Czas to zabawna kwestia. Płynie szybko, nieubłaganie, choć z początku życia człowieka każdy rok wydaje się być całą wiecznością, eonami płynących chwil. W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że ktoś po prostu nacisnął przycisk, który odwrócił tę kolejność i dziś wszystko płynie trochę zbyt szybko jak na moje tempo. Albo ja jestem za wolny, zbyt niedopasowany do przyswajania życia i w zasadzie życia życiem, jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało. Może to oznaka bycia nieco niedorozwiniętym, o czym nigdy nikt nie powiedział, nikt nie zdiagnozował? Wygodna byłaby to wymówka, to na pewno. Wątpię, że mogę na nią jednak liczyć, pomimo wszelkich moich próśb.
Podczas moich lat nieobecności w starej piaskownicy wydarzyło się trochę rzeczy, między innymi całkiem podstawowe, jak narodziny, czy też śmierć. W końcu poszedłem też na terapię, która okazała się bardzo udana, chociaż nie wyleczyła mnie jeszcze z demonów, które gnębią mnie od kiedy pamiętam. Niestety, brutalnie została też ukrócona, niemniej jednak naprawdę mam nadzieję, że już wkrótce uda mi się do niej powrócić. Jest to niezwykle duży motywator do szukania ponownie pracy, serio. Kiedy poczułem na języku, że mogę czuć się lepiej, niż jak wyschnięte gówno spodobała mi się ta opcja, zaczęła wydawać się niezwykle atrakcyjna w swojej niedostępności. Szkopuł tkwi w tym, że ówcześnie zaczynała być całkiem realna, czucie się choć trochę lepiej było coraz bardziej wyraźniejsze - wciąż zamglone, wciąż odległe, ale nie było już absolutnie nierealne, co uznaję za sukces okupiony dwoma i pół latami ciężkiej pracy mojego terapeuty. Pewnie gdyby nie pewne wypadki życia, sielanka mogłaby trwać dalej. Kto wie, gdzie byłbym w takim wypadku. Niestety jak to bywa, kiedy zaczyna toczyć się lepiej, przychodzi coś, co całkowicie rozpryskuje marzenia gdzieś skrzętnie chowane i dokonuje detonacji całkowitej. Nie powinienem się dziwić intensywnością, choć jednak trochę było to szokujące.
Grypa w zapalenie płuc, zapalenie płuc w covid, covid w gronkowca, gronkowiec w sepsę. Taka sobie kolejność, zabawna kolej rzeczy. Tak przywitałem swój pierwszy dzień w pracy - natychmiastowym zwolnieniem lekarskim, które nie skończyło, jak mi się wydawało, po tygodniu, czy dwóch, ale po praktycznie roku, w trakcie którego musiałem umrzeć, zapaść w śpiączkę farmakologiczną, odżyć i nauczyć się chodzić na nowo. Odrodzić się, chociaż wcale nie w lepszej formie - biedniejszy o pracę, z której tak bardzo się cieszyłem, szansę na nowe, które klarowało się coraz bardziej i rozpad wszystkiego, co znałem i widziałem. Nikomu nie polecam trzymiesięcznego pobytu w szpitalu, choć muszę przyznać, że sny, które mi towarzyszyły ówcześnie były jednymi z bardziej interesujących, namacalnych i niezwykłych, chętnie bym do nich wrócił, bo były smaczne same w sobie.
Łatwo powiedzieć, by przestać żyć tamtymi wydarzeniami. Ta obelga brzmi, jakbym miał zapomnieć o tym, co się stało, a przecież jest to niemożliwe. Nawet gdybym chciał, nie jestem w stanie tego zrobić, gdy patrzę na moje ciało poznaczone teraz szlakiem wielu, wielu blizn, które mają miejsce w zasadzie wszędzie - zaczynają się na ustach, płyną przez brodę, obejmują całą szyję, obejmują całą klatkę piersiową i kończą się gdzieś na nadgarstkach. Łatwo tak powiedzieć komuś, kto nie był w tej sytuacji tym, kto dostał tyle uderzeń, kopnięć i smagnięć batem.
"Podnieś się, walcz dalej, bo przecież ja walczyłam!"Chcesz medal? To słodkie, że ciągle słyszę:
"A ja walczę, a ja też mam problemy i walczę, czemu ty nie robisz tego, co ja, czemu nie robisz tego tak, jak ja, czemu się poddajesz jak nie ja?!".
Czemu nie jestem Tobą? Nie wiem, odpowiedz sobie na to pytanie.
Tęsknie za ludźmi, których wydaje mi się, że nigdy nie znałem. Być może mam kryzys tożsamościowy, może jakiś inny, ale czuję się zagrożony, to na pewno. Bliska mi relacja rozpada się w drzazgi i próbowałem, naprawdę próbowałem to posklejać, znaleźć pasujące miejsca i wcisnąć tam puzzle, choćby na siłę, nie zważając na nic. Niemniej jednak, relacje mają jedną najważniejszą zasadę - nie może być tak, że tylko jedna strona się stara. Dotyczy to niestety każdego rodzaju międzyludzkich potyczek i nie pozostawia jeńców. Jeśli ktoś nie chce być w Twoim życiu, naprawdę go do tego nie zmusisz. Realia są nieubłagane.
I tak płynę, nie wiedząc gdzie. Głównie stoję w głębokiej wodzie, nie potrafiąc pływać i panicznie macham rękoma, mając nadzieję, że gwałtowne ruchy sprawią... cokolwiek. Że zadzieje się coś, co wybudzi mnie i całe otoczenie wokół. Nie wiem, czy potrafię sobie pomóc i nie wiem, czy istnieje ktoś, kto byłby w stanie udzielić mi jakichś wskazówek. No, ktoś prócz terapeuty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kulturalnie, grzecznie, bo jak poleci bezpodstawna krytyka, to w łeb!