwałem chyba czegoś innego. Lepszego. Mocniejszego. Ciekawe było natomiast to, że z zupełnie przeciętnej i zwykłej dziewczyny Lucy przemieniła się w ponadprzeciętną kobietę, która, zdaje się, przestaje odczuwać jakiekolwiek emocje, być... po prostu ludzka. Przypomina momentami po prostu komputer - fascynujący, ale jednak bez życia.
    Oczekiwałem czegoś więcej po zapowiedziach, które były bardzo obiecujące. Być może wyobraziłem sobie za dużo, po prostu. Istnieje taka opcja. Myślałem, że to będzie przynajmniej mocna dziewiątka, ale cóż... Może innym razem.

6/10

`nieskoordynowany urodzinowy bełkot, bo mogę

    Dzisiejszego dnia kończę dwadzieścia lat. Życzenia mile widziane, jeśli ktoś takie reflektuje - nie będę o nie żebrał. Dziś jednak Facebook, telefon i skype non stop brzęczy mocą życzeń.
    Zdziwiły mnie najbardziej te, które wyrażały nadzieję, jakobym znalazł sobie kogoś (lub poznał) i zakochał się. Zastanawiam się dlaczego, do cholery, ktokolwiek miałby chcieć czegokolwiek podobnego.
    Znaczy jasne, może fajnie by było, ale to nie gwarantuje szczęścia, a ludzie sprawiali wrażenie, jakby to było właśnie to!

    Z kolei moja rodzicielka odmłodziła mnie o rok i była święcie przekonana, iż mam dziewiętnaście lat. To urocze, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że sama miała małe pretensje, kiedy jej matka nie była w stanie powiedzieć ile córka ma lat. Ach, te przewroty akcji!

    Jak, być może, niektórzy wiedzą jestem zwolennikiem filozofii "Nie graj meczy rankingowych od razu po osiągnięciu trzydziestego poziomu doświadczenia" jeśli chodzi o League of Legends.
    Sprawdza się jak widać, w końcu jestem po placemate i Silver IV, ku mojemu zdziwieniu, mnie przywitał. Kto wie, może podejmę walkę o coś więcej?

by morth

    Jakby ktoś chciał kupić mi grę (hehehehe, nie), to Steam i Origin - Dracjonis.

`niemowlak?

    W przeciągu ostatniego roku sporo moich koleżanek z czasów podstawówki lub/i gimnazjum zaszły w ciążę. Łatwo się domyślić, że wszystkie z nich są bardzo młode, ledwie dwudziestka na karku. Z pewnością dla większości w obecnych czasach nie jest to dobry moment na dzieci.
    Trzy z nich, o których się dowiedziałem są albo były w ciąży. Jedna już urodziła. Zastanawiam się, co kieruje ludźmi, którzy uprawiają seks bez zabezpieczenia...
    Z żadną obecnie nie mam kontaktu. Zniknął on, siłą rzeczy, każdy z nas odszedł w swoje drogi, zmieniliśmy się przez wzgląd na różne doświadczenia. Jedna z nich studiowała matematykę w Warszawie. Ponoć ciąża to wpadka, a ponieważ rodzice koleżanki nie chcieli nieślubnego wnuka - wyszła też za mąż. Dwadzieścia lat, małżeństwo i niemowlę.
    Kolejna podobnie. Poszła do ślubu, a trzy-cztery miesiące później urodziła syna. Trzecia z nich jest w szóstym miesiącu.

    Piszę o tym, bo dla mnie to coś... czy ja wiem, strasznego? Być może brzmi to fatalnie dla osób postronnych, ale pomijając moją awersję do dzieci, dwadzieścia lat i niemowlak to dużo za wcześnie. Ja wiem, moja babcia pytała mnie kilkakrotnie kiedy w końcu się ożenię, spłodzę syna i córkę, takie różne. Tylko że wtedy było inne wychowanie, inne czasy. Wiadomo, starsi ludzie żyją przeszłością, trochę. Ale osoby młode?
    Co taki człowiek, który uprawia seks bez zabezpieczeń w postaci tabletek, prezerwatyw, sprężynek i innych wynalazków musi mieć w głowie? Żadna z nich nie chciała mieć tak prędko potomka. Żadną z nich na to nie stać w chwili obecnej. Każda natomiast musiała zrobić przerwę w swojej edukacji lub rzucić ją na kilka lat.
   Może mnie łatwo mówić, bo w ciążę nie zajdę. Albo dlatego, że nie uprawiam po prostu seksu. Niemniej jednak chyba bym się postrzelił, gdyby okazało się, że moja dziewczyna byłaby w ciąży. Czysto hipotetycznie spekuluję, bo oczywiście nie posiadam lubej, ani nic takiego.
  Po prostu trochę mi się to nie mieści w głowie. Może dlatego, że ogólnie nie chcę mieć dzieci. Och, ja wiem, wszyscy w tym momencie potakują z politowaniem i stwierdzają, że jak przyjdzie pewien czas, to będę chciał. Nie wykluczam, ale nie zamierzam posiadać potomka. Lub potomkini. Po pierwsze, nie mogę mieć swoich, biologicznych, a po drugie, niech mnie szlag, nie byłbym dobrym ojcem. A po co krzywdzić tym kogoś niewinnego?
© Agata | WS | x x.