`zawsze możesz poczuć się dotknięty

    Ostatnio jakoś więcej jest prywaty, aniżeli materiałów poświęconych grom komputerowym i filmom. Tak wyszło.
    Wiecie, jest tak dziwnie w tym świecie. Poznajesz kogoś. Zupełnie nowego dla Ciebie, interesującego z pozoru. Piszecie, z czasem coraz dłużej - dochodzi do tego, że rozmawiasz z nią/nim cały dzień i nawet nie zauważasz mijającego czasu. Macie wspólne tematy, okazuje się, że lubicie podobne rzeczy, a nawet dania. Myślisz sobie, że cholera, to przeznaczenie, musiałem poznać tego kogoś. I nagle coś sprawia, iż zmieniasz diametralnie zdanie. Co to było w moim przypadku?

   Przy okazji opowiastki o moich perypetiach w podróży wspominałem o pewnym forum RPG. Pewnego dnia pojawił się tam człowiek, który wykreował sobie dosyć interesującą postać. Stwierdziłem więc, że mogę napisać i zapytać, czy chciałby poprowadzić ze mną jakąś fabułę. Zgodził się, poprosił mnie o numer gadu-gadu, jako że nasza konwersacja nieco się rozwinęła. Zaczęliśmy pisać. Od słowa do słowa okazało się, że mam do czynienia z dwudziestoośmioletnim mężczyzną. Najdziwniejsze było to, że naprawdę cudownie mi się z nim rozmawiało. Nie czułem się zirytowany lub zmęczony. To trochę tak, jak wtedy, gdy poznawałem Igora - on także należał do tych nielicznych, którzy nie wkurzali mnie samym tym, że istnieją.
    Nie ukrywam, facet mnie podrywał. Jak się z tym czułem? Szczerze mówiąc i dziwnie, i miło. Wiecie, od ponad roku nie jestem z I. To trochę czasu. Sam nawet nie pamiętam, kiedy to ktoś ze mną chciał flirtować a nie ja z nim. Przyjemnie było być adorowanym. Uwodzonym. Niestety należę do tych niedoświadczonych, w zasadzie. Tanie, trochę słabe teksty podziałały na mnie bardziej, niż bym się mógł spodziewać. Coś typu "Masz piękne oczy, inteligentne poczucie humoru, zabawny" itd. Wstyd się przyznać, ale podziałało. Czułem, jak ktoś jest mną zainteresowany. Zaintrygowany. To było przyjemne.
    Kontakt się urwał. Nowy kolega wyjechał służbowo i nie ma go ponad dwa tygodnie. Ponoć w trakcie telefon się zepsuł, a teraz siedzi w Gdańsku (czy wspomniałem, że nowy kolega mieszka w Berlinie?). Los chciał, że kilka dni temu pisze do mnie koleżanka, która zna go dużo dłużej, niż ja. Mówi, że pytał o mnie i był ciekaw, czy przyjadę. Nie mogłem, dostałem w tym czasie mandat na trzysta złotych za brak biletu autobusowego, wobec czego wszelkie ewentualne wyjazdy poszły się kochać (co do tej pory napawa mną nieszczęściem, ponieważ podczas związku z Igorem przyzwyczaiłem się, iż w każde wakacje jestem nad morzem; a ja kocham właśnie być tam, ten jod... czuję się po prostu cudownie w takich miejscach). No nic, na spotkanie dojechała inna koleżanka.
    Od tej drugiej właśnie dowiedziałem się, że mój nowy kolega wspominał o wiadomościach, które ode mnie dostał w trakcie jego nieobecności. Nie ukrywam, nagłe zniknięcie i nie odzywanie się po dziś dzień uważam za absolutne zignorowanie mnie. To raczej przykre pod wieloma względami. W dodatku koleżanka, której stosunkowo ufam (bez przesady, ale jednak trochę na pewno) uważa, że było to raczej prześmiewcze. Nieco. No i zdecydowanie nie na miejscu mówienie o takich rzeczach w towarzystwie.
    Cóż mogę powiedzieć? Lekki zawód. Chociaż to było podejrzane od samego początku, drobna nadzieja istniała, że być może przytrafił się ktoś, kto będzie chociaż dobrym kolegą albo przyjacielem. Niestety, najwidoczniej trafiłem na człowieka, który sprawdzał swoje umiejętności. Zabawił się w grę "Ciekawe, czy będę potrafił go wyrwać". No cóż. Przyznaję, udało mu się. Poniekąd. Niech ten zawód nauczy mnie czegoś przynajmniej. Proszę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kulturalnie, grzecznie, bo jak poleci bezpodstawna krytyka, to w łeb!

© Agata | WS | x x.