`perypetie z podróży

    Wczorajszy dzień nie był moim najlepszym dniem życia, zdecydowanie nie. Jakiś czas temu zdecydowałem się w końcu zapisać do ważnego dla mnie lekarza, który jednak znajduje się w Łodzi. I wczoraj właśnie miała odbyć się wizyta. Więc wsiadam w ten pociąg o 4:10 rano, a ponieważ nie ma bezpośredniego, to jadę z przesiadką w Warszawie. I dobra. Po siódmej nachodzi mnie myśl, że może jednak zadzwonić tam do lekarza, potwierdzić moje przybycie, bo jednak jadę z Białegostoku. Ale wtedy myślę sobie, że przecież gdyby odwołali, to bym dostał telefon. No to jadę. Sześć godzin w jedną stronę, 39 zł w jedną stronę. Jadę.
Jestem na miejscu. Współczuję w tym momencie WSZYSTKIM, którzy mieszkają w Łodzi. Narzekam na własne, ale to jest dopiero porażką. Brzydkie, zaniedbane, wygląda jak na slumsach. Znakomita większość miasta. Zadziwiająco szybko odnalazłem się w terenie, czego się nie spodziewałem. I na miejscu, uwaga, dowiaduję się, że lekarka ma pogrzeb i niestety, ma dziś wolne. No i wszystko szlag jasny trafił. Pyta, czy wizyta może być na dzisiaj i czy mam możliwość jakiegoś noclegu. A ja, że nie, w kieszeni mam tylko tyle co na powrót i jakieś drobiazgi, nic ponadto. Znajomych w Łodzi jak na lekarstwo, kilka z legionu w Aionie, ale znam ich niespełna tydzień, no do diabła ciężkiego.
    Wizyta na piętnastego przełożona, wracam. W stronę lekarza jadę tramwajem, ale jak pojechać z powrotem na dworzec? Idę na przystanek autobusowo-tramwajowy, a tam dupa, nie ma chcianej przeze mnie szóstki lub piątki, jest tylko szóstka nocna. Niech to cholera weźmie. No to co, taksówka, bo pociąg za dwadzieścia minut. Tylko nie mam numeru. Rozglądam się, może gdzieś jakaś stoi. A gdzie tam. Niby jakiś targ obok, ale taksówki ni widu, ni słychu. Jakaś przejeżdża, jest numer. Zapisuję, dzwonię. Nie ma takiego numeru. No chyba sobie kpicie?! Wracam do lekarki, szuka ona w Internecie. Nie potrafi znaleźć. Ręce mi opadły. Poszła zapytać kogoś. Dostałem numer, dzwonię. Taksówka przyjedzie za pięć minut. Ave legiony. Podjechała. Jestem na miejscu w kilka chwil, płacę trzynaście złotych. Nie jest źle. Idę kupić bilet do domu. Mówię, że ma być uczniowski i szukam peronu. Łódź Chojny to TAK WIELKIE ZADUPIE, że ma tylko dwa perony, a pociąg regionalny w jakąkolwiek stronę nie jest oznaczony, że jedzie tu albo tam - domyśl się, ha. No nic, wsiadłem, jadę. Konduktor prosi o bilety. Następnie o legitymację. I nagle dowiaduję się, że mam bilet studencki. Ja zdębiały patrzę na świstek papieru i faktycznie. Jak wół. Od dziś, moi mili, uczniowski to to samo co studencki. A mówiłem, kurwa. Patrzę na drugi bilet, z Warszawy do Białegostoku i to samo. Dubel, też studencki. No i co ja mam zrobić, dopłacam konduktorowi różnicę. Jestem już w Warszawie, zapas czterdziestu pięciu minut czasu. Idę więc do okienka z biletami by wymienić ten swój na taki z 37% ulgi. I dowiaduję się, że nie niestety, to nie tu. Mam iść na piętro, do auli czy czegoś i w informacji to wykonać. Tak, mówimy o Warszawie Centralnej. To idę. Numerek. I czekamy. Czas się kurczy. Moja kolej, bilet wymieniony, różnica zapłacona. Jeszcze trochę czasu jest. Idę więc do łazienki, a kolejno do Starbucksa. Kupuję cudowną mochę z lodem i dodatkową czekoladą. Sprzedawca pyta mnie o imię, a na dźwięk nie damskiego, a męskiego "Dawid" aż się zdziwił, ale to mnie rozbawiło. Wracam na dworzec, zaraz powinien być pociąg. A guzik, opóźnienie dwadzieścia minut. To idę do Subway'a kupić sobie kanapkę. Kupiłem, taką małą, bo myślałem, że zaraz będzie pociąg, więc niedługo wrócę do domu. Wydłużyli czas opóźnienia o dziesięć minut, pięć, kolejne dwadzieścia i czterdzieści. W sumie wyszło sto minut opóźnienia, gdybym wiedział o tym od razu, poszedłbym do Subway'a kupić kolejną kanapkę, przeszedłbym się po całym centrum, może gdzieś jeszcze, ale po co informować o tym z góry. No po co! No nic, dojeżdżam w końcu do Białegostoku, autobus był osiem minut temu. Pomyślałem, że taksówka wyniesie mnie z dziesięć złotych, bo tak zwykle to kosztuje, więc pojadę w ten sposób do domu, bo nie mam siły czekać na mpk. Idę, mówię gdzie i jadę. Koniec trasy, siedemnaście złotych. CO KURWA?! Ile?! Od kiedy?! W nocy kosztuje dziewięć osiemdziesiąt... O wy... Czyli nocą jest TANIEJ? Wkurwiony, zmęczony i zrezygnowany, ale w przedziwny sposób rozbawiony wracam do domu, biorę spaghetti, jem sobie, odpisuję na posty na forum i... Zasypiam.

    Pomyśleć, że za tydzień czeka mnie dubel z podróży - aż się odechciewa. Szczególnie, że wtedy nie wiem czy będę miał pociąg do Białegostoku, bo możliwe, że nie będę. Yay. Tak czy inaczej. Nie stać mnie na kolejną taką podróż, więc będę musiał prosić matki o pomoc. Jak cudownie.

Wspomniałem o forum. Chciałbym zaprosić Was do niego. Jeśli lubicie RPG, pisać i spędzać czas na tworzeniu fabuły jaka Wam się zamarzy to zapraszam na Rainbow RPG. Forum dopiero zaczyna, powstało dosłownie "na dniach", wobec tego niewielu jest ludzi i niewiele możecie jeszcze tam zobaczyć. Niemniej jednak poziom raczej niski nie będzie, a każdy może spróbować swoich sił i po prostu dobrze się bawić. Oczywiście także mam tam swoją postać, ale kto to jest - pozwolę sobie nie zdradzić, szukacie sami! Administratorką jest moja serdeczna koleżanka, także polecam, raczej będzie pozytywnie. Już my się o to postaramy.

+ dwa zdjęcia z podróży na Instagramie!

4 komentarze:

  1. Rety, faktycznie dopadł cię pech istny...albo po prostu dalekie podróże nie są na twoje nerwy XD
    A Łodzi też nie lubię, chociaż wiem, że dla wielu ludzi brzydota tego miasta jest tylko pozorna, bo nawet w najbardziej odrapanej kamienicy można znaleźć piękno:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej pech, bo gdy jeździłem do Gdyni to takich perypetii nie miałem. Pociąg spóźniał się trochę, ale też nie jakoś bardzo. Być może to uroki podróżowania z przesiadką ;D.
      Być może, ale wiesz, wysiadasz z pociągu, oczekujesz czegoś na miarę Gdyni, Warszawy, czy nawet głupiego Białegostoku, a dostajesz odrapaną pipidówę. Ręce opadają ;D

      Usuń
  2. W Łodzi nie byłam choć mam tam rodzinę. A co do podróży to naprawdę ci współczuję...Taka to jest ta polska kolej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie tyle kolej, co pech. Ale kolej też, trzeba przyznać. Bardziej wkurzyło mnie to, że jechałem tyle czasu na darmo, a cała reszta to już zabawna lawina niepowodzeń, jak domino ;D

      Usuń

Kulturalnie, grzecznie, bo jak poleci bezpodstawna krytyka, to w łeb!

© Agata | WS | x x.